[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jax wyszedł odziany w szlafrok, z uśmiechem zdobywcy.Jest zmęczony ichce odpocząć, więc Val musi mu wybaczyć.Valentine, ukrywając rozczarowa-nie faktem, że zabrakło zwyczajowego papierosa po stosunku, zawahał się.Wziąłz sobą pieniądze, choć miał nadzieję, że okażą się niepotrzebne.Nie dlatego, bybył skąpy, ale dlatego, że szukał czegoś, czego nie można kupić za pieniądze.Ale musiał mieć pewność, że będzie tu znów mile widziany.RLT Zastanawiam się. Rozpiął marynarkę.Nietrudno było zauważyć zarysgrubego portfela w wewnętrznej kieszeni. To jest. Miło z twojej strony, Val. Naprawdę? Będę szczery.Dość kiepsko teraz u mnie z pieniędzmi. Może mogę pomóc. Zasiłek, który dostaję, to psie pieniądze.Val po prostu wyjął z portfela wszystkie banknoty i położył je delikatnie nastoliku.Jax, spokojny i odprężony, nawet nie spojrzał w tym kierunku.I chociażpowiedział dobranoc", nie podziękował.Po niespełna dwudziestu czterech godzinach Val rozpaczliwie pragnął znówznalezć się w mieszkaniu nad garażem.I tak się to ciągnęło.Valentine nigdy nie uważał się za masochistę.Nigdy nie szukał bólu i nieznajdował w nim przyjemności.Lecz szybko dostrzegł, z dreszczem przerażenia,że ten mężczyzna może zrobić z nim wszystko, dosłownie wszystko, a on się nieopiera.Nawet z radością wita wszystko, do czego między nimi dochodzi.Wreszcie dzwięk dzwonka przebił się przez gęstą mgłę jego wspomnień.Louise by nie dzwoniła.Miała klucz.To musi być on! Valentine poderwał się odbiurka, sfrunął po karmelowych spiralnych schodach i szarpnięciem otworzyłfrontowe drzwi.Za nimi stała kobieta z Mulberry Cottage, właścicielka całej gromady psów.Miała na sobie przedziwny strój, a w jej potarganych włosach było pełno pyłków,liści, nasion, znalazłoby się nawet kilka jeżyn.Dopiero po chwili Valentine odzyskał głowę, a po kilku następnych dotarłodo niego, co kobieta mówi.Była to raczej niespójna przemowa o jakimś samo-chodzie, którego nie mogła zawrócić, o rannym psie oraz o kimś o imieniu Piers,kto musiał zostać wypuszczony z wybiciem dwunastej, jeżeli miał zachować swąnaturalną rolę przewodnika grupy.RLTValentine poszedł po marynarkę.Niezależnie od tego, o co chodziło w tymdramacie, rozwiązywanie problemu pomoże mu zapełnić czymś czas do wieczora kiedy zapadnie zmierzch i będzie mógł jeszcze raz pojawić się przy pomalo-wanych na niebiesko drzwiach.Zaproszenie do Starego Probostwa na kawę, choć nie takie rzadkie, nie zda-rzało się też zbyt często.Kiedy Ann zadzwoniła poprzedniego wieczoru i zapro-ponowała spotkanie, Louise zgodziła się od razu, choć planowała tego ranka je-chać do biblioteki w Causton.Mogła zrobić to pózniej w ciągu dnia i ze smut-kiem zauważyła, że uważa to za wypełnienie popołudnia".Potrzeba zabijaniaczasu była nieprzyjemną nowością.Kiedy jeszcze pracowała, często modliła sięo czterdziesto-ośmiogodzinny dzień.Przed wyjściem próbowała uczciwie ocenić swoją relację z Ann Lawrence.Prawie jakby sprawdzała jej siłę.Ich przyjazń nie trwała zbyt długo.Większośćkobiet nie nazwałaby ich zwierzeń intymnymi.Ale Louise wyczuwała w przyja-ciółce prawdziwe ciepło i była przekonana, że Ann okazałaby się zarówno dys-kretna, jak i lojalna.Problem leżał w tym, że Louise bardzo chciała się podzielić swoimi troskamio Valentine'a z jakąś współczującą osobą.Miała przyjaciół, z którymi mogłarozmawiać, ale żaden z nich nie mieszkał blisko, żaden też nie spotkał się twarząw twarz z indywiduum, które było zródłem jej trosk.Wiedziała, że Ann nie znosiJaksa, chociaż nigdy tego po sobie nie pokazała, podejrzewała też, że przyjaciół-ka się go boi.Kiedyś, gdy przez pół nocy nie mogła zasnąć, zastanawiała się, czy nie za-dzwonić do Samarytan.Zapewniali poufność, a zapewne łatwiej byłoby rozma-wiać z miłym anonimowym słuchaczem, zwłaszcza przez telefon.Ale gdy tylko zaczęła wykręcać numer, opadły ją wątpliwości.Co mogła po-wiedzieć? Mój brat jest homoseksualistą i spotyka się z człowiekiem, który moimzdaniem jest niebezpieczny? Co by jej odpowiedzieli? Czy jest tego pewna? Nie.Jak dobrze zna tego mężczyznę? Wcale.W jakim wieku jest jej brat? Czterdzie-ści trzy lata.Czy próbowała z nim o tym rozmawiać? Raz.Doprowadziło to dotakiego rozdzwięku między nimi, że przysięgła sobie nigdy więcej tego nie robić.RLTCzy sądzi, że dałby się przekonać do tego, by sam z nimi porozmawiał? Pod żad-nym pozorem.Nie ma o czym gadać.Rzuciła okiem na zegarek.Prawie jedenasta.Przygotowywała się do wyjściabez wielkiego entuzjazmu, nie zawracała sobie głowy makijażem, upięła tylkoluzno włosy na czubku głowy.Założyła szeroką lnianą brzoskwiniową sukienkęz długimi rękawami i ciemne okulary.Wprawdzie dzień nie był zbyt słoneczny,jednak brak snu pozostawił ciemne sińce pod jej oczami.Kiedy po jej dzwonku nikt nie pojawił się w drzwiach Probostwa, Louiseskierowała się na tyły domu i z ulgą zauważyła otwarte drzwi do garażu i braksamochodu.Do tylnego wejścia wchodziło się przez oranżerię.Była bardzo duża i bardzostara, trzymano w niej akcesoria ogrodowe, kalosze, stare kurtki, kilka słomko-wych kapeluszy i tuziny kwitnących roślin.Rozrośnięta winorośl, o konarach takgrubych i twardych jak ludzkie ramię, posadzona wprost w ziemi, wiła się ja-snymi i coraz cieńszymi gałązkami aż po dach.Całe pomieszczenie wypełniałbardzo przyjemny, intensywny zapach ziemi.Louise zatrzymała się na chwilę,delektując się głuchą, prawie niepokojącą ciszą, zakłócaną tylko przez syk i ka-panie z ogrodowego węża.Popchnęła drzwi i zawołała: Dzień dobry.Nikt nie odpowiadał.Zastanawiała się, czy Ann po prostu nie zapomniała ozaproszeniu i nie wyszła, pozostawiając otwarte drzwi.Często jej się to zdarzało,ku zdumieniu Louise, wynikającemu z długiego zamieszkiwania w mieście.Chociaż okazało się, że gospodyni jest w kuchni, bez wątpienia musiała za-pomnieć o zaproszeniu.Kiedy Louise zerknęła przez otwarte drzwi, Ann odpo-wiedziała jej pustym spojrzeniem, jakby miała przed sobą kogoś zupełnie obcego tylko przez ułamek sekundy, ale wystarczająco długo, by Louise stwierdziła,że Ann nie będzie osobą, przed którą można otworzyć serce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jax wyszedł odziany w szlafrok, z uśmiechem zdobywcy.Jest zmęczony ichce odpocząć, więc Val musi mu wybaczyć.Valentine, ukrywając rozczarowa-nie faktem, że zabrakło zwyczajowego papierosa po stosunku, zawahał się.Wziąłz sobą pieniądze, choć miał nadzieję, że okażą się niepotrzebne.Nie dlatego, bybył skąpy, ale dlatego, że szukał czegoś, czego nie można kupić za pieniądze.Ale musiał mieć pewność, że będzie tu znów mile widziany.RLT Zastanawiam się. Rozpiął marynarkę.Nietrudno było zauważyć zarysgrubego portfela w wewnętrznej kieszeni. To jest. Miło z twojej strony, Val. Naprawdę? Będę szczery.Dość kiepsko teraz u mnie z pieniędzmi. Może mogę pomóc. Zasiłek, który dostaję, to psie pieniądze.Val po prostu wyjął z portfela wszystkie banknoty i położył je delikatnie nastoliku.Jax, spokojny i odprężony, nawet nie spojrzał w tym kierunku.I chociażpowiedział dobranoc", nie podziękował.Po niespełna dwudziestu czterech godzinach Val rozpaczliwie pragnął znówznalezć się w mieszkaniu nad garażem.I tak się to ciągnęło.Valentine nigdy nie uważał się za masochistę.Nigdy nie szukał bólu i nieznajdował w nim przyjemności.Lecz szybko dostrzegł, z dreszczem przerażenia,że ten mężczyzna może zrobić z nim wszystko, dosłownie wszystko, a on się nieopiera.Nawet z radością wita wszystko, do czego między nimi dochodzi.Wreszcie dzwięk dzwonka przebił się przez gęstą mgłę jego wspomnień.Louise by nie dzwoniła.Miała klucz.To musi być on! Valentine poderwał się odbiurka, sfrunął po karmelowych spiralnych schodach i szarpnięciem otworzyłfrontowe drzwi.Za nimi stała kobieta z Mulberry Cottage, właścicielka całej gromady psów.Miała na sobie przedziwny strój, a w jej potarganych włosach było pełno pyłków,liści, nasion, znalazłoby się nawet kilka jeżyn.Dopiero po chwili Valentine odzyskał głowę, a po kilku następnych dotarłodo niego, co kobieta mówi.Była to raczej niespójna przemowa o jakimś samo-chodzie, którego nie mogła zawrócić, o rannym psie oraz o kimś o imieniu Piers,kto musiał zostać wypuszczony z wybiciem dwunastej, jeżeli miał zachować swąnaturalną rolę przewodnika grupy.RLTValentine poszedł po marynarkę.Niezależnie od tego, o co chodziło w tymdramacie, rozwiązywanie problemu pomoże mu zapełnić czymś czas do wieczora kiedy zapadnie zmierzch i będzie mógł jeszcze raz pojawić się przy pomalo-wanych na niebiesko drzwiach.Zaproszenie do Starego Probostwa na kawę, choć nie takie rzadkie, nie zda-rzało się też zbyt często.Kiedy Ann zadzwoniła poprzedniego wieczoru i zapro-ponowała spotkanie, Louise zgodziła się od razu, choć planowała tego ranka je-chać do biblioteki w Causton.Mogła zrobić to pózniej w ciągu dnia i ze smut-kiem zauważyła, że uważa to za wypełnienie popołudnia".Potrzeba zabijaniaczasu była nieprzyjemną nowością.Kiedy jeszcze pracowała, często modliła sięo czterdziesto-ośmiogodzinny dzień.Przed wyjściem próbowała uczciwie ocenić swoją relację z Ann Lawrence.Prawie jakby sprawdzała jej siłę.Ich przyjazń nie trwała zbyt długo.Większośćkobiet nie nazwałaby ich zwierzeń intymnymi.Ale Louise wyczuwała w przyja-ciółce prawdziwe ciepło i była przekonana, że Ann okazałaby się zarówno dys-kretna, jak i lojalna.Problem leżał w tym, że Louise bardzo chciała się podzielić swoimi troskamio Valentine'a z jakąś współczującą osobą.Miała przyjaciół, z którymi mogłarozmawiać, ale żaden z nich nie mieszkał blisko, żaden też nie spotkał się twarząw twarz z indywiduum, które było zródłem jej trosk.Wiedziała, że Ann nie znosiJaksa, chociaż nigdy tego po sobie nie pokazała, podejrzewała też, że przyjaciół-ka się go boi.Kiedyś, gdy przez pół nocy nie mogła zasnąć, zastanawiała się, czy nie za-dzwonić do Samarytan.Zapewniali poufność, a zapewne łatwiej byłoby rozma-wiać z miłym anonimowym słuchaczem, zwłaszcza przez telefon.Ale gdy tylko zaczęła wykręcać numer, opadły ją wątpliwości.Co mogła po-wiedzieć? Mój brat jest homoseksualistą i spotyka się z człowiekiem, który moimzdaniem jest niebezpieczny? Co by jej odpowiedzieli? Czy jest tego pewna? Nie.Jak dobrze zna tego mężczyznę? Wcale.W jakim wieku jest jej brat? Czterdzie-ści trzy lata.Czy próbowała z nim o tym rozmawiać? Raz.Doprowadziło to dotakiego rozdzwięku między nimi, że przysięgła sobie nigdy więcej tego nie robić.RLTCzy sądzi, że dałby się przekonać do tego, by sam z nimi porozmawiał? Pod żad-nym pozorem.Nie ma o czym gadać.Rzuciła okiem na zegarek.Prawie jedenasta.Przygotowywała się do wyjściabez wielkiego entuzjazmu, nie zawracała sobie głowy makijażem, upięła tylkoluzno włosy na czubku głowy.Założyła szeroką lnianą brzoskwiniową sukienkęz długimi rękawami i ciemne okulary.Wprawdzie dzień nie był zbyt słoneczny,jednak brak snu pozostawił ciemne sińce pod jej oczami.Kiedy po jej dzwonku nikt nie pojawił się w drzwiach Probostwa, Louiseskierowała się na tyły domu i z ulgą zauważyła otwarte drzwi do garażu i braksamochodu.Do tylnego wejścia wchodziło się przez oranżerię.Była bardzo duża i bardzostara, trzymano w niej akcesoria ogrodowe, kalosze, stare kurtki, kilka słomko-wych kapeluszy i tuziny kwitnących roślin.Rozrośnięta winorośl, o konarach takgrubych i twardych jak ludzkie ramię, posadzona wprost w ziemi, wiła się ja-snymi i coraz cieńszymi gałązkami aż po dach.Całe pomieszczenie wypełniałbardzo przyjemny, intensywny zapach ziemi.Louise zatrzymała się na chwilę,delektując się głuchą, prawie niepokojącą ciszą, zakłócaną tylko przez syk i ka-panie z ogrodowego węża.Popchnęła drzwi i zawołała: Dzień dobry.Nikt nie odpowiadał.Zastanawiała się, czy Ann po prostu nie zapomniała ozaproszeniu i nie wyszła, pozostawiając otwarte drzwi.Często jej się to zdarzało,ku zdumieniu Louise, wynikającemu z długiego zamieszkiwania w mieście.Chociaż okazało się, że gospodyni jest w kuchni, bez wątpienia musiała za-pomnieć o zaproszeniu.Kiedy Louise zerknęła przez otwarte drzwi, Ann odpo-wiedziała jej pustym spojrzeniem, jakby miała przed sobą kogoś zupełnie obcego tylko przez ułamek sekundy, ale wystarczająco długo, by Louise stwierdziła,że Ann nie będzie osobą, przed którą można otworzyć serce [ Pobierz całość w formacie PDF ]