[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłapiegowatą blondynką, ubraną w marynarską koszulkę w paski i czapkę z daszkiem ozdobionąpozłacaną odznaką  Gwiazdy Indii.- Czym mogę służyć, proszę pana? - spytała.Odwrócił się.- Szukam dziewczyny.- Jakiejś konkretnej dziewczyny czy wszystko jedno jakiej?Lloyd był zbyt zaaferowany, by się poznać na żarcie.- Miała na sobie prochowiec, chustkę na głowie i ciemne okulary. Dziewczyna za ladą otwarła szeroko oczy ze zdziwienia.- Miała na sobie prochowiec? Lloyd rozglądał się dalej.- Prochowiec i żółtą chustkę na głowie.Dziewczyna przyjrzała mu się z uwagą.- Czy na pewno pan się dobrze czuje?- Jak najlepiej.- Cóż, niech się pan nie obrazi, ale wygląda pan na zupełnie wytrąconego z równowagi.Lloyd popatrzył na nią krzywo.Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować.- Proszę - powiedział sięgając do tylnej kieszeni spodni i wyjmując portfel - oto mojawizytówka.gdyby pani kiedykolwiek zobaczyła dziewczynę, która tak wygląda.gdybykiedyś coś tu kupowała.proszę mnie łaskawie zawiadomić.Może nawet spisać jej nazwiskoz karty kredytowej.Dziewczyna wzruszyła ramionami, a potem skinęła głową.Jednakże w tej samej chwili Lloydowi wydało się, iż dojrzał żółtą chustkę; ognikjaskrawy i ulotny niczym słonecznik za ogrodzeniem dziedzińca, miotany podmuchamiburzy.W jednej chwili utorował sobie drogę przez tłum otaczający ladę z pamiątkami i runąłw stronę wyjścia. Cholera jasna, to znowu ona! Ta sama chustka, ten sam prochowiec, już schodzi zpochylni!Z trudem przecisnął się obok czarnego żołnierza piechoty morskiej o wielkim itwardym brzuchu, potem musiał przebijać się przez błyskający okularami i trzaskającyaparatami fotograficznymi tłum rozszczebiotanych Japończyków.Już prawie dopadał trapu,gdy uprzedziła go cherlawa staruszka, chwytając upstrzoną piegami dłonią poręcz iudaremniając mu pogoń równie skutecznie co policyjna blokada.Nie miał innego wyjścia, jakpodążać cierpliwie za nią, gdy powoli i z wysiłkiem postępowała w dół kładki; tymczasemdziewczyna tak bardzo podobna do Celii zniknęła w rojowisku turystów na Embarcadero.Pomyślał, że zginęła mu na dobre.Lecz w następnej chwili słonecznikowa chustkabłysnęła wśród tłumu.Dziewczyna podeszła do krawężnika i miała właśnie przejść przezulicę.- Celia! - wrzasnął w ślad za nią.- Celia! - Choć przecież to nie mogła być Celia; choćprzecież cały ten pościg był czystym szaleństwem, spowodowanym niczym innym jakwyczerpaniem, histerią i rujnującym zdrowie zmartwieniem.Lecz gdy już-już miała przejść przez ulicę, odwróciła się i popatrzyła na niego - i mimoże twarz zakrywały jej czarne okulary, przekonał się z drżeniem, które osadziło go w miejscui sprawiło, iż zapomniał, co to znaczy biec, zapomniał, w jaki sposób wprawia się w ruch łydki, przekonał się, że to była Celia.- Celia! - rzekł na głos.Ludzie wpadali na niego i popychali go, śmiejąc się, jak gdybywszyscy poza nim brali udział w wyreżyserowanym dowcipie.- Celia! - krzyknął tak głośno,że aż zadzwoniło mu w uszach.Twarze odwróciły się w jego kierunku.Ktoś powiedział:- Co on, głupi czy jak?W następnej chwili już pędził po chodniku, zderzając się i wpadając na przechodniów, aprzez cały czas ów żółty ognik tańczył mu, nieosiągalny, przed oczyma.Chciał przebiec przez jezdnię, lecz tuż przed nim wyrosła furgonetka pocztowa,hamująca z piskiem opon i trzaskiem zamykających się dwu par rozsuwanych drzwiczek.Czarny kierowca z oburzeniem spiorunował go klaksonem.- Co jest, do cholery, spieszysz się do nieba, idioto? Lloyd podniósł w geścieprzeprosin obie ręce.Furgonetka odjechała, lecz nim odsłoniła mu widok na drugą stronęulicy, po zwodniczym ogniku chustki nie było już ani śladu.Szybko rozejrzał się na prawo ina lewo i z wahaniem postąpił dwa kroki w kierunku, gdzie ujrzał wśród tłumów tańczącyżółty promyk.Lecz okazał się on dziecinnym balonikiem, kobieta w prochowcu zaś zniknęłana dobre.Poczuł się tak, jak gdyby za chwilę miał się osunąć na kolana na chodnik, ogłuszony ipozbawiony mowy prostą niekonsekwencją faktów.Był absolutnie pewny, że kobieta wprochowcu była Celią.Ale jak to możliwe, kiedy Celia leży martwa, strawiona przez ogień, wkostnicy policyjnej San Diego?W dalszym ciągu stał przy krawężniku, kiedy zahamowała przed nim zakurzona riviera.Wysiadł z niej sierżant Houk w przepoconej koszuli i wąskim brązowym krawacie.- Panie Denman? Miałem nadzieję, że pana dogonię.Niech pan nie zapomni zabrać tejswojej limuzyny.Nasz kapitan od samego rana nie może od niej oderwać oczu.Zdaje się, żema na ten wóz chrapkę.Lloyd zdjął okulary przeciwsłoneczne.- Przepraszam.Właśnie miałem po nią wrócić.Musiałem tylko trochę się przejść, towszystko.Zaczerpnąć świeżego powietrza.- To zrozumiałe - rzekł sierżant Houk pociągając nosem.- To, co musiał pan dzisiajzrobić.no cóż, nie ma się co oszukiwać, nie było to łatwe.- Wie pan co.- odparł Lloyd.- Celia tak bardzo kochała życie.Cieszyła sięwszystkim, co robiła od rana do wieczora.Była taka cholernie szczęśliwa.Nie mogę sobiewyobrazić, dlaczego miałaby. Sierżant Houk znów pociągnął nosem i rozejrzał się.- Nie ma tu siana ani żadnych pyłków.Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy niemam uczulenia na turystów.- Zadzwoniłem do Miyako - rzekł Lloyd.- Nigdy tam nawet nie była.Z tego, co siędowiedziałem, to cały ten cykl wykładów był kłamstwem.- Wiemy o tym - przytaknął sierżant Houk.- Tylko jednego nie udało nam się do tejpory ustalić: kiedy i w jaki sposób wróciła z San Francisco do San Diego; no i po co [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl