[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Przeklinasz M? Przeklinam! padały dzwięczne, nieustraszone słowa odpowiedzi.Nie rozumiał już dalszej litanii przysiąg straszliwych i zaklęć mrożących krew, bo zasłu-chał się całą duszą w oddzwiękach przysięgającego głosu, czuł po dreszczu, jaki w nim bu-dził, że już go gdzieś słyszał.łowił go więc w sobie jak motyla, nie zwracając uwagi naprzerażający rytuał, ciągnący się bez przerwy, aż w końcu zrozumiał jasno, że to była Daisy,że to ją poświęcono Bafometowi w tych tajemniczych obrzędach, ale nie zdziwił się temu,jakby już wyzbyty zdolności zdumiewania się czymkolwiek.Ciemności pobladły i grota zaczęła się nieco rozjaśniać.Daisy siedziała między kolanami Bafometa w takiej samej jak i on pozycji, opuszczone rę-ce dotykały pantery siedzącej u jej nóg, a nad jej głową, opłyniętą w złoty dym kadzielny,pochylała się zielonawokrwawa, smutna twarz Diabła, a jego ręce długie zdawały się obej-mować ją wpół i przytulać do siebie, to jedno tylko widział dobrze, a reszta majaczyła przedolśnionymi oczyma jak korowód sennych, ledwie przypomnianych mar i zjaw.Nie wiedział, skąd płyną, i nie wiedział, czy są poza jego duszą. Oto na poły zwierzęcy, złowrogi orszak Seta przywiódł białego baranka, którego jakiśczłowiek z głową psa zabijał ciężkim, krzemiennym nożem i wśród ponurych śpiewów iprzekleństw rzucono go na pożarcie panterze. Oto palono siedem ziół czarnoksięskich, skropionych krwią niewiniątka, i popioły roz-siewano w siedem stron świata. Oto zamajaczył korowód płazów i ropuch olbrzymich, wlokąc za sobą na słomianychsznurach rozpięte drzewo krzyżowe i wśród urągowisk i plwań, wśród piekielnego chóru chi-chotów i naigrawań podarto je w drzazgi, rozdeptano i rzucono pod kopyta posągu. Oto gromada potworów nieopowiedzianych, rozwyte stado strachów, wampirów, mar,zjawiła się jakby wylęgła z obłąkanego mózgu, niosąc na wiekach spróchniałych trumiensymboliczną białą Hostię i wśród przerażających wrzasków, znieważań i wycia zwialono jąprzed Bafometem. Oto zaczęły się wychylać na światło jakby wszystkie potwory katedr średniowiecznych,wszystkie larwy pokuszeń i lęków, tające się w duszach świętych, zjawiały się milczące, po-sępne, niosąc księgi święte, symbole, znamiona, wizerunki, szaty rytualne, zwalając wszystkona jeden stos ogromny; siedem krwawych błyskawic trysnęło z oczu Bafometa, siedem gro-mów runęło w stos, buchnęły płomienie, a wszystkie zjawy piekielne zawiodły dziki, roz-chwiany, okrążający tan.Gryzące czarne dymy przysłoniły postać Daisy i wzbijały się wysoko rozwichrzonymi słu-pami, zaciemniając grotę ponurym, nieprzeniknionym tumanem.A Zenon pochylił się w sobie, jakby nad krawędzią świata nieznanego, spoglądał w tajem-nice i jego oczy duszy pierwszy raz wybiegły poza siebie, poza głupią i leniwą myśl, pozafakty i rzeczy widome; pierwszy raz leciały przez jakieś nieprzejrzane obszary, przez jakieśdale czarowne, przez jakieś wyże i przepaście nieskończone, iż cofnął się olśniony, pełenświętej cichości przeczuwań i widzeń, jakiś wiew nieśmiertelnej mocy przewiał mu przezduszę. Nie trwóż się! Jestem przy tobie! zadzwięczał tuż przy nim głos Daisy.Ukorzył się nagle w sobie, padł na twarz jakby u stóp niewidzialnej i głosem pokory naj-wyższej i oddania szepnął: Nic nie wiem, nic nie rozumiem, ale czuję, że jesteś przy mnie. Myśl, a znajdziesz mnie zawsze i wszędzie!59Dusza mu się zawarła na wszystko i padła w długie odrętwienie.Kiedy powstał z ziemi, grota była w bladych, błękitnawych jasnościach skąpana.Bafometstał jak krzew purpurowych ogni, a u jego stóp na rozkrzyżowane, białe ciało Daisy wpełzałczołgający się cień, jakby pantery, biorącej ją w uścisk.Grota była pusta; nadludzki strach o nią tak sprężył mu siły zwątlałe, że krzyknął z całejmocy trwogi, i szaleństwa, rzucając się na przejrzystą ścianę, jakby chcąc biec na ratunek.Wszystko naraz przepadło, brązowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem, znalazł się znowuprzed tą ponurą ruiną, niepewny, wahający i bezradny jak przedtem, jakby tam nigdy niewchodził. Gdzie ona mogła zniknąć? rozmyślał jak przedtem, niepamiętny niczego zgoła, wodzączdumionymi oczami po rozwalinach, obszedł znowu dom i znalazłszy jak poprzednio wszyst-kie wejścia zabite na głucho, stanął zniechęcony, nie wiedząc, co z sobą począć.Zwit się już stawał, łuny Londynu zaledwie się tliły przygasłymi zorzami na wzburzonym ipobladłym niebie, przesianym martwą jeszcze i szarawą jasnością, gwiazdy zamierały jakoczy przysłaniane martwiejącymi powiekami, chmury, ogromne, postrzępione, sinawe, leciałynisko z jakimś niemym krzykiem, wichura targała drzewami, które ze snu ciężkiego podno-siły przemoczone, czarne i rozbolałe gałęzie, dzień wstawał wolno i ciężko, boleśnie przemo-kły i odrętwiały z zimna; wszędzie lśniły sinawe kałuże wody, twarde zarysy ruin potężniaływ brzaskach, głuche i ślepe jeszcze pola dzwigały się z ciemności, świt stawał się w chaosiemroków blednących.I Zenon jakby się podniósł z nocy niepamięci o sobie, zbudziło go zimno i wicher, więc nienamyślając się już, oderwał się od ruin i poszedł śpiesznie do stacji.Pod drzewami noc się jeszcze tłukła strwożona.Szedł aleją drzew ogromnych, szarpanychwichurą i wyjących dziką pieśń zimowego poranku.jakiś paw zabłąkany krzyczał w żywo-płotach.stado wron zerwało się z gałęzi, ginąc w mrocznej kurzawie świtów, posypały sięnań połamane gałęzie i przysiadł bezwiednie w jakimś gąszczu, aby przeczekać huragan sza-lejący coraz potężniej.I pozostał już tam, jakby uwięzły w wichurze i oczarowany rozwieją żywiołów, zespalałsię z nimi, łączył w ponurych wyciach huraganu, śpiewając razem dziką, bezładną i przepo-tężną pieśń bez słów, pieśń upojeń, pieśń ślepych a nieśmiertelnych sił przyrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Przeklinasz M? Przeklinam! padały dzwięczne, nieustraszone słowa odpowiedzi.Nie rozumiał już dalszej litanii przysiąg straszliwych i zaklęć mrożących krew, bo zasłu-chał się całą duszą w oddzwiękach przysięgającego głosu, czuł po dreszczu, jaki w nim bu-dził, że już go gdzieś słyszał.łowił go więc w sobie jak motyla, nie zwracając uwagi naprzerażający rytuał, ciągnący się bez przerwy, aż w końcu zrozumiał jasno, że to była Daisy,że to ją poświęcono Bafometowi w tych tajemniczych obrzędach, ale nie zdziwił się temu,jakby już wyzbyty zdolności zdumiewania się czymkolwiek.Ciemności pobladły i grota zaczęła się nieco rozjaśniać.Daisy siedziała między kolanami Bafometa w takiej samej jak i on pozycji, opuszczone rę-ce dotykały pantery siedzącej u jej nóg, a nad jej głową, opłyniętą w złoty dym kadzielny,pochylała się zielonawokrwawa, smutna twarz Diabła, a jego ręce długie zdawały się obej-mować ją wpół i przytulać do siebie, to jedno tylko widział dobrze, a reszta majaczyła przedolśnionymi oczyma jak korowód sennych, ledwie przypomnianych mar i zjaw.Nie wiedział, skąd płyną, i nie wiedział, czy są poza jego duszą. Oto na poły zwierzęcy, złowrogi orszak Seta przywiódł białego baranka, którego jakiśczłowiek z głową psa zabijał ciężkim, krzemiennym nożem i wśród ponurych śpiewów iprzekleństw rzucono go na pożarcie panterze. Oto palono siedem ziół czarnoksięskich, skropionych krwią niewiniątka, i popioły roz-siewano w siedem stron świata. Oto zamajaczył korowód płazów i ropuch olbrzymich, wlokąc za sobą na słomianychsznurach rozpięte drzewo krzyżowe i wśród urągowisk i plwań, wśród piekielnego chóru chi-chotów i naigrawań podarto je w drzazgi, rozdeptano i rzucono pod kopyta posągu. Oto gromada potworów nieopowiedzianych, rozwyte stado strachów, wampirów, mar,zjawiła się jakby wylęgła z obłąkanego mózgu, niosąc na wiekach spróchniałych trumiensymboliczną białą Hostię i wśród przerażających wrzasków, znieważań i wycia zwialono jąprzed Bafometem. Oto zaczęły się wychylać na światło jakby wszystkie potwory katedr średniowiecznych,wszystkie larwy pokuszeń i lęków, tające się w duszach świętych, zjawiały się milczące, po-sępne, niosąc księgi święte, symbole, znamiona, wizerunki, szaty rytualne, zwalając wszystkona jeden stos ogromny; siedem krwawych błyskawic trysnęło z oczu Bafometa, siedem gro-mów runęło w stos, buchnęły płomienie, a wszystkie zjawy piekielne zawiodły dziki, roz-chwiany, okrążający tan.Gryzące czarne dymy przysłoniły postać Daisy i wzbijały się wysoko rozwichrzonymi słu-pami, zaciemniając grotę ponurym, nieprzeniknionym tumanem.A Zenon pochylił się w sobie, jakby nad krawędzią świata nieznanego, spoglądał w tajem-nice i jego oczy duszy pierwszy raz wybiegły poza siebie, poza głupią i leniwą myśl, pozafakty i rzeczy widome; pierwszy raz leciały przez jakieś nieprzejrzane obszary, przez jakieśdale czarowne, przez jakieś wyże i przepaście nieskończone, iż cofnął się olśniony, pełenświętej cichości przeczuwań i widzeń, jakiś wiew nieśmiertelnej mocy przewiał mu przezduszę. Nie trwóż się! Jestem przy tobie! zadzwięczał tuż przy nim głos Daisy.Ukorzył się nagle w sobie, padł na twarz jakby u stóp niewidzialnej i głosem pokory naj-wyższej i oddania szepnął: Nic nie wiem, nic nie rozumiem, ale czuję, że jesteś przy mnie. Myśl, a znajdziesz mnie zawsze i wszędzie!59Dusza mu się zawarła na wszystko i padła w długie odrętwienie.Kiedy powstał z ziemi, grota była w bladych, błękitnawych jasnościach skąpana.Bafometstał jak krzew purpurowych ogni, a u jego stóp na rozkrzyżowane, białe ciało Daisy wpełzałczołgający się cień, jakby pantery, biorącej ją w uścisk.Grota była pusta; nadludzki strach o nią tak sprężył mu siły zwątlałe, że krzyknął z całejmocy trwogi, i szaleństwa, rzucając się na przejrzystą ścianę, jakby chcąc biec na ratunek.Wszystko naraz przepadło, brązowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem, znalazł się znowuprzed tą ponurą ruiną, niepewny, wahający i bezradny jak przedtem, jakby tam nigdy niewchodził. Gdzie ona mogła zniknąć? rozmyślał jak przedtem, niepamiętny niczego zgoła, wodzączdumionymi oczami po rozwalinach, obszedł znowu dom i znalazłszy jak poprzednio wszyst-kie wejścia zabite na głucho, stanął zniechęcony, nie wiedząc, co z sobą począć.Zwit się już stawał, łuny Londynu zaledwie się tliły przygasłymi zorzami na wzburzonym ipobladłym niebie, przesianym martwą jeszcze i szarawą jasnością, gwiazdy zamierały jakoczy przysłaniane martwiejącymi powiekami, chmury, ogromne, postrzępione, sinawe, leciałynisko z jakimś niemym krzykiem, wichura targała drzewami, które ze snu ciężkiego podno-siły przemoczone, czarne i rozbolałe gałęzie, dzień wstawał wolno i ciężko, boleśnie przemo-kły i odrętwiały z zimna; wszędzie lśniły sinawe kałuże wody, twarde zarysy ruin potężniaływ brzaskach, głuche i ślepe jeszcze pola dzwigały się z ciemności, świt stawał się w chaosiemroków blednących.I Zenon jakby się podniósł z nocy niepamięci o sobie, zbudziło go zimno i wicher, więc nienamyślając się już, oderwał się od ruin i poszedł śpiesznie do stacji.Pod drzewami noc się jeszcze tłukła strwożona.Szedł aleją drzew ogromnych, szarpanychwichurą i wyjących dziką pieśń zimowego poranku.jakiś paw zabłąkany krzyczał w żywo-płotach.stado wron zerwało się z gałęzi, ginąc w mrocznej kurzawie świtów, posypały sięnań połamane gałęzie i przysiadł bezwiednie w jakimś gąszczu, aby przeczekać huragan sza-lejący coraz potężniej.I pozostał już tam, jakby uwięzły w wichurze i oczarowany rozwieją żywiołów, zespalałsię z nimi, łączył w ponurych wyciach huraganu, śpiewając razem dziką, bezładną i przepo-tężną pieśń bez słów, pieśń upojeń, pieśń ślepych a nieśmiertelnych sił przyrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]