[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O pani Lang, z jej niedwuznaczną miną i drżącymi rękami, zukrytą w miłych słowach krytyką.Nie.Co prawda przed śmiercią ojciecsugerował, żebym się do nich wybrała, ale nie miałam na to ochoty.Przekreśliłam Peszawar podobnie jak imię Kaia.Potem napisałam Lahore - Dzielnica Angielska".Przed oczami stanęły mi pani Wyndhami Eleanor, ich przyjaciółki, pani Rollings-Smythe i pani MacCallister orazinne damy, które potraktowały nas tak okrutnie i dały wyraznie dozrozumienia, że jesteśmy od nich gorsze.Jak zareagują teraz, wiedząc zpewnością o niemoralnym pastorze, jego kochance półkrwi, nieślubnymsynu i szalonej żonie?Choć ta ewentualność napełniała mnie obrzydzeniem, nie przekreśliłamjej.Miałam tak niewiele innych.Wreszcie napisałam trzy słowa: Chrześcijańska Kapelania w Lahore".Nie pomogli ojcu, gdy pojechał porozmawiać o matce, ale z pewnościąteraz pomogą mnie.Odłożyłam pióro i podeszłam do lustra wiszącego przy drzwiach.Miałamsiedemnaście lat, byłam teraz kobietą.Kobietą, która mówiła nie tylko poangielsku, lecz również w pendżabi, hindi, urdu i trochę po persku.Kobietą, która znała Biblię i Księgę Wspólnej Modlitwy, która znała teżWedy i wszystkich bogów Indii.Która znała zasady obowiązujące wangielskim salonie, jak również życie ludów tego kraju.Czy ta wiedza teraz mi pomoże?Nocą obudziło mnie wycie szakali.Podeszły bliżej domu niżkiedykolwiek.Kiedy leżałam w ciemności, z drogi dobiegły mnie męskiegłosy.Czy byli to wieśniacy wracający do domu z innej wioski, czy teżniebezpieczni dakoici z długimi ostrymi nożami, gotowi splądrowaćmisję w poszukiwaniu rzeczy, które mogą im się przydać lub które mogąsprzedać? Czy potem użyją tych samych długich noży, by się mniepozbyć, żebym nie mogła ich oskarżyć?Przecież wszyscy wiedzieli, że jestem sama.Ale nie byłam sama.Sanoshzostał.Oddychając ciężko, zsunęłam bose stopy na podłogę.Jeśli w misjibyła Jassie, zacznie szczekać, kiedy na podwórze wejdą obcy, i zaalar-muje Sanosha.Pomyślałam o jego pochylonych ramionach i powolnychruchach.Co mógł zrobić, by mnie obronić przed grupą silnychmężczyzn?Od dawna czułam niepokój związany z pogarszającym się stanemzdrowia matki.Znałam smutek po śmierci Lalasy i jej dziecka irozpaczałam jeszcze bardziej po zniknięciu Adriany bo było tak jakby iona umarła.Smuciłam się po śmierci Pavita.Doświadczyłamobrzydzenia po odkryciu związku łączącego ojca i Glory.Co czułam doKaia przez cały ten czas? Potrzeba i pragnienie, by być blisko niego,dziwne oszołomienie, jakie czułam w zeszłym roku w jego obecności,teraz ukryły się za wstydem.Nie wiedziałam, jak określić uczucia po utracie rodziców; były zbytświeże, a ja nadal znajdowałam się w szoku i ciągle nie mogłam uwierzyćw to, co się stało.Jednak nigdy wcześniej nie towarzyszył mi strach, strach przed byciemsamą, przed bezradnością i niebezpieczeństwem.Nie zapalając świecy,podreptałam do składziku i stając na dolnej półce jednej z szaf, sięgnęłamna tył górnej półki.Moje palce znalazły to, czego szukałam.Wzięłamstary miecz pokryty grubą warstwą kurzu.Wytarłam pochwę, a potemostrożnie wyciągnęłam miecz, przyglądając mu się w ciemności.Poszłamdo saloniku, otworzyłam żaluzje w jednym oknie i wyjrzałam na drogę.Głosy mężczyzn ucichły.Teraz słychać było tylko wycie szakali.Wróciłam do łozka i zacisnęłam mocno palce na rękojeści miecza, którywsunęłam pod kołdrę.Ale sen nie nadchodził.Nie spałam, kiedy w pokoju zaczęło robić się jasno.Poczułam ulgę, żedługa noc nareszcie się skończyła, usiadłam i potarłam czoło palcami.Przez okno dobiegły znajome odgłosy, gdy Sanosh przygotowywałśniadanie.Ta normalna codzienna czynność napełniła mnie tak wielkąulgą, że łzy napłynęły mi do oczu.Wsunęłam miecz pod łóżko.Niebo było jeszcze różowe, kiedy obmyłam się w ciepłej wodzie iumyłam włosy.Niosłam na sobie zapach śmierci, dymu i rozpaczy.Wyjęłam z szafy dobrą suknię; pachniała pleśnią.Spryskałam ją wodąlawendową i starannie wytrzepałam.Wiedziałam, że powinnam jąwyprasować, ale nie chciałam marnować czasu i energii na rozgrzewanieżelazka.Zanurzyłam szmatkę w puszce z pastą i wyczyściłam buty.Choćwłosy miałam nadal wilgotne, upięłam je starannie.Potem poszłam dopokoju matki i przysunęłam krzesło sprzedtoaletki do szafy.Stanęłam na nim, sięgnęłam na górną półkę i zdjęłammałe pudło na kapelusze.Zdmuchnęłam z pokrywy kurz, pajęczyny imartwe owady.Otworzyłam pudło i spojrzałam na znienawidzonyróżowy kapelusz z wystrzępionymi wstążkami, który matka schowałamtam półtora roku temu. Kiedy Pan posłał mnie na ziemię, zakazał mi zdejmować kapelusz przednisko i wysoko urodzonymi".Przypomniałam sobie słowa matki, którewypowiedziała, gładząc na podwórzu główkę kapelusza.Wreszciezaczęłam odczuwać smutek z powodu jej niepotrzebnej śmierci.Usiadłam na krześle i przesunęłam dłońmi po kapeluszu, płacząc postracie matki.Po chwili wyjęłam chusteczkę zza łóżka matki, wydmuchałam nos iwytarłam oczy.Przysunęłam krzesło z powrotem do toaletki i usiadłamprzed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu.Dziwna była mojażałoba.Potrzebowałam miski owsianki, by opłakać ojca, a terazkapelusza, by opłakać matkę.Dlaczego tylko martwe przedmioty do-prowadzały mnie do łez?Czy coś ze mną było nie tak?Zaprzęgłam Martę do wozu i wyruszyłam do Lahore.Owinęłam wchusteczkę rupie i anny z puszki i włożyłam je do małej torebki matki,którą trzymałam na kolanach.Nie chciałam ich wydawać, lecz wzięłam jena wszelki wypadek - czułam się lepiej, mając przy sobie pieniądze.Sanosh wręczył mi mosiężny pojemnik z przegródkami: do jednej włożyłziemniaki, do drugiej soczewicę z masalą, a do trzeciej trzy zwinięte roti.Uśmiechnęłam się w podzięce, choć przyszło mi to z trudem.Trudno mi było nawet spojrzeć mu w oczy.Sanosh był dobrym iprzyzwoitym człowiekiem.Wstydziłam się za rodziców i ichpostępowanie, mimo że już nie żyli.I jednocześnie wstydziłam się zasiebie, że czuję wstyd.Trzy godziny pózniej zostawiłam Martę i wóz na przed mieściach miasta iwynajęłam rikszę, by zawiozła mnie do domu Wyndhamów.Zapukałam do drzwi frontowych.Otworzył je inny chuprassi, nie ten,którego zapamiętałam z ostatniej wizyty, i powiedział, że memsahib jakzwykle o tej porze jesl w klubie.Skinęłam głową i wręczyłam kolejną cenną annę riksza-rzowi, by zabrałmnie do klubu znajdującego się nad szerokim ocienionym zielonymmajdanem, gdzie aje pilnowały bawiących się angielskich dzieci, akobiety w wymyślnych kapeluszach siedziały na ławkach, wachlowałysię i rozmawiały.Było mi gorąco, byłam zmęczona.I głodna.Znów stanęłam przed podwójnymi drewnianymi drzwiami, nawetwyższymi i szerszymi niż drzwi w domu Wyndhamów.Zastukałammosiężną kołatką.Drzwi otworzył Hindus w wysokim białym turbanie przybranymczerwoną wstążką pasującą do pasa, którym przewiązał długi do kolankaftan.Miał też na sobie białe spodnie i plecione sandały ufarbowane naczerwono.- Tak? - zapytał po angielsku.- Mogę wejść? - zapytałam.Zmarszczył brwi.- Idz sobie.- Zaczął zamykać drzwi, ale oparłam na nich dłoń.- Poczekaj.Przyszłam się zobaczyć z panią Wyndham Ona mnie zna.Pokręcił głową i znów próbował zamknąć drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.O pani Lang, z jej niedwuznaczną miną i drżącymi rękami, zukrytą w miłych słowach krytyką.Nie.Co prawda przed śmiercią ojciecsugerował, żebym się do nich wybrała, ale nie miałam na to ochoty.Przekreśliłam Peszawar podobnie jak imię Kaia.Potem napisałam Lahore - Dzielnica Angielska".Przed oczami stanęły mi pani Wyndhami Eleanor, ich przyjaciółki, pani Rollings-Smythe i pani MacCallister orazinne damy, które potraktowały nas tak okrutnie i dały wyraznie dozrozumienia, że jesteśmy od nich gorsze.Jak zareagują teraz, wiedząc zpewnością o niemoralnym pastorze, jego kochance półkrwi, nieślubnymsynu i szalonej żonie?Choć ta ewentualność napełniała mnie obrzydzeniem, nie przekreśliłamjej.Miałam tak niewiele innych.Wreszcie napisałam trzy słowa: Chrześcijańska Kapelania w Lahore".Nie pomogli ojcu, gdy pojechał porozmawiać o matce, ale z pewnościąteraz pomogą mnie.Odłożyłam pióro i podeszłam do lustra wiszącego przy drzwiach.Miałamsiedemnaście lat, byłam teraz kobietą.Kobietą, która mówiła nie tylko poangielsku, lecz również w pendżabi, hindi, urdu i trochę po persku.Kobietą, która znała Biblię i Księgę Wspólnej Modlitwy, która znała teżWedy i wszystkich bogów Indii.Która znała zasady obowiązujące wangielskim salonie, jak również życie ludów tego kraju.Czy ta wiedza teraz mi pomoże?Nocą obudziło mnie wycie szakali.Podeszły bliżej domu niżkiedykolwiek.Kiedy leżałam w ciemności, z drogi dobiegły mnie męskiegłosy.Czy byli to wieśniacy wracający do domu z innej wioski, czy teżniebezpieczni dakoici z długimi ostrymi nożami, gotowi splądrowaćmisję w poszukiwaniu rzeczy, które mogą im się przydać lub które mogąsprzedać? Czy potem użyją tych samych długich noży, by się mniepozbyć, żebym nie mogła ich oskarżyć?Przecież wszyscy wiedzieli, że jestem sama.Ale nie byłam sama.Sanoshzostał.Oddychając ciężko, zsunęłam bose stopy na podłogę.Jeśli w misjibyła Jassie, zacznie szczekać, kiedy na podwórze wejdą obcy, i zaalar-muje Sanosha.Pomyślałam o jego pochylonych ramionach i powolnychruchach.Co mógł zrobić, by mnie obronić przed grupą silnychmężczyzn?Od dawna czułam niepokój związany z pogarszającym się stanemzdrowia matki.Znałam smutek po śmierci Lalasy i jej dziecka irozpaczałam jeszcze bardziej po zniknięciu Adriany bo było tak jakby iona umarła.Smuciłam się po śmierci Pavita.Doświadczyłamobrzydzenia po odkryciu związku łączącego ojca i Glory.Co czułam doKaia przez cały ten czas? Potrzeba i pragnienie, by być blisko niego,dziwne oszołomienie, jakie czułam w zeszłym roku w jego obecności,teraz ukryły się za wstydem.Nie wiedziałam, jak określić uczucia po utracie rodziców; były zbytświeże, a ja nadal znajdowałam się w szoku i ciągle nie mogłam uwierzyćw to, co się stało.Jednak nigdy wcześniej nie towarzyszył mi strach, strach przed byciemsamą, przed bezradnością i niebezpieczeństwem.Nie zapalając świecy,podreptałam do składziku i stając na dolnej półce jednej z szaf, sięgnęłamna tył górnej półki.Moje palce znalazły to, czego szukałam.Wzięłamstary miecz pokryty grubą warstwą kurzu.Wytarłam pochwę, a potemostrożnie wyciągnęłam miecz, przyglądając mu się w ciemności.Poszłamdo saloniku, otworzyłam żaluzje w jednym oknie i wyjrzałam na drogę.Głosy mężczyzn ucichły.Teraz słychać było tylko wycie szakali.Wróciłam do łozka i zacisnęłam mocno palce na rękojeści miecza, którywsunęłam pod kołdrę.Ale sen nie nadchodził.Nie spałam, kiedy w pokoju zaczęło robić się jasno.Poczułam ulgę, żedługa noc nareszcie się skończyła, usiadłam i potarłam czoło palcami.Przez okno dobiegły znajome odgłosy, gdy Sanosh przygotowywałśniadanie.Ta normalna codzienna czynność napełniła mnie tak wielkąulgą, że łzy napłynęły mi do oczu.Wsunęłam miecz pod łóżko.Niebo było jeszcze różowe, kiedy obmyłam się w ciepłej wodzie iumyłam włosy.Niosłam na sobie zapach śmierci, dymu i rozpaczy.Wyjęłam z szafy dobrą suknię; pachniała pleśnią.Spryskałam ją wodąlawendową i starannie wytrzepałam.Wiedziałam, że powinnam jąwyprasować, ale nie chciałam marnować czasu i energii na rozgrzewanieżelazka.Zanurzyłam szmatkę w puszce z pastą i wyczyściłam buty.Choćwłosy miałam nadal wilgotne, upięłam je starannie.Potem poszłam dopokoju matki i przysunęłam krzesło sprzedtoaletki do szafy.Stanęłam na nim, sięgnęłam na górną półkę i zdjęłammałe pudło na kapelusze.Zdmuchnęłam z pokrywy kurz, pajęczyny imartwe owady.Otworzyłam pudło i spojrzałam na znienawidzonyróżowy kapelusz z wystrzępionymi wstążkami, który matka schowałamtam półtora roku temu. Kiedy Pan posłał mnie na ziemię, zakazał mi zdejmować kapelusz przednisko i wysoko urodzonymi".Przypomniałam sobie słowa matki, którewypowiedziała, gładząc na podwórzu główkę kapelusza.Wreszciezaczęłam odczuwać smutek z powodu jej niepotrzebnej śmierci.Usiadłam na krześle i przesunęłam dłońmi po kapeluszu, płacząc postracie matki.Po chwili wyjęłam chusteczkę zza łóżka matki, wydmuchałam nos iwytarłam oczy.Przysunęłam krzesło z powrotem do toaletki i usiadłamprzed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu.Dziwna była mojażałoba.Potrzebowałam miski owsianki, by opłakać ojca, a terazkapelusza, by opłakać matkę.Dlaczego tylko martwe przedmioty do-prowadzały mnie do łez?Czy coś ze mną było nie tak?Zaprzęgłam Martę do wozu i wyruszyłam do Lahore.Owinęłam wchusteczkę rupie i anny z puszki i włożyłam je do małej torebki matki,którą trzymałam na kolanach.Nie chciałam ich wydawać, lecz wzięłam jena wszelki wypadek - czułam się lepiej, mając przy sobie pieniądze.Sanosh wręczył mi mosiężny pojemnik z przegródkami: do jednej włożyłziemniaki, do drugiej soczewicę z masalą, a do trzeciej trzy zwinięte roti.Uśmiechnęłam się w podzięce, choć przyszło mi to z trudem.Trudno mi było nawet spojrzeć mu w oczy.Sanosh był dobrym iprzyzwoitym człowiekiem.Wstydziłam się za rodziców i ichpostępowanie, mimo że już nie żyli.I jednocześnie wstydziłam się zasiebie, że czuję wstyd.Trzy godziny pózniej zostawiłam Martę i wóz na przed mieściach miasta iwynajęłam rikszę, by zawiozła mnie do domu Wyndhamów.Zapukałam do drzwi frontowych.Otworzył je inny chuprassi, nie ten,którego zapamiętałam z ostatniej wizyty, i powiedział, że memsahib jakzwykle o tej porze jesl w klubie.Skinęłam głową i wręczyłam kolejną cenną annę riksza-rzowi, by zabrałmnie do klubu znajdującego się nad szerokim ocienionym zielonymmajdanem, gdzie aje pilnowały bawiących się angielskich dzieci, akobiety w wymyślnych kapeluszach siedziały na ławkach, wachlowałysię i rozmawiały.Było mi gorąco, byłam zmęczona.I głodna.Znów stanęłam przed podwójnymi drewnianymi drzwiami, nawetwyższymi i szerszymi niż drzwi w domu Wyndhamów.Zastukałammosiężną kołatką.Drzwi otworzył Hindus w wysokim białym turbanie przybranymczerwoną wstążką pasującą do pasa, którym przewiązał długi do kolankaftan.Miał też na sobie białe spodnie i plecione sandały ufarbowane naczerwono.- Tak? - zapytał po angielsku.- Mogę wejść? - zapytałam.Zmarszczył brwi.- Idz sobie.- Zaczął zamykać drzwi, ale oparłam na nich dłoń.- Poczekaj.Przyszłam się zobaczyć z panią Wyndham Ona mnie zna.Pokręcił głową i znów próbował zamknąć drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]