[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzie wbić nóż? %7ładne miejsce nie wydawało się jej odpowiednie.Wszystkie byłyzbyt znajome.Zbyt często przytulała się do tej piersi, muskała ustami tę skórę i słuchała biciaserca.Wiedziała, że w pewnym sensie bije w niej kawałek tego serca, jeszcze mały, cichy, alecoraz większy.Nie było na ciele Hanisha miejsca, w które mogłaby wbić klingę.Zrobiła więccoś innego, coś, czego zupełnie się po sobie nie spodziewała.Przycisnęła ostrą klingę sztyletu do wnętrza swojej drugiej dłoni.Z łatwością rozcięłaciało do kości, nie czując bólu.Odsunęła nóż, zacisnęła zranioną dłoń w pięść i na chwilęuniosła.Spomiędzy palców wyciekł szkarłat, powoli posuwając się wzdłuż ręki. Wiesz co?  szepnęła.Chciała, żeby ją usłyszał, ale miała nadzieję, że nie podniesie głowy, że słowa po prostu wnikną do jego nieprzytomnego umysłu; nie wiedziała, czy zdołamu je powiedzieć w oczy. Noszę twoje dziecko.Dasz wiarę? Spłodziłeś przyszłość Akacji. Pochyliła się i przycisnęła zakrwawioną dłoń do misy, zostawiając rozmazany odcisk, którykamień wchłonął w siebie niczym gąbka. Wychowam dziecko dobrze, jako Akacjanina.Czysprawi ci to radość, czy będzie karą, zależy od ciebie.Ale ani ty, ani twoi przodkowie niebędziecie mieli nic do powiedzenia w sprawie losu tego dziecka.Nie była pewna, czy kiedy się odwróciła i schodziła z kamienia, nie usłyszała wołaniaHanisha.Możliwe, lecz powietrze było pełne innych dzwięków.Kto wie, może powinnawypowiedzieć pewne konkretne słowa w określony sposób? Może powinna była posłużyć sięjęzykiem zapisanym w  Pieśni Eleneta", w tej ukrytej księdze, którą wkrótce zaczniestudiować.Na pewno nie zrobiła tego właściwie.Uczyniła jednak to, co miało prawdziweznaczenie.Ofiarowała swoją krew, dobrowolnie, w duchu przebaczenia.W chwilach, którepo tym nastąpiły, powietrze wypełniło się tysiącem krzyków, protestami tych niemartwychprzeciw odebraniu im drugiej szansy na życie.Lecz nie trwało to długo.Wyczuła, żespoczywające w trumnach ciała przodków Hanisha w końcu odeszły z tak długozajmowanego czyśćca.Zmieniły się w proch, a ich duchy powróciły do naturalnego porządkuświata.Połączyły się z tajemnicą; nie były już uwięzione na zewnątrz niej, nie stanowiły jużżadnego zagrożenia dla żywych.Kiedy wyszła z powrotem na słońce, zastała Rialusa patrzącego w stronę południa itak porażonego widokiem, że jej nie zauważył.Podążyła za jego wzrokiem.Kiedyprzyzwyczaiła oczy do blasku póznego popołudnia, dostrzegła kłębiące się chmury, które takzafascynowały ambasadora.Na horyzoncie szalała jakaś dziwna burza.Niebo drżało od jejpotęgi, ożywione kolorami, lśniło światłem błyskawic; takiej burzy Corinn nie widziała nigdyw życiu.To mógł być złowieszczy widok, lecz im dłużej się w niego wpatrywała, tymwiększego nabierała przekonania, że wszystko to dzieje się bardzo, bardzo daleko.Nie będziemiało wpływu na Akację.Pewna swego, dotknęła ramienia Rialusa.Odwrócił się do niej; na jego twarzypojawiło się zaniepokojenie. Jesteś ranna?  zapytał na widok krwi spływającej z jej dłoni.Odparła, że nie. Już po wszystkim, królewno? Nie.Jak mogłabym zabić ojca mego dziecka? Jeśli to uczynię, to okaże się, żesprowadził mnie do swego poziomu.%7łe mnie poniżył.Patrzyłam na niego i wiedziałam, żejeśli przeciągnę tą klingą po jego ciele, to do końca życia będę na nowo przeżywać tę chwilę. Nigdy się od niej nie uwolnię.Widziałabym go w twarzy mego dziecka.Rozumiesz?Rządziłby mną nawet po śmierci.Więc nie mogłam tego zrobić. Odwróciła wzrok odtwarzy Rialusa, niezadowolona z rodzącego się na niej wyrazu poufałości, zaskoczonałatwością, z jaką wypłynęło z niej to wyznanie. Zatem uczynisz to ty, Rialusie.Proszę, zróbto jego własnym sztyletem.Daję ci go w podarunku.Rialus wziął broń do ręki i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.Wąska klingaprzypominała cienki półksiężyc.Spojrzał na Corinn, a potem znów na sztylet.Mógłby byćhandlarzem meinińskimi wyrobami, tak uważnie przyglądał się literom wygrawerowanym nagardzie i wzdłuż żebrowanej rękojeści.Lecz Corinn, przyglądająca się powolnym zmianiomwyrazu jego twarzy, wiedziała, że ambasador wcale nie skupił się na szczegółach broni.Błyskawicznie przeglądał długą listę żalów, jakie żywił do Hanisha.Przypominał sobie, jakbywał przez te wszystkie lata lekceważony, wyśmiewany, unikany.Myślał o tym, jak byłbezsilny i jak bardzo pragnie zemsty. Możesz to zrobić?  zapytała Corinn. Czy jest.unieruchomiony?Corinn powiedziała, że Hanish nie sprawi mu kłopotu.Jest unieruchomiony.Czeka.Rialus skinął głową i ruszył w stronę korytarza. Tak  powiedział ledwie słyszalnym głosem  mogę to zrobić, królewno, jeśli takiejest twoje życzenie.Stawiał krótkie, pełne wahania kroki; był tak oszołomiony tym szerokim uśmiechemfortuny, którego nigdy sobie nie wyobrażał, że jeszcze w niego nie wierzył.Kiedy zniknął w mroku, Corinn odwróciła się w stronę chaosu panującego napołudniowym niebie.Nigdy nie widziała czegoś podobnego.Kipiącą tam wściekłość stłumiłaodległość.Bardziej godne uwagi było piękno tej sceny: to, jak wyższe rejony nieba zdawałysię płonąć płynnym ogniem, tańczyć kolorami, których nie potrafiła nawet nazwać.Kolorami,jakich chyba nigdy wcześniej nie widziała.Nie mogła powstrzymać wrażenia, że ten widokjest przeznaczony dla niej, że w jakiś sposób oznacza zmianę w świecie, której właśniedokonała.%7łałowała, że nie czuje większej radości, większej ulgi, większej otuchy, lecz coś wtym widoku zabarwiało jej uczucia melancholią.Nie umiała tego dokładnie określić.Z całąjednak mocą odrzuciła to, co powiedział Hanish.Mylił się.Wcale nie jest taka jak on. Jestem lepsza od ciebie  powiedziała to na głos, chociaż obok niej nie było nikogo,kogo miałoby to przekonać prócz niej samej.KONIEC KSIGI III EPILOGPopołudnie było chłodne, wietrzne i pochmurne, a morze wokół Akacji pokryte grzywaczamii opustoszałe.Procesja wyszła z pałacu przez zachodnią bramę i ruszyła traktem w stronęSkały Portowej.Długi, cienki sznur żałobników wił się wzdłuż grzbietów wzgórz i dolinopadających prosto w szare wody czasu póznej jesieni.Mena z pozostałym rodzeństwem orazniedobitkami uchodzącymi teraz za akacjańską arystokracją szła na początku grupy, zaozdobnym wozem z dwiema urnami.Jedna zawierała prochy Leodana Akarana, ukrywaneprzez te wszystkie lata przez Thaddeusa Clegga.W drugiej znajdowały się szczątki AliveraAkarana, młodego przywódcy, o którym pamięć przetrwa wieki, królewicza, który prawiezostał królem.Ostatni raz Mena przemierzała tę drogę przed dziesięciu laty.Wciąż pamiętała, jakjechała wtedy konno z ojcem i całym rodzeństwem.Wówczas nie umiałaby wyobrazić sobieśmierci ojca ani Alivera, ani dziwnych kolei losu, jakie się stały ich udziałem w czasie międzytymi dwoma okropnymi wydarzeniami.Idąc tak w milczeniu, mimowolnie przypomniałasobie dziecko, jakim niegdyś była.Patrzyła na pióropusze listowia rozsiane po okolicy iwspominała, jak się kiedyś bała akacji.Mogłoby się to wydawać niemądre  drzewo to tylkodrzewo  lecz Mena zastąpiła te dziecinne lęki nowymi.Teraz bała się swoich snów.Nazbyt często znów stawała w nich twarzą w twarz zLarkenem, swoją pierwszą ofiarą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl