[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyklęknąłem i dotknąłem dziwnej substancji.Roztarłem w palcach.Powąchałem.Nawet skosztowałem.Nie miałem pojęcia, co to może być za paskudztwo.- Nie wiem - stwierdziłem.- Mówisz, że się nic pali?- Nie.Nasypaliśmy trochę do gazety i podpaliliśmy ją.Ten proszek roztopił sięi wypłynął.Nic więcej.- Masz jeszcze parę?- No.mam.- Dam ci za nie Dolca - obiecałem.Znowu pokazał zęby i przerwy między nimi, a jego dłoń zniknęła w kieszenidżinsów.Przesunąłem Frakir nad dziwaczną gotówką z Cienia, po czymwybrałem ze stosu dolara.Chłopak przyjął go i wręczył mi dwa brudne od sadzynaboje kalibru 30,30.- Dzięki - powiedział.- Drobiazg.Znalazłeś jeszcze coś ciekawego?- Nie.Wszystko się spaliło.Wróciłem do samochodu.Wycieraczki tylko rozmazywały brud na szybie,więc skręciłem po drodze do pierwszej napotkanej myjni.A kiedy gąbczastemacki sięgały ku mnie spośród morza piany, sprawdzilem, czy mam jeszcze tezapałki, które zostawił mi Luke.Były.To dobrze.Przed myjnią zauważyłemtelefon.- Halo, motel New Line - odezwał się młody, męski głos.- Parę dni temu wprowadził się do was Lucas Raynard - powiedziałem.-Chcialbym sprawdzić, czy nie zostawił dla mnie wiadomości.Nazywam się MerleCorey.- Chwileczkę.Cisza.Jakieś szmery.- Tak, zostawił.- Co napisał?- Jest w zaklejonej kopercie.Wolałbym raczej.- W porządku.Podjadę do was.Na miejscu, za kontuarem w hallu znalazłem wlaściciela głosu.Przedstawiłemsię i poprosiłem o kopertę.39 Recepcjonista - niewysoki blondyn ze zjeżonym wąsem - przyglądał mi sięprzez chwilę.- Czy spotka się pan z panem Raynardem? - zapytal w końcu.- Tak.Otworzyl szufladę i wyjął małą, brązową kopertę.Bylo na niej wypisanenazwisko Luke'a i numer pokoju.- Nie zostawił adresu - wyjaśnił, otwierając kopertę.- Pokojówka znalazła tow łazience, kiedy się wyprowadził.Czy mógłby mu pan oddać?- Jasne - zgodziłem się, a on wręczył mi pierścień.Usiadłem w fotelu po lewej stronie hallu.Pierścień był z różowawego złota, zniebieskim kamieniem.Chyba nigdy go u Luke'a mie widziałem.Wsunąłem go naserdeczny palec lewej ręki.Pasował idealnie.Postanowiłem nosić go, póki się niespotkamy.Otworzyłem list napisany na motelowej papeterii.Przeczytałem:Merle.Skoro, z kolacji nic nie wyszło.Czekałem.Mam nadzieję, że nic się nie stało.Rano wyjeżdżam do Albuquerque.Zostanę tam trzy dni.Potem następne trzy wSanta Fe.Tu i tu zatrzymam się w Hiltonie.Jest parę spraw które chciałbym ztobą omówić.Skontaktuj się.LukeHm.Zadzwoniłem do mojego biura podróży i dowiedziałem się, że jeśli siępospieszę, mogę dostać miejsce na popołudniowy lot do Albuquerque.Zdecyduwalem się, ponieważ zależałlo mi na rozmowie twarzą w twarz, nie przeztelefon.Podjechałem do nich, odebrałem bilet, zapłaciłem gotówką, dotarłem nalotnisko i parkując pożegnałem się z samochodem.Nie sądziłem, żebym go znowuzobaczył.Zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłem do terminalu.Rszta była łatwa i prosta.Patrzyłem, jak oddala się ziemia, i wiedziałem.żepewien etap mojego życia właśnie dobiegł końca.I jak wiele rzezy.odbyło się tocałkiem inaczej, niż sobie planowałem.Zamierzalem szybko załatwić sprawę Salbo zapomnieć o niej, potem odwiedzić kilko osób, które od dawna już chciałemzobaczyć, zatrzymać się w paru miejscach, które od dawna mnie interesowały.Pózniej ruszyłbym poprzez Cień by jeszcze raz sprawdzić Ghostwheeła, iwreszcie podążyć ku jaśniejszemu biegunowi mojej egzystencji.Teraz priorytetyuległy zmianie - wszystko z powodu jakiegoś związku między S a śmiercią Julii, atakże dlatego, że w sprawę była zaangażowana jakaś niezrozumiała dla mnie siłaz Cienia.Ta druga sprawa niepokoiła mnie w najwyższym stopniu.Czyżbym kopał dlasiebie grób, równocześnie z powodu własnej dumy narażając krewnych iprzyjaciół? Chciałem sam to załatwić, ale, przyjazne nieba, im więcej o tym40myślałem, tym większe wrażenie robiły na mnie wrogie siły, które już poznałem, atakże skromny zakres mej wiedzy o S.To nieuczciwe, zatajać wszystko przedinnymi - zwłaszcza że im też może grozić niebezpieczeństwo.Chciałbym samrozwiązać całą sprawę i wręczyć im S w prezencie.Moze nawet to zrobię, ale.Do diabła, przecież muszę im powiedzieć.Jeśli S dostanie mnie i zwróci sięprzeciw nim, lepiej, żeby wiedzieli.Jeśli to element czegoś większego, lepiej, żebywiedzieli.I chociaż bardzo mi się to nie podobało, będę musiał im powiedzieć.Pochyliłem się i zawahałem, sięgając do schowanego pod fotelem plecaka.Nicsię przecież nie stanie, stwierdziłem, jeśli zaczekam do rozmowy z Lukiem.Zanimopowiem im swoją historię, wolałbym najpierw poznać więcej szczegółów.Nie mapośpiechu.Westchnąłem.Stewardesa podała mi drinka i teraz sączyłem go wolno.Normalna jazda do Albuquerque trwałaby zbyt długo, a skrót przez Cień raczejnie wchodził w grę, ponieważ nigdy tam nie byłem i nie wiedziałem, jak znalezćwłaściwe miejsce.Tym gorzej.Szkoda, że nie będę miał samochodu.Luke jest jużpewnie w Santa Fe.Ayknąłem jeszcze i przyglądałem się kształtom chmur.Dostrzegałem takie,które pasowały do mojego nastroju, więc wyjąłem książkę i czytałem, póki niezaczęliśmy podchodzić do lądowania.Kiedy znowu spojrzałem w okno, moje polewidzenia wypełniały górskie szczyty.Trzeszczący głos zapewnił mnie, że pogoda jest znakomita.Myślałem o swoimojcu.Dotarłem do bramki, minąłem kiosk pełen indiańskiej biżuterii,meksykańskich naczyń i krzykliwych pamiątek, znalazłem telefon i zadzwoniłemdo miejscowego Hiltona.Powiedzieli, że Luke już się wyprowadził.Zatelefonowałem do Hiltona w Santa Fe.Owszem, zameldował się, ale nie było gou siebie.Zarezerwowałem pokój i odłożyłem słuchawkę.Kobieta w informacjipowiedziała, że za jakieś pół godziny mogę złapać autobus Shuttlejack do SantaFe i wskazała, gdzie są kasy.Santa Fe to jedna z niewielu stolic stanów, które niemają porządnego lotniska.Czytałem gdzieś o tym.Kiedy jechaliśmy na północ autostradą I-25, gdzieś pomiędzy coraz dłuższymicieniami w okolicach Sandia Peak, Frakir zacisnęła mi się nagle na ręce inatychmiast zwolniła nacisk.I znowu.A potem jeszcze raz.Rozejrzałem sięszybko, szukając niebezpieczeństwa, przed którym właśnie mnie ostrzeżono.Miałem miejsce z tyłu.Na przodzie dostrzegłem parę w średnim wieku -mówili z teksaskim akcentem i mieli na sobie straszliwe ilości srebrnej biżuterii zturkusami.Bliżej środka trzy starsze kobiety dyskutowały, co słychać w NowymJorku.Po drugiej stronie siedziała para bardzo zajętych sobą młodych ludzi idwóch chłopaków z rakietami do tenisa, rozmawiających o college'u.Za nimizakonnica czytała jakąś książkę.Wyjrzałem przez okno, ałe na autostradzie ani wjej pobliżu nie zauważyłem niczego szczególnie groznego.Nie chciałem zwracaćna siebie uwagi, co nastąpiłoby z pewnością, gdybym użył którejś z techniklokalizacji.Dlatego roztarłem ramię i wypowiedziałem jedno słowo w thari.Ostrzeżeniaurwały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przyklęknąłem i dotknąłem dziwnej substancji.Roztarłem w palcach.Powąchałem.Nawet skosztowałem.Nie miałem pojęcia, co to może być za paskudztwo.- Nie wiem - stwierdziłem.- Mówisz, że się nic pali?- Nie.Nasypaliśmy trochę do gazety i podpaliliśmy ją.Ten proszek roztopił sięi wypłynął.Nic więcej.- Masz jeszcze parę?- No.mam.- Dam ci za nie Dolca - obiecałem.Znowu pokazał zęby i przerwy między nimi, a jego dłoń zniknęła w kieszenidżinsów.Przesunąłem Frakir nad dziwaczną gotówką z Cienia, po czymwybrałem ze stosu dolara.Chłopak przyjął go i wręczył mi dwa brudne od sadzynaboje kalibru 30,30.- Dzięki - powiedział.- Drobiazg.Znalazłeś jeszcze coś ciekawego?- Nie.Wszystko się spaliło.Wróciłem do samochodu.Wycieraczki tylko rozmazywały brud na szybie,więc skręciłem po drodze do pierwszej napotkanej myjni.A kiedy gąbczastemacki sięgały ku mnie spośród morza piany, sprawdzilem, czy mam jeszcze tezapałki, które zostawił mi Luke.Były.To dobrze.Przed myjnią zauważyłemtelefon.- Halo, motel New Line - odezwał się młody, męski głos.- Parę dni temu wprowadził się do was Lucas Raynard - powiedziałem.-Chcialbym sprawdzić, czy nie zostawił dla mnie wiadomości.Nazywam się MerleCorey.- Chwileczkę.Cisza.Jakieś szmery.- Tak, zostawił.- Co napisał?- Jest w zaklejonej kopercie.Wolałbym raczej.- W porządku.Podjadę do was.Na miejscu, za kontuarem w hallu znalazłem wlaściciela głosu.Przedstawiłemsię i poprosiłem o kopertę.39 Recepcjonista - niewysoki blondyn ze zjeżonym wąsem - przyglądał mi sięprzez chwilę.- Czy spotka się pan z panem Raynardem? - zapytal w końcu.- Tak.Otworzyl szufladę i wyjął małą, brązową kopertę.Bylo na niej wypisanenazwisko Luke'a i numer pokoju.- Nie zostawił adresu - wyjaśnił, otwierając kopertę.- Pokojówka znalazła tow łazience, kiedy się wyprowadził.Czy mógłby mu pan oddać?- Jasne - zgodziłem się, a on wręczył mi pierścień.Usiadłem w fotelu po lewej stronie hallu.Pierścień był z różowawego złota, zniebieskim kamieniem.Chyba nigdy go u Luke'a mie widziałem.Wsunąłem go naserdeczny palec lewej ręki.Pasował idealnie.Postanowiłem nosić go, póki się niespotkamy.Otworzyłem list napisany na motelowej papeterii.Przeczytałem:Merle.Skoro, z kolacji nic nie wyszło.Czekałem.Mam nadzieję, że nic się nie stało.Rano wyjeżdżam do Albuquerque.Zostanę tam trzy dni.Potem następne trzy wSanta Fe.Tu i tu zatrzymam się w Hiltonie.Jest parę spraw które chciałbym ztobą omówić.Skontaktuj się.LukeHm.Zadzwoniłem do mojego biura podróży i dowiedziałem się, że jeśli siępospieszę, mogę dostać miejsce na popołudniowy lot do Albuquerque.Zdecyduwalem się, ponieważ zależałlo mi na rozmowie twarzą w twarz, nie przeztelefon.Podjechałem do nich, odebrałem bilet, zapłaciłem gotówką, dotarłem nalotnisko i parkując pożegnałem się z samochodem.Nie sądziłem, żebym go znowuzobaczył.Zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłem do terminalu.Rszta była łatwa i prosta.Patrzyłem, jak oddala się ziemia, i wiedziałem.żepewien etap mojego życia właśnie dobiegł końca.I jak wiele rzezy.odbyło się tocałkiem inaczej, niż sobie planowałem.Zamierzalem szybko załatwić sprawę Salbo zapomnieć o niej, potem odwiedzić kilko osób, które od dawna już chciałemzobaczyć, zatrzymać się w paru miejscach, które od dawna mnie interesowały.Pózniej ruszyłbym poprzez Cień by jeszcze raz sprawdzić Ghostwheeła, iwreszcie podążyć ku jaśniejszemu biegunowi mojej egzystencji.Teraz priorytetyuległy zmianie - wszystko z powodu jakiegoś związku między S a śmiercią Julii, atakże dlatego, że w sprawę była zaangażowana jakaś niezrozumiała dla mnie siłaz Cienia.Ta druga sprawa niepokoiła mnie w najwyższym stopniu.Czyżbym kopał dlasiebie grób, równocześnie z powodu własnej dumy narażając krewnych iprzyjaciół? Chciałem sam to załatwić, ale, przyjazne nieba, im więcej o tym40myślałem, tym większe wrażenie robiły na mnie wrogie siły, które już poznałem, atakże skromny zakres mej wiedzy o S.To nieuczciwe, zatajać wszystko przedinnymi - zwłaszcza że im też może grozić niebezpieczeństwo.Chciałbym samrozwiązać całą sprawę i wręczyć im S w prezencie.Moze nawet to zrobię, ale.Do diabła, przecież muszę im powiedzieć.Jeśli S dostanie mnie i zwróci sięprzeciw nim, lepiej, żeby wiedzieli.Jeśli to element czegoś większego, lepiej, żebywiedzieli.I chociaż bardzo mi się to nie podobało, będę musiał im powiedzieć.Pochyliłem się i zawahałem, sięgając do schowanego pod fotelem plecaka.Nicsię przecież nie stanie, stwierdziłem, jeśli zaczekam do rozmowy z Lukiem.Zanimopowiem im swoją historię, wolałbym najpierw poznać więcej szczegółów.Nie mapośpiechu.Westchnąłem.Stewardesa podała mi drinka i teraz sączyłem go wolno.Normalna jazda do Albuquerque trwałaby zbyt długo, a skrót przez Cień raczejnie wchodził w grę, ponieważ nigdy tam nie byłem i nie wiedziałem, jak znalezćwłaściwe miejsce.Tym gorzej.Szkoda, że nie będę miał samochodu.Luke jest jużpewnie w Santa Fe.Ayknąłem jeszcze i przyglądałem się kształtom chmur.Dostrzegałem takie,które pasowały do mojego nastroju, więc wyjąłem książkę i czytałem, póki niezaczęliśmy podchodzić do lądowania.Kiedy znowu spojrzałem w okno, moje polewidzenia wypełniały górskie szczyty.Trzeszczący głos zapewnił mnie, że pogoda jest znakomita.Myślałem o swoimojcu.Dotarłem do bramki, minąłem kiosk pełen indiańskiej biżuterii,meksykańskich naczyń i krzykliwych pamiątek, znalazłem telefon i zadzwoniłemdo miejscowego Hiltona.Powiedzieli, że Luke już się wyprowadził.Zatelefonowałem do Hiltona w Santa Fe.Owszem, zameldował się, ale nie było gou siebie.Zarezerwowałem pokój i odłożyłem słuchawkę.Kobieta w informacjipowiedziała, że za jakieś pół godziny mogę złapać autobus Shuttlejack do SantaFe i wskazała, gdzie są kasy.Santa Fe to jedna z niewielu stolic stanów, które niemają porządnego lotniska.Czytałem gdzieś o tym.Kiedy jechaliśmy na północ autostradą I-25, gdzieś pomiędzy coraz dłuższymicieniami w okolicach Sandia Peak, Frakir zacisnęła mi się nagle na ręce inatychmiast zwolniła nacisk.I znowu.A potem jeszcze raz.Rozejrzałem sięszybko, szukając niebezpieczeństwa, przed którym właśnie mnie ostrzeżono.Miałem miejsce z tyłu.Na przodzie dostrzegłem parę w średnim wieku -mówili z teksaskim akcentem i mieli na sobie straszliwe ilości srebrnej biżuterii zturkusami.Bliżej środka trzy starsze kobiety dyskutowały, co słychać w NowymJorku.Po drugiej stronie siedziała para bardzo zajętych sobą młodych ludzi idwóch chłopaków z rakietami do tenisa, rozmawiających o college'u.Za nimizakonnica czytała jakąś książkę.Wyjrzałem przez okno, ałe na autostradzie ani wjej pobliżu nie zauważyłem niczego szczególnie groznego.Nie chciałem zwracaćna siebie uwagi, co nastąpiłoby z pewnością, gdybym użył którejś z techniklokalizacji.Dlatego roztarłem ramię i wypowiedziałem jedno słowo w thari.Ostrzeżeniaurwały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]