[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powtórz numer rejestracyjny.Cooper powtórzył numer i czekał.Był przekonany, że samochód jest gorący.Tak naprawdęto od początku zmiany nie mógł się nadziwić, że pierwszej nocy po poprawie pogody nieznalazł ani jednego kradzionego samochodu.Jeśli ten okaże się kradziony, to sprawcami napewno były dzieciaki, nie fachowcy.Fachowcy już przemalowaliby fiacika, przykręcili nowetablice i wiezli go do klienta w Springfield, Fall River albo gdzieś indziej.Dyspozytorka nie włączała się dłużej niż zwykle i Cooper nerwowo bębnił w kierownicę.Włączył walkie-talkie i właśnie wysiadał z wozu, kiedy radio ożyło. Alfa dziewięć dwadzieścia jeden, mam informację o fiacie rocznik siedemdziesiątdziewięć, numer rejestracyjny trzy pięć trzy MWQ. Cooper skojarzył, że zmysłowy,uwodzicielski głos należy do ważącej niemal osiemdziesiąt kilogramów, wąsatej matkipięciorga dzieci. Tu alfa dziewięć, Gladys.Co masz? Auto jest czyste jak twój gwizdek, alfa dziewięć.Nikt go nie szuka, nie obciążone.Zarejestrowane na: Joseph Rosetti, Damon Street dwadzieścia jeden, mieszkanie C. Alfa dziewięć, wyłączam się. Kiedy Cooper ruszył do fiata, odruchowo odpiął kaburę.Drzwi kierowcy fiata były otwarte.Cooper poświecił latarką do środka  na siedzenia,potem na podłogę.Nie było niczego, nagle jednak zesztywniał.Nozdrza wypełnił mu ciężki,przyprawiający o wymioty zapach krwi  perfumy śmierci.Za siedzeniami, przykrytepostrzępionym wyblakłym kocem, leżało ciało.Wziął szybki wdech i odsunął materiał.W tymmomencie nie pomogła mu cała twardość ani doświadczenie z walk na ulicach, polachryżowych i w dżungli.Marion Anderson Cooper gwałtownie się odwrócił i rzygał na chodnik.Ręce i nogi Joeya były związane, przed śmiercią zadano mu kilkanaście ciosów nożem.Naklatce piersiowej miał starannie ułożone odcięte ucho i kawałki trzech palców.Poranne gazetyprawdopodobnie opiszą jego śmierć jako  wynik okrutnych porachunków gangów.Trzydzieści kilometrów na północ od miasta na siedzeniu obok Leonarda Vincenta leżałpowód śmierci Joeya  topornie naszkicowana, wysmarowana krwią mapka, którą narysowałpo godzinie tortur. Rozdział dwudziesty pierwszyPoruszając się bezgłośnie, Christine postawiła torbę przy drzwiach wejściowych i wróciłado sypialni.Zaczerwienionymi od niemal godzinnego płaczu oczami popatrzyła naoświetlanego bladym porannym światłem Davida.Spał spokojnie, bujne włosy miał częściowoschowane za poduszką, którą przyciskał do twarzy.Z bolesnym spojrzeniem na list, którypołożyła przy lustrze garderoby, wyszła na palcach z domu.Poranek był chłodny i cichy.Przy każdym oddechu unosiła się w powietrze para.Daleko wdole, aż po horyzont, ocean pokrywała gruba warstwa srebra.Sennymi ruchami  jakbyspecjalnie dopasowanymi do otoczenia niczym z sennego marzenia  wyjęła kluczyk zestacyjki dżipa, włożyła go do koperty i podeszła powoli do swego samochodu.W każdej chwilispodziewała się usłyszeć zza pleców głos wołający jej imię.Jego widok  doskonale zdawałasobie z tego sprawę  złamałby jak suchą gałązkę jej postanowienie.Nie spoglądając na dom, wsunęła się za kierownicę mustanga i potoczyła w dół podjazdu.Włączyła silnik dopiero na jego końcu.Wyjeżdżając z zakrętu, jakieś pięćset metrów od domu,zatrzymała się i położyła kopertę na kupce kamieni.Sprawdziła jeszcze, czy David nie będzie miał problemu ze znalezieniem jej i skręciła wlewo, na drogę biegnącą nad oceanem, która zawiedzie ją na południe, do Bostonu.Kłębowisko myśli i uczuć pochłonęło ją do tego stopnia, że nie zauważyła ciemnegosamochodu, który nadjechał z naprzeciwka i ją minął, ani wielkiego mężczyzny za kierownicą.Zwróciła uwagę na samochód, kiedy nagle pojawił się w jej wstecznym lusterku  tylko kilkametrów z tyłu.Leonard Vincent podjechał do mustanga, znacznie mniejszego od jego sedana.ZłośćChristine, że ktoś za nią jedzie, zmieniła się w przerażenie, kiedy auto z tyłu trąciło jązderzakiem.Najpierw nastąpiło lekkie muśnięcie, zaraz po tym jednak poważniejsze uderzenie.Nieoczekiwanie Vincent przyśpieszył, zajechał ją od prawej strony i zaczął spychać z drogi.Zacisnęła dłonie na kierownicy i walczyła o zachowanie panowania nad samochodem.Spojrzała w lewo, by poszukać miejsca do ucieczki, ale wystarczyła sekunda, by zalał jąlodowaty pot przerażenia.Najwyżej trzy metry na lewo biegł skraj przepaści  wysoki klif, pełen pojedynczych drzewi głazów; z tego miejsca trzydzieści sześć godzin temu patrzyła po raz pierwszy na RockyPoint [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl