[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aadnie ubrane dzieci w angielskich strojach marynarskich albo sukie-neczkach biegają tu i tam, pilnowane przez ayah w śnieżnobiałych sari.Codziennie po lekkim lunchu przyprowadzany jest spokojny, stary słońze wspaniale udekorowanym howdahem, czyli siodłem.Rozkrzyczanedzieci sadzane są po dwoje lub troje na jego grzbiecie na krześle pod bal-dachimem i zwierzę oprowadzane jest wokół placu.Maluchy z dumą ma-chają swoim opiekunkom.Gdy dzieci bawią się w najlepsze, ich matki robią zakupy albo popija-ją herbatę lub wiśniową brandy w kafejkach na świeżym powietrzu.Re-zygnują wówczas ze znienawidzonego topi i próbują prześcignąć się na-wzajem wspaniałością nakryć głowy.Kapelusze z kwiatami i pióramiwydają się gigantyczne w porównaniu z nieozdobionymi niczym głowa-mi Hindusek, które błyszczą od oliwy Eclipta alba.Z powodu niższych temperatur elegantki rezygnują z muślinu i nosząsuknie z bawełny i perkalu z dużymi, mocno nakrochmalonymi krezami.Każda memsahib dzięki ogromnej turniurze, kapeluszowi z szerokimrondem i koronkowej parasolce zajmuje trzy razy więcej miejsca nachodniku niż Hinduski, które przemykają z gracją, podzwaniając branso-letkami na nadgarstkach i kostkach.Przy nich ściśnięte gorsetami An-gielki wydają się sztywne, jakby zamarzły od szyi po biodra.Czasamiodnoszę wrażenie, że ich twarze są tak samo skrępowane jak ciała.A mo-że i dusze.Chociaż zdecydowaną przewagę mają kobiety, jest tu też paru dżen-telmenów.Niektórzy pracują w Simli, inni są mężami pań, które wyje-chały do Anglii.Zauważyłam, że panowie, którzy sami przyjechali naSRwakacje, poszukują towarzystwa samotnych, znudzonych żon.Wyglądana to, że w beztroskiej, radosnej atmosferze uzdrowiska panie chętniejzwracają na siebie uwagę dżentelmenów niż w swoich miejscach za-mieszkania.Z całego kraju przyjeżdżają tu na przepustkę żołnierze z Królewskie-go Regimentu Armii Indyjskiej.Wspaniale prezentują się w swoichczerwonych mundurach.Wygląda na to, że w cudownym klimacie Simlinotorycznie walczą.o względy dam.Tak jak w Kalkucie odbywają siętu nużące oficjalne spotkania i bale w sukniach wieczorowych, a takżebeztroskie potańcówki i pikniki.Zawarłam w Simli przyjazń, Shakerze, chociaż nie taką, do jakiej za-chęcają inne memsahib.Zaprzyjazniłam się z naszym kucharzem.Jest tociemnoskóry facet z zachodniego wybrzeża.Bardzo lubi mruczeć pod no-sem.Początkowo nie był zbyt uszczęśliwiony moimi wizytami w kuchni;zerkał na mnie ze złością, szorując piaskiem swoje garnki w ogromnejwannie.Zamiast przesiadywać godzinami przy herbacie i ciastkach w Pe-liti's", lokalu, który uwielbia nasza współtowa-rzyszka, pani Partridge,albo spędzać czas w sklepach, chodzę teraz na indyjski targ i kupuję tylekuszącego jedzenia, ile mogę.Zdarzają się dni, kiedy z trudem donoszędo domu koszyk wypełniony piżmianami jadalnymi, bakłażanami, słod-kimi ziemniakami, owocami mango i liczi, po czym stawiam je triumfal-nie na klepisku w kuchni, w której rządzi Dilip.Po kilku tygodniach moich usilnych starań Dilip w końcu zgodził siępokazać mi niektóre ze swoich sztuczek.Teraz już dość płynnie posługu-ję się hindi i - jak sądzę -tylko dzięki temu udało mi się go przekonać dosiebie.Staram się nigdy nie okazywać zaskoczenia ani niepokoju -ani gdyczuję ostry zapach oleju, na którym Dilip wszystko przyrządza, ani przysłodkawej woni daali - paleniska.Jego piec to kwadratowa konstrukcja zcegieł z dziurą na górze na garnek i otworem z boku na odprowadzeniedymu.Jeżeli potrzebny mu jest piekarnik, zamiast garnka stawia na piecuniewielkie żelazne pudło.SRJego zdaniem wszyscy wiedzą, że żadna memsahib nie umie gotować,dlatego początkowo założył, że przychodzę do kuchni tylko po to, żebygo sprawdzać.Czyżbym podejrzewała go o coś okropnego? - spytał wkońcu, mrużąc oczy.Czy sądzę, że mógłby palcami mieszać jajka na pud-ding albo odcedzać zupę przez swój turban? A może coś jeszcze gorsze-go? Czyżbym uwierzyła w opowieść o obrażonym bobajee, który dopra-wił curry zmielonym szkłem albo dołożył belladone do kedgeree, czylipotrawy z ryby, ryżu, jaj, cebuli i przypraw?Roześmiałam się, słysząc jego słowa, po czym podniosłam cegłę i za-częłam rozbijać na desce kawałek jagnięciny.Długo bacznie mi się przy-glądał, ale w końcu, po wielu wizytach zgodził mi się pokazać, jak przy-gotowuje indyjskie potrawy - oczywiście, tylko pod warunkiem, że ni-komu tego nie zdradzę.Znów tajemnice, Shakerze.Moje życie to jednawielka tajemnica.Tak więc teraz umiem ugotować pikantną zupę przyprawianą korze-niami, przyrządzić curry i kedgeree - oczywiście, pod okiem Dilipa, którymnie instruuje, gdy mieszam składniki w lśniących mosiężnych dechiigotuję je na ceglanym piecu.Przyznałam się Faith, jak spędzam czas, i teraz obie jemy to, co samaprzygotuję (gdy tylko uda mi się ją namówić do jedzenia), o niczym niewspominamy jednak pani Partridge.Nasza opiekunka zaopatruje sie wsklepach, w których sprzedają gotowe angielskie jedzenie, przynosi dodomu placki z zimną dziczyzną, pieczonego kurczaka i ozorki.Wszędzieukrywa paczuszki z indyjskimi słodyczami.Nie mogłaby się nam przy-znać, że ma słabość do sum-boosaków, ciast z serem i migdałami, albodelikatnych bab pełnych zmielonych daktyli, dlatego zdecydowanie za-przecza, jakoby znalezione przez sprzątacza pod jej sofą olbrzymie pudłodol-doli należało do niej.W końcu zaczynam odczuwać pewien spokój, Shakerze.Zachłystujęsię swobodą.Popołudniami przesiaduję sama w ogrodzie.Noszę wtedyprostą bawełnianą suknię; jeśli mam być szczera, porzuciłam gorset ikrynoliny.Pani Par-tridge jest wyraznie zdegustowana moim postępowa-niem, ale nic sobie z niej nie robię.Kołysząc się z Neelem w hamaku,SRczytam albo spoglądam na kłębiaste białe chmury, które zbierają się nadgórami, a potem odpływają długimi białymi pasmami.Nad moją głowącudowny podmuch wiatru porusza zielonymi liśćmi i czerwonymi kwia-tami rododendronów, a mieszkający w nich kos krzyczy na mnie ostrze-gawczo.Popołudniami w zielonym cieniu naszego ogrodu dumnie prze-chadza się paw, przed każdym krokiem unosząc delikatnie łapkę.Muszęwtedy trzymać rękę na drżącym karku Neela.Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, dlaczego odczuwam tu ta-ki spokój.Po prostu nie ma żadnego hałasu.Zawsze żyłam wśród mnó-stwa dzwięków - najpierw w Liverpoolu, potem w Kalkucie.Kalkuta!Nie ma głośniejszego miejsca na świecie.Zpiewy, nieustanne biciedzwonów i pobrzękiwanie dzwoneczków, piskliwe, nieme-lodyjne nawo-ływania rogów, dudnienie bębnów i wszechobecne ludzkie głosy.Pierw-szej nocy w Simli leżałam w łóżku, wsłuchując się w ciszę.Potem zda-łam sobie sprawę, że od przyjazdu do Indii co noc towarzyszyło miskrzypienie zbędnego w Simli punkah.Zawsze żyłam wśród dzwięków i chociaż bardzo odpowiada mi bicieserca Kalkuty, tutaj żyje się w pewnym zawieszeniu.Jestem spokojna, aleczekam, chociaż nie wiem, na co.Dziękuję Ci za cierpliwość, jaką musiałeś wykazać podczas czytaniatego zbyt długiego listu.Napisałam go pod moim ulubionym rododen-dronem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Aadnie ubrane dzieci w angielskich strojach marynarskich albo sukie-neczkach biegają tu i tam, pilnowane przez ayah w śnieżnobiałych sari.Codziennie po lekkim lunchu przyprowadzany jest spokojny, stary słońze wspaniale udekorowanym howdahem, czyli siodłem.Rozkrzyczanedzieci sadzane są po dwoje lub troje na jego grzbiecie na krześle pod bal-dachimem i zwierzę oprowadzane jest wokół placu.Maluchy z dumą ma-chają swoim opiekunkom.Gdy dzieci bawią się w najlepsze, ich matki robią zakupy albo popija-ją herbatę lub wiśniową brandy w kafejkach na świeżym powietrzu.Re-zygnują wówczas ze znienawidzonego topi i próbują prześcignąć się na-wzajem wspaniałością nakryć głowy.Kapelusze z kwiatami i pióramiwydają się gigantyczne w porównaniu z nieozdobionymi niczym głowa-mi Hindusek, które błyszczą od oliwy Eclipta alba.Z powodu niższych temperatur elegantki rezygnują z muślinu i nosząsuknie z bawełny i perkalu z dużymi, mocno nakrochmalonymi krezami.Każda memsahib dzięki ogromnej turniurze, kapeluszowi z szerokimrondem i koronkowej parasolce zajmuje trzy razy więcej miejsca nachodniku niż Hinduski, które przemykają z gracją, podzwaniając branso-letkami na nadgarstkach i kostkach.Przy nich ściśnięte gorsetami An-gielki wydają się sztywne, jakby zamarzły od szyi po biodra.Czasamiodnoszę wrażenie, że ich twarze są tak samo skrępowane jak ciała.A mo-że i dusze.Chociaż zdecydowaną przewagę mają kobiety, jest tu też paru dżen-telmenów.Niektórzy pracują w Simli, inni są mężami pań, które wyje-chały do Anglii.Zauważyłam, że panowie, którzy sami przyjechali naSRwakacje, poszukują towarzystwa samotnych, znudzonych żon.Wyglądana to, że w beztroskiej, radosnej atmosferze uzdrowiska panie chętniejzwracają na siebie uwagę dżentelmenów niż w swoich miejscach za-mieszkania.Z całego kraju przyjeżdżają tu na przepustkę żołnierze z Królewskie-go Regimentu Armii Indyjskiej.Wspaniale prezentują się w swoichczerwonych mundurach.Wygląda na to, że w cudownym klimacie Simlinotorycznie walczą.o względy dam.Tak jak w Kalkucie odbywają siętu nużące oficjalne spotkania i bale w sukniach wieczorowych, a takżebeztroskie potańcówki i pikniki.Zawarłam w Simli przyjazń, Shakerze, chociaż nie taką, do jakiej za-chęcają inne memsahib.Zaprzyjazniłam się z naszym kucharzem.Jest tociemnoskóry facet z zachodniego wybrzeża.Bardzo lubi mruczeć pod no-sem.Początkowo nie był zbyt uszczęśliwiony moimi wizytami w kuchni;zerkał na mnie ze złością, szorując piaskiem swoje garnki w ogromnejwannie.Zamiast przesiadywać godzinami przy herbacie i ciastkach w Pe-liti's", lokalu, który uwielbia nasza współtowa-rzyszka, pani Partridge,albo spędzać czas w sklepach, chodzę teraz na indyjski targ i kupuję tylekuszącego jedzenia, ile mogę.Zdarzają się dni, kiedy z trudem donoszędo domu koszyk wypełniony piżmianami jadalnymi, bakłażanami, słod-kimi ziemniakami, owocami mango i liczi, po czym stawiam je triumfal-nie na klepisku w kuchni, w której rządzi Dilip.Po kilku tygodniach moich usilnych starań Dilip w końcu zgodził siępokazać mi niektóre ze swoich sztuczek.Teraz już dość płynnie posługu-ję się hindi i - jak sądzę -tylko dzięki temu udało mi się go przekonać dosiebie.Staram się nigdy nie okazywać zaskoczenia ani niepokoju -ani gdyczuję ostry zapach oleju, na którym Dilip wszystko przyrządza, ani przysłodkawej woni daali - paleniska.Jego piec to kwadratowa konstrukcja zcegieł z dziurą na górze na garnek i otworem z boku na odprowadzeniedymu.Jeżeli potrzebny mu jest piekarnik, zamiast garnka stawia na piecuniewielkie żelazne pudło.SRJego zdaniem wszyscy wiedzą, że żadna memsahib nie umie gotować,dlatego początkowo założył, że przychodzę do kuchni tylko po to, żebygo sprawdzać.Czyżbym podejrzewała go o coś okropnego? - spytał wkońcu, mrużąc oczy.Czy sądzę, że mógłby palcami mieszać jajka na pud-ding albo odcedzać zupę przez swój turban? A może coś jeszcze gorsze-go? Czyżbym uwierzyła w opowieść o obrażonym bobajee, który dopra-wił curry zmielonym szkłem albo dołożył belladone do kedgeree, czylipotrawy z ryby, ryżu, jaj, cebuli i przypraw?Roześmiałam się, słysząc jego słowa, po czym podniosłam cegłę i za-częłam rozbijać na desce kawałek jagnięciny.Długo bacznie mi się przy-glądał, ale w końcu, po wielu wizytach zgodził mi się pokazać, jak przy-gotowuje indyjskie potrawy - oczywiście, tylko pod warunkiem, że ni-komu tego nie zdradzę.Znów tajemnice, Shakerze.Moje życie to jednawielka tajemnica.Tak więc teraz umiem ugotować pikantną zupę przyprawianą korze-niami, przyrządzić curry i kedgeree - oczywiście, pod okiem Dilipa, którymnie instruuje, gdy mieszam składniki w lśniących mosiężnych dechiigotuję je na ceglanym piecu.Przyznałam się Faith, jak spędzam czas, i teraz obie jemy to, co samaprzygotuję (gdy tylko uda mi się ją namówić do jedzenia), o niczym niewspominamy jednak pani Partridge.Nasza opiekunka zaopatruje sie wsklepach, w których sprzedają gotowe angielskie jedzenie, przynosi dodomu placki z zimną dziczyzną, pieczonego kurczaka i ozorki.Wszędzieukrywa paczuszki z indyjskimi słodyczami.Nie mogłaby się nam przy-znać, że ma słabość do sum-boosaków, ciast z serem i migdałami, albodelikatnych bab pełnych zmielonych daktyli, dlatego zdecydowanie za-przecza, jakoby znalezione przez sprzątacza pod jej sofą olbrzymie pudłodol-doli należało do niej.W końcu zaczynam odczuwać pewien spokój, Shakerze.Zachłystujęsię swobodą.Popołudniami przesiaduję sama w ogrodzie.Noszę wtedyprostą bawełnianą suknię; jeśli mam być szczera, porzuciłam gorset ikrynoliny.Pani Par-tridge jest wyraznie zdegustowana moim postępowa-niem, ale nic sobie z niej nie robię.Kołysząc się z Neelem w hamaku,SRczytam albo spoglądam na kłębiaste białe chmury, które zbierają się nadgórami, a potem odpływają długimi białymi pasmami.Nad moją głowącudowny podmuch wiatru porusza zielonymi liśćmi i czerwonymi kwia-tami rododendronów, a mieszkający w nich kos krzyczy na mnie ostrze-gawczo.Popołudniami w zielonym cieniu naszego ogrodu dumnie prze-chadza się paw, przed każdym krokiem unosząc delikatnie łapkę.Muszęwtedy trzymać rękę na drżącym karku Neela.Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, dlaczego odczuwam tu ta-ki spokój.Po prostu nie ma żadnego hałasu.Zawsze żyłam wśród mnó-stwa dzwięków - najpierw w Liverpoolu, potem w Kalkucie.Kalkuta!Nie ma głośniejszego miejsca na świecie.Zpiewy, nieustanne biciedzwonów i pobrzękiwanie dzwoneczków, piskliwe, nieme-lodyjne nawo-ływania rogów, dudnienie bębnów i wszechobecne ludzkie głosy.Pierw-szej nocy w Simli leżałam w łóżku, wsłuchując się w ciszę.Potem zda-łam sobie sprawę, że od przyjazdu do Indii co noc towarzyszyło miskrzypienie zbędnego w Simli punkah.Zawsze żyłam wśród dzwięków i chociaż bardzo odpowiada mi bicieserca Kalkuty, tutaj żyje się w pewnym zawieszeniu.Jestem spokojna, aleczekam, chociaż nie wiem, na co.Dziękuję Ci za cierpliwość, jaką musiałeś wykazać podczas czytaniatego zbyt długiego listu.Napisałam go pod moim ulubionym rododen-dronem [ Pobierz całość w formacie PDF ]