[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Amoże w odpowiedzi nie kryła się żadna aluzja, choć Phoebe wiedziała, że od teraz wewszystkim będzie się doszukiwała podwójnego znaczenia.Wszystko przez ten pocałunek, który tak bardzo namieszał jej w głowie.Cała grupa wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z polanki, choć markiz nieco sięociągał, i nawet w pewnej chwili szybko się odwrócił i schylił.- Znalazłeś coś, Jules? - zaciekawiła się Lisbeth.- Grzyby?- O nie, to nie grzyby - odparł i żeby Lisbeth nie spostrzegła, że chowa do kieszenisurduta pęk szałwii, posłał jej wdzięczny uśmiech, o którym wiedział, że potrafi otumanićkażdą kobietę. 14Jules oddał pobrudzoną trawą koszulę swojemu lokajowi, który odebrał ją, o nic niepytając i nie zmieniając wyrazu twarzy - widywał już o wiele grozniejsze plamy na ubraniachswojego pana.Poza tym w kufrze leżało tuzin czystych koszul, takich samych jak ta poplamiona.Kiedy jednak lokaj spojrzał na czoło markiza, jego twarz mimo wszystko sięwydłużyła.Widząc to, Jules szybko odwrócił się do lustra.A niech to szlag!Westchnął.Cóż, musiał przyznać, że rzut był bardzo celny.I silny.Dotknął małegociemniejącego siniaka, którego kształt wyraznie mówił, że powstał od uderzenia rondemkapelusza.Jules uznał, że z siniakiem na czole wygląda jak zabijaka.Poczuł się jak głupiec i to zwielu powodów, a przecież dotąd nigdy tak się nie czuł.W jego życiu nie było miejsca nagłupie zachowanie.Był to luksus, na który nie mógł sobie pozwolić.Dobrze wiedział, co z tego wszystkiego może wyniknąć.%7łycie już go przecieżnauczyło, że pocałunki tylko wszystko komplikują, chyba że miały doprowadzić dozamierzonego celu lub jeśli stanowiły element romantycznego związku.Ale ten pocałunek! To był jego pierwszy tego typu.Pocałunek, który mu się po prostuprzydarzył, który wyniknął jak gdyby z przymusu.I który do niczego nie prowadził.No, może oprócz tego, że musiał potem kryć się po krzakach i w drodze powrotnej dodomu wydmuchiwać insekty, które powłaziły mu do nosa, gdy leżał w zaroślach i wpatrywałsię w błękitne jesienne niebo, rozmyślając nad swoją głupotą i przysłuchując się wymijającymodpowiedziom panny Vale.Do domu wracał w towarzystwie rozszczebiotanej Lisbeth, której paplaniny słuchał zpobłażliwością.Jej wesoły, beztroski sposób bycia i uroda sprawiały mu przyjemność.Tymbardziej że rozmowa, jaką prowadzili, nie wymagała od niego wielkiego skupienia -wystarczyło, że od czasu do czasu kiwnął głową lub rzucił jakieś słówko - i mógł spokojniezastanawiać się w myślach nad sprawami, które go dręczyły.Obok szli lekko przygaszony i małomówny Waterburn, wyczuwalnie zły, że wraca zpolowania z pustymi rękoma, oraz Jonathan i Argosy, pogrążeni w uprzejmej rozmowie ozaletach nowego zarządcy Argosy ego.Phoebe szła sama na szarym końcu, co wydawało się bardzo nie w porządku.Nienależała do osób, które w milczeniu podążają za innymi.Jednak twierdziła, że chce dotrzymać towarzystwa staremu ogarowi, który jej zdaniemwyglądał tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha.Uważała, że nie powinien schodzić z tegoświata w samotności.Niedorzeczna wymówka, którą jednak wszyscy bez słowazaakceptowali.Jules ciężko usiadł na brzegu łóżka i pochyliwszy głowę, oparł czoło na rękach.Potem się skrzywił i znów zerwał na równe nogi.Podszedł do lustra, żeby jeszcze raz obejrzeć siniak.Pod względem estetycznym prezentował się naprawdę zachwycająco.Był purpurowy iz każdą sekundą coraz bardziej ciemniał, przybierając majestatyczną barwę fioletu.Zniecierpliwionym ruchem przeczesał palcami grzywkę, tak żeby pukiel włosów zasłoniłbrew.Siniak zniknął.Przyjrzał się rezultatom.Bardzo dobrze: uznał, że nowa absurdalna fryzura to kara za grzechy.I tak nieco skrępowany, za to z mocnym postanowieniem, że więcej nie straci głowydla zwykłej nauczycielki, co z pewnością było do wykonania, markiz, ogolony, w świeżym iwyprasowanym ubraniu, zszedł do salonu.I gdy do niego wchodził, w każdym calu wyglądałjak dawny dumny lord Dryden, na którego widok cichły rozmowy, a ludzie czujnie sięprostowali, zupełnie jak gazele, kiedy do wodopoju zbliża się lew.- Chciałby pan popatrzeć, jak się ubieram, lordzie?Phoebe oparła rozmazany portret markiza Drydena o wezgłowie, licząc na to, żeudawanie beztroski sprawi, że naprawdę poczuje się beztroska.- Którą suknię powinnam włożyć, pana zdaniem? Tę zieloną z jedwabiu?Pytanie ją rozbawiło, ponieważ miała tylko dwie ładne suknie, z których jedną właśnienosiła.Rozłożyła drugą na łóżku i nie zważając na markiza na portrecie, zaczęła sięrozbierać.Gdy już to uczyniła, umyła się perfumowaną lawendą wodą i wśliznęła w zielonąsuknię.Szyję obwiązała zieloną wstążką, włosy zaczesała do góry, zostawiając dwa loki pobokach, a następnie rezultaty swoich wysiłków obejrzała w lustrze.Cóż.Jej nos nie zrobił się od nich bardziej zadarty, kości policzkowe bardziejwydatne, a rzęsy, choć gęste, nadal były tak jasne, że prawie niewidoczne, nie licząc złotychkońców.Innymi słowy, gdyby ustawiono ją obok Lisbeth Redmond, raczej nie miałaby szansprzyćmić jej swoją urodą.Mimo to, gdyby ktoś w tej chwili powiedział, że jest piękna, wcale nie oskarżyłaby goo to, że jest pijany.Bo po pocałunku z markizem jej oczy wciąż mocno błyszczały, a cera promieniałaniczym lampion.Och, dobrze wiedziała, że markiz miał plany, plany, które dokładnie wytyczały biegjego przyszłego życia, plany, w których ona nie występowała.Mogła się też spodziewać, żecały wieczór spędzi, przytrzymując wachlarz Lisbeth lub biegając dla niej na posyłki.Jednak dotychczasowe wydarzenia pozwalały również sądzić, że nachodzący wieczórnie będzie zwyczajny.Tak więc, zdecydowana dalej balansować na cienkiej linie, posłała portretowi markizacałusa i wyszła.Jules wśliznął się do salonu tak niepostrzeżenie, jak to tylko było możliwe, i stanąłprzy kominku.Za ekranem ogień płonął wesoło i mocno, więc już po chwili poczuł naplecach nieprzyjemne gorąco.Chociaż salon był bardzo przestronny, o wysokich sufitach,znajdowało się w nim tak wiele osób, że zaczynało się robić duszno.Do Julesa podszedł lokajz tacą.Uczynił to tak cicho, że Jules aż podskoczył, gdy wreszcie zauważył służącego.Tenzaproponował mu kieliszek porto i choć Jules z chęcią napiłby się czegoś zupełnie innego,sięgnął po kieliszek.%7łeby mieć coś, czym będzie mógł zająć ręce.Mimo jego starań, żeby nie rzucać się w oczy, wiedział, że już został zauważony.Domyślił się tego po napiętych mięśniach na karkach gości, usiłujących powstrzymaćsię przed odwróceniem głów w jego stronę.Przechwycił też kilka przeciągłych spojrzeńrzuconych pod jego adresem spod zasłony rzęs, na które odpowiedział bladym uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Amoże w odpowiedzi nie kryła się żadna aluzja, choć Phoebe wiedziała, że od teraz wewszystkim będzie się doszukiwała podwójnego znaczenia.Wszystko przez ten pocałunek, który tak bardzo namieszał jej w głowie.Cała grupa wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z polanki, choć markiz nieco sięociągał, i nawet w pewnej chwili szybko się odwrócił i schylił.- Znalazłeś coś, Jules? - zaciekawiła się Lisbeth.- Grzyby?- O nie, to nie grzyby - odparł i żeby Lisbeth nie spostrzegła, że chowa do kieszenisurduta pęk szałwii, posłał jej wdzięczny uśmiech, o którym wiedział, że potrafi otumanićkażdą kobietę. 14Jules oddał pobrudzoną trawą koszulę swojemu lokajowi, który odebrał ją, o nic niepytając i nie zmieniając wyrazu twarzy - widywał już o wiele grozniejsze plamy na ubraniachswojego pana.Poza tym w kufrze leżało tuzin czystych koszul, takich samych jak ta poplamiona.Kiedy jednak lokaj spojrzał na czoło markiza, jego twarz mimo wszystko sięwydłużyła.Widząc to, Jules szybko odwrócił się do lustra.A niech to szlag!Westchnął.Cóż, musiał przyznać, że rzut był bardzo celny.I silny.Dotknął małegociemniejącego siniaka, którego kształt wyraznie mówił, że powstał od uderzenia rondemkapelusza.Jules uznał, że z siniakiem na czole wygląda jak zabijaka.Poczuł się jak głupiec i to zwielu powodów, a przecież dotąd nigdy tak się nie czuł.W jego życiu nie było miejsca nagłupie zachowanie.Był to luksus, na który nie mógł sobie pozwolić.Dobrze wiedział, co z tego wszystkiego może wyniknąć.%7łycie już go przecieżnauczyło, że pocałunki tylko wszystko komplikują, chyba że miały doprowadzić dozamierzonego celu lub jeśli stanowiły element romantycznego związku.Ale ten pocałunek! To był jego pierwszy tego typu.Pocałunek, który mu się po prostuprzydarzył, który wyniknął jak gdyby z przymusu.I który do niczego nie prowadził.No, może oprócz tego, że musiał potem kryć się po krzakach i w drodze powrotnej dodomu wydmuchiwać insekty, które powłaziły mu do nosa, gdy leżał w zaroślach i wpatrywałsię w błękitne jesienne niebo, rozmyślając nad swoją głupotą i przysłuchując się wymijającymodpowiedziom panny Vale.Do domu wracał w towarzystwie rozszczebiotanej Lisbeth, której paplaniny słuchał zpobłażliwością.Jej wesoły, beztroski sposób bycia i uroda sprawiały mu przyjemność.Tymbardziej że rozmowa, jaką prowadzili, nie wymagała od niego wielkiego skupienia -wystarczyło, że od czasu do czasu kiwnął głową lub rzucił jakieś słówko - i mógł spokojniezastanawiać się w myślach nad sprawami, które go dręczyły.Obok szli lekko przygaszony i małomówny Waterburn, wyczuwalnie zły, że wraca zpolowania z pustymi rękoma, oraz Jonathan i Argosy, pogrążeni w uprzejmej rozmowie ozaletach nowego zarządcy Argosy ego.Phoebe szła sama na szarym końcu, co wydawało się bardzo nie w porządku.Nienależała do osób, które w milczeniu podążają za innymi.Jednak twierdziła, że chce dotrzymać towarzystwa staremu ogarowi, który jej zdaniemwyglądał tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha.Uważała, że nie powinien schodzić z tegoświata w samotności.Niedorzeczna wymówka, którą jednak wszyscy bez słowazaakceptowali.Jules ciężko usiadł na brzegu łóżka i pochyliwszy głowę, oparł czoło na rękach.Potem się skrzywił i znów zerwał na równe nogi.Podszedł do lustra, żeby jeszcze raz obejrzeć siniak.Pod względem estetycznym prezentował się naprawdę zachwycająco.Był purpurowy iz każdą sekundą coraz bardziej ciemniał, przybierając majestatyczną barwę fioletu.Zniecierpliwionym ruchem przeczesał palcami grzywkę, tak żeby pukiel włosów zasłoniłbrew.Siniak zniknął.Przyjrzał się rezultatom.Bardzo dobrze: uznał, że nowa absurdalna fryzura to kara za grzechy.I tak nieco skrępowany, za to z mocnym postanowieniem, że więcej nie straci głowydla zwykłej nauczycielki, co z pewnością było do wykonania, markiz, ogolony, w świeżym iwyprasowanym ubraniu, zszedł do salonu.I gdy do niego wchodził, w każdym calu wyglądałjak dawny dumny lord Dryden, na którego widok cichły rozmowy, a ludzie czujnie sięprostowali, zupełnie jak gazele, kiedy do wodopoju zbliża się lew.- Chciałby pan popatrzeć, jak się ubieram, lordzie?Phoebe oparła rozmazany portret markiza Drydena o wezgłowie, licząc na to, żeudawanie beztroski sprawi, że naprawdę poczuje się beztroska.- Którą suknię powinnam włożyć, pana zdaniem? Tę zieloną z jedwabiu?Pytanie ją rozbawiło, ponieważ miała tylko dwie ładne suknie, z których jedną właśnienosiła.Rozłożyła drugą na łóżku i nie zważając na markiza na portrecie, zaczęła sięrozbierać.Gdy już to uczyniła, umyła się perfumowaną lawendą wodą i wśliznęła w zielonąsuknię.Szyję obwiązała zieloną wstążką, włosy zaczesała do góry, zostawiając dwa loki pobokach, a następnie rezultaty swoich wysiłków obejrzała w lustrze.Cóż.Jej nos nie zrobił się od nich bardziej zadarty, kości policzkowe bardziejwydatne, a rzęsy, choć gęste, nadal były tak jasne, że prawie niewidoczne, nie licząc złotychkońców.Innymi słowy, gdyby ustawiono ją obok Lisbeth Redmond, raczej nie miałaby szansprzyćmić jej swoją urodą.Mimo to, gdyby ktoś w tej chwili powiedział, że jest piękna, wcale nie oskarżyłaby goo to, że jest pijany.Bo po pocałunku z markizem jej oczy wciąż mocno błyszczały, a cera promieniałaniczym lampion.Och, dobrze wiedziała, że markiz miał plany, plany, które dokładnie wytyczały biegjego przyszłego życia, plany, w których ona nie występowała.Mogła się też spodziewać, żecały wieczór spędzi, przytrzymując wachlarz Lisbeth lub biegając dla niej na posyłki.Jednak dotychczasowe wydarzenia pozwalały również sądzić, że nachodzący wieczórnie będzie zwyczajny.Tak więc, zdecydowana dalej balansować na cienkiej linie, posłała portretowi markizacałusa i wyszła.Jules wśliznął się do salonu tak niepostrzeżenie, jak to tylko było możliwe, i stanąłprzy kominku.Za ekranem ogień płonął wesoło i mocno, więc już po chwili poczuł naplecach nieprzyjemne gorąco.Chociaż salon był bardzo przestronny, o wysokich sufitach,znajdowało się w nim tak wiele osób, że zaczynało się robić duszno.Do Julesa podszedł lokajz tacą.Uczynił to tak cicho, że Jules aż podskoczył, gdy wreszcie zauważył służącego.Tenzaproponował mu kieliszek porto i choć Jules z chęcią napiłby się czegoś zupełnie innego,sięgnął po kieliszek.%7łeby mieć coś, czym będzie mógł zająć ręce.Mimo jego starań, żeby nie rzucać się w oczy, wiedział, że już został zauważony.Domyślił się tego po napiętych mięśniach na karkach gości, usiłujących powstrzymaćsię przed odwróceniem głów w jego stronę.Przechwycił też kilka przeciągłych spojrzeńrzuconych pod jego adresem spod zasłony rzęs, na które odpowiedział bladym uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]