[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Enkidu.Naganiacz.Twarz mężczyzny pozostała bez wyrazu.Moja również.Lecz w środku aż zadygotałam.Ahsen zrobiła kolejnykrok, lekka jak powietrze.Jej oczy przesuwały się wolno niczym dwa czarne chrząszcze.- Tropicielko, przemyślałam sytuację.Moi bracia i siostry to hipokryci.Nie podobają im się moje metody, ale ce-nią sobie rezultaty.- Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.- Z tobą też chyba nie najlepiej się spisałam.Z ko-bietami twojej krwi.Popełniłam błędy.Karygodne, wynikające z desperacji.Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi.- Rozwiniesz tę myśl?Uśmiechnęła się słabo, okrutnie.Była rozbawiona, ale tak, jak może być rozbawiony kat na chwilę przed zada-niem ostatecznego ciosu.- Tropicielko, sama siebie powinnaś zapytać, co takiego jest w twoich karłach, że zamiast trafić do więzienia zazasłoną, zostały skazane na wieczność na ludzkiej skórze? Zapewniam cię, że więzienie bez problemu pomieściłobypięć dodatkowych istot.Ale z jakiegoś powodu.oni jednak tam wylądowali.Zee warknął i wyszarpał pazurami kawałki betonu.- Ejże, karzełku - ciągnęła Ahsen.- Mały królu bez korony.Wiesz, czym jesteś?Jej słowa odbiły mi się echem w głowie i poczułam się nieswojo.To było jak wspomnienia z magicznego kręgu.Pomyślałam o matce.Wsunęłam rękę do kieszeni.Ahsen podążyła za nią wzrokiem, a skóra na jej twarzy napięła sięmocno, jakby rozciągnęły ją haczyki wbudowane w czaszkę.Naganiacz przysunął się do mnie bliżej, chłopcy też.-Ahsen - wyszeptałam.- Byłaś, jesteś jedną z nich.-Jesteś awatarem.Po co tu przyszłaś? Nawet jeśli trafiłaś do więzienia, dlaczego pomagasz demonom? Chodzi tylkoo zemstę?- Bo nie mam wyboru.- W jej dorosłym głosie zabrzmiało jakieś niesamowite pulsowanie.- Przewartościowałampriorytety.Postanowiłam zmienić swoje przeznaczenie.Pstryknęła palcami.Poczułam na twarzy bryzę i okropny, ostry zapach, jakby ktoś zrobiony z siarki i gówna rozciąłsobie żyłę i wykrwawiał mi się pod nogi.Z ciemności wyłoniły się sylwetki, szkielety z ciała i cienia.Bez oczu lub ust,z samymi tylko kapiącymi dziurami zamiast nosów; z długimi kończynami ze splątanych ścięgien, z grubymi żyłami,które tętniły jak strugi nafty.W życiu czegoś takiego nie widziałam.Tłum potworów.A za nimi napierał świat -surrealna rzeczywistość: krzyki, zawodzenie syren, szum wirników helikoptera.Byłam pierwsza pośród swoich - powiedziała cicho Ahsen.- Pierwsza pośród łapowników, krętaczy i spiskow-ców.Pierwsza opanowałam umiejętność tworzenia życia.I zrobię to znowu.Stworzę własną armię.Nikt mi nie zabroni dostępu do Labiryntu.Już nigdy więcej.Otaczające nas potwory zafalowały i pociągnęły nieistniejącymi nosami.Zauważyłam, że jeden z nich makosmyk jasnych włosów na ohydnej czaszce, niczym pasemko bawełny, trochę poluzowane.Poczułam ukłucieprzerażenia.Przyjrzałam się uważniej.Szukałam czegoś, co bym rozpoznawała.Dręczyło mnie przekonanie, żete szerokie ramiona wyglądają znajomo.- To nie są demony wymamrotałam i zrobiło mi się niedobrze.- Oni kiedyś byli ludzmi.Ahsen zanuciła coś pod nosem.- Człowieczeństwo to takie płynne pojęcie, łatwo się dezaktualizuje.Powinnaś to wiedzieć, Tropicielko.W końcusama nie jestem bardziej człowiekiem niż moje powłóczące nogami wytwory.81Kreatury przypuściły atak.Minęło dużo czasu.Oczekiwania nic nie znaczyły.Stworzenia poruszały się szybko, a ja byłam w kiepskiej formie,śmiertelna.Miałam noże i nic więcej.Wzięłam się w garść, zmusiłam, by nie myśleć o ludziach, którymi moglibybyć.Znów ogarnęły mnie mdłości.Serce podeszło mi do gardła, pot zalał oczy.Moje mięśnie przypomniały sobiedługie lata treningu i wzięły nade mną górę, jakbym sama stała się zombie, niewolnicą tego, czego nauczyła mniematka.Pogubiłam się w rachubie.Było ich mnóstwo.Zbyt dużo, by mogli pozostać w ukryciu niezauważeni.Chyba żepotrafią przemykać się w cieniu, między ciemnością a światłem tak jak Naganiacz i chłopcy.To, co ona robiła, niemiało najmniejszego sensu.Zarzuciła nas ciałami.Trwoniła je.Zee i reszta rozdzierali jej wytwory jak papier, rwalina strzępy.Dek i Mai siedzieli mi na ramionach i zionęli ogniem w tych, którzy podeszli blisko.Czułam gorącypopiół na twarzy.Widziałam spopielałe kikuty, pozostałości po ramionach.Spojrzałam na Naganiacza.Walczył z tyłu.W ręce trzymał rurkę.Wywijał nią z niewiarygodną gracją jakmieczem, i to najwspanialszym pod słońcem.Tylko raz na mnie zerknął.Wyczułam w nim szok, coś koszmarnieznajomego, jakby już mi się to kiedyś zdarzyło.I jemu również.Podczas całego starcia Ahsen ani drgnęła.Po prostu mierzyła mnie wzrokiem.W końcu przestałam walczyći stanęłam naprzeciwko niej, jak podczas ostatecznej rozgrywki w Tombstone.Bez pistoletów, ale z armią za plecamii nożami w rękach.Wierzyłam, że chłopcy pośpieszą mi z pomocą.Ufałam im tak bardzo, że w stu procentach sku-piłam się na Ahsen.Ruszyłam w jej stronę, nie spuszczając z oczu drobnego ciała, upiornej kopii mnie samej.- Chcesz zdobyć magiczny krąg - wydyszałam.- Dla ciebie to tylko zabawka - odparła.- Lepiej oddaj kamień komuś, kto rozumie jego wartość.Dotknę go raz,Tropicielko.Tylko raz, a urosnę w siłę.Zyskam dość mocy, by ich stworzyć.Pokręciłam głową.- Nie przyszłaś prosić.- Nie.- Jej ciało zaczęło się rozpływać.- Ale ta rozmowa sprawia mi przyjemność.Noc.Ja w śmiertelnym ciele.Aatwo mnie zabić.Już wiedziałam, że nie mogę jej zrobić krzywdy.Uspokoiłam się,jedną rękę położyłam na ostrzu, a drugą wsunęłam do kieszeni i złapałam magiczny krąg, jakby od tego zależałomoje życie.I życie matki.Naganiacz walczył dalej.Chłopcy też.Dotarło do mnie, że właśnie na tym polega jej plan.Poczekać na właściwymoment [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Enkidu.Naganiacz.Twarz mężczyzny pozostała bez wyrazu.Moja również.Lecz w środku aż zadygotałam.Ahsen zrobiła kolejnykrok, lekka jak powietrze.Jej oczy przesuwały się wolno niczym dwa czarne chrząszcze.- Tropicielko, przemyślałam sytuację.Moi bracia i siostry to hipokryci.Nie podobają im się moje metody, ale ce-nią sobie rezultaty.- Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.- Z tobą też chyba nie najlepiej się spisałam.Z ko-bietami twojej krwi.Popełniłam błędy.Karygodne, wynikające z desperacji.Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi.- Rozwiniesz tę myśl?Uśmiechnęła się słabo, okrutnie.Była rozbawiona, ale tak, jak może być rozbawiony kat na chwilę przed zada-niem ostatecznego ciosu.- Tropicielko, sama siebie powinnaś zapytać, co takiego jest w twoich karłach, że zamiast trafić do więzienia zazasłoną, zostały skazane na wieczność na ludzkiej skórze? Zapewniam cię, że więzienie bez problemu pomieściłobypięć dodatkowych istot.Ale z jakiegoś powodu.oni jednak tam wylądowali.Zee warknął i wyszarpał pazurami kawałki betonu.- Ejże, karzełku - ciągnęła Ahsen.- Mały królu bez korony.Wiesz, czym jesteś?Jej słowa odbiły mi się echem w głowie i poczułam się nieswojo.To było jak wspomnienia z magicznego kręgu.Pomyślałam o matce.Wsunęłam rękę do kieszeni.Ahsen podążyła za nią wzrokiem, a skóra na jej twarzy napięła sięmocno, jakby rozciągnęły ją haczyki wbudowane w czaszkę.Naganiacz przysunął się do mnie bliżej, chłopcy też.-Ahsen - wyszeptałam.- Byłaś, jesteś jedną z nich.-Jesteś awatarem.Po co tu przyszłaś? Nawet jeśli trafiłaś do więzienia, dlaczego pomagasz demonom? Chodzi tylkoo zemstę?- Bo nie mam wyboru.- W jej dorosłym głosie zabrzmiało jakieś niesamowite pulsowanie.- Przewartościowałampriorytety.Postanowiłam zmienić swoje przeznaczenie.Pstryknęła palcami.Poczułam na twarzy bryzę i okropny, ostry zapach, jakby ktoś zrobiony z siarki i gówna rozciąłsobie żyłę i wykrwawiał mi się pod nogi.Z ciemności wyłoniły się sylwetki, szkielety z ciała i cienia.Bez oczu lub ust,z samymi tylko kapiącymi dziurami zamiast nosów; z długimi kończynami ze splątanych ścięgien, z grubymi żyłami,które tętniły jak strugi nafty.W życiu czegoś takiego nie widziałam.Tłum potworów.A za nimi napierał świat -surrealna rzeczywistość: krzyki, zawodzenie syren, szum wirników helikoptera.Byłam pierwsza pośród swoich - powiedziała cicho Ahsen.- Pierwsza pośród łapowników, krętaczy i spiskow-ców.Pierwsza opanowałam umiejętność tworzenia życia.I zrobię to znowu.Stworzę własną armię.Nikt mi nie zabroni dostępu do Labiryntu.Już nigdy więcej.Otaczające nas potwory zafalowały i pociągnęły nieistniejącymi nosami.Zauważyłam, że jeden z nich makosmyk jasnych włosów na ohydnej czaszce, niczym pasemko bawełny, trochę poluzowane.Poczułam ukłucieprzerażenia.Przyjrzałam się uważniej.Szukałam czegoś, co bym rozpoznawała.Dręczyło mnie przekonanie, żete szerokie ramiona wyglądają znajomo.- To nie są demony wymamrotałam i zrobiło mi się niedobrze.- Oni kiedyś byli ludzmi.Ahsen zanuciła coś pod nosem.- Człowieczeństwo to takie płynne pojęcie, łatwo się dezaktualizuje.Powinnaś to wiedzieć, Tropicielko.W końcusama nie jestem bardziej człowiekiem niż moje powłóczące nogami wytwory.81Kreatury przypuściły atak.Minęło dużo czasu.Oczekiwania nic nie znaczyły.Stworzenia poruszały się szybko, a ja byłam w kiepskiej formie,śmiertelna.Miałam noże i nic więcej.Wzięłam się w garść, zmusiłam, by nie myśleć o ludziach, którymi moglibybyć.Znów ogarnęły mnie mdłości.Serce podeszło mi do gardła, pot zalał oczy.Moje mięśnie przypomniały sobiedługie lata treningu i wzięły nade mną górę, jakbym sama stała się zombie, niewolnicą tego, czego nauczyła mniematka.Pogubiłam się w rachubie.Było ich mnóstwo.Zbyt dużo, by mogli pozostać w ukryciu niezauważeni.Chyba żepotrafią przemykać się w cieniu, między ciemnością a światłem tak jak Naganiacz i chłopcy.To, co ona robiła, niemiało najmniejszego sensu.Zarzuciła nas ciałami.Trwoniła je.Zee i reszta rozdzierali jej wytwory jak papier, rwalina strzępy.Dek i Mai siedzieli mi na ramionach i zionęli ogniem w tych, którzy podeszli blisko.Czułam gorącypopiół na twarzy.Widziałam spopielałe kikuty, pozostałości po ramionach.Spojrzałam na Naganiacza.Walczył z tyłu.W ręce trzymał rurkę.Wywijał nią z niewiarygodną gracją jakmieczem, i to najwspanialszym pod słońcem.Tylko raz na mnie zerknął.Wyczułam w nim szok, coś koszmarnieznajomego, jakby już mi się to kiedyś zdarzyło.I jemu również.Podczas całego starcia Ahsen ani drgnęła.Po prostu mierzyła mnie wzrokiem.W końcu przestałam walczyći stanęłam naprzeciwko niej, jak podczas ostatecznej rozgrywki w Tombstone.Bez pistoletów, ale z armią za plecamii nożami w rękach.Wierzyłam, że chłopcy pośpieszą mi z pomocą.Ufałam im tak bardzo, że w stu procentach sku-piłam się na Ahsen.Ruszyłam w jej stronę, nie spuszczając z oczu drobnego ciała, upiornej kopii mnie samej.- Chcesz zdobyć magiczny krąg - wydyszałam.- Dla ciebie to tylko zabawka - odparła.- Lepiej oddaj kamień komuś, kto rozumie jego wartość.Dotknę go raz,Tropicielko.Tylko raz, a urosnę w siłę.Zyskam dość mocy, by ich stworzyć.Pokręciłam głową.- Nie przyszłaś prosić.- Nie.- Jej ciało zaczęło się rozpływać.- Ale ta rozmowa sprawia mi przyjemność.Noc.Ja w śmiertelnym ciele.Aatwo mnie zabić.Już wiedziałam, że nie mogę jej zrobić krzywdy.Uspokoiłam się,jedną rękę położyłam na ostrzu, a drugą wsunęłam do kieszeni i złapałam magiczny krąg, jakby od tego zależałomoje życie.I życie matki.Naganiacz walczył dalej.Chłopcy też.Dotarło do mnie, że właśnie na tym polega jej plan.Poczekać na właściwymoment [ Pobierz całość w formacie PDF ]