[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postanowiła więc zrezygnować z dotychczasowej dyskrecji izapytać o powód jej przygnębienia.Właśnie zastanawiała się,jak sformułować pytanie, kiedy przez otwarte na taras drzwidoleciał z wnętrza domu dzwonek telefonu.Ama wyraznie drgnęła i odwróciła głowę.Ewa ujrzała w jejwzroku napięcie, i oczekiwanie.Za chwilę na tarasie ukazała siędoktorowa, wzywając pannę Targoń do aparatu.Ta zerwała sięgwałtownie i pobiegła do domu.Była niemal pewna, że za chwilę usłyszy dobrze znany,ukochany głos.Głos był istotnie męski, ale nie ten, za którym tęskniła.Toteżrozczarowanie było tak silne, że zanim odezwała się, musiałanajpierw opanować chęć płaczu.- Słucham.- Czy panna Targoń? - pytanie padło po raz drugi.- Tak, to ja.- To dobrze, że panią zastałem! Bałem się, że może nie byćpani w domu!- Kto mówi?- Czaplicki, kierowca z Instytutu.Przyjechałem samochodemprzed półgodziną na zlecenie profesora Wierzby w pilnejsprawie!- Czy coś się wujowi stało? - zaniepokoiła się.- Nie, chyba nic złego, ale pan profesor dał mi dla panizlecenie.Szczegóły i wyjaśnienia nie na telefon.Powiemdokładnie, jak się zobaczymy.- Co za zlecenie? O co chodzi?- Proszę słuchać uważnie.Otóż jak najprędzej, bo mamnatychmiast wracać do Warszawy, musimy się spotkać.Mamod pani odebrać jakiegoś pajacyka Tego pajacyka trzeba zabraćtak, by nikt nie widział.Nikomu też nie wolno pani mówić onaszej rozmowie.To wszystko, co mi kazał powiedziećprofesor.- Pajacyka? Po co wujowi pajacyk?- Wyjaśnienia nie teraz, proszę pani.Profesor zabronił mipodawania przez telefon jakichkolwiek szczegółów.- No dobrze.- Ama była zaniepokojona, ale i ciekawaprzyczyn tego dziwnego polecenia wuja.- Gdzie się zatemspotkamy?- Proponuję jakąś boczną alejkę w parku, w pobliżu szpaleru.Znam panią z widzenia, więc to ja panią odszukam.Proszęwyjść zaraz, bo muszę wracać natychmiast.- Dobrze.Już wychodzę.- Tylko proszę pamiętać: nikomu ani słowa, profesorpodkreślał to parokrotnie.Słuchawka została odłożona.Ama ruszyła do pokoju, któryzajmowała wraz z Ewą, by zapakować pajacyka.Kiedy była jużw holu z torbą w ręku, spotkała Ewę, wracającą z ogrodu.- Co to, wychodzisz? - zdziwiła się przyjaciółka.- Tak, mam spotkanie.- To poczekaj chwilkę, wyjdziemy razem.Muszę wpaść doznajomej po obiecane zumale.- Dobrze, ale pośpiesz się, bo nie mam czasu.- Czy to coś ważnego?- Nie, chcę zobaczyć się ze znajomym, który przyjechał zWarszawy.Kiedy były już na ulicy, Ewa spytała odruchowo:- Gdzie macie się, spotkać?Ama zawahała się tak wyraznie, że Ewa obrzuciła jązdziwionym spojrzeniem.- Cóż to za tajemnica? Zresztą jeśli nie chcesz, to nie mów.Ama zdała sobie sprawę, że zbytnia tajemniczość możeokazać się gorsza niż zdawkowa odpowiedz, toteż rzuciła lekko:- Ależ to żadna tajemnica! Mamy zobaczyć się w parku.- Tylko nie siedz długo - upomniała ją przed pożegnaniemEwa.- Już siódma, więc postaraj się zdążyć na kolację.Nie tyle to upomnienie, co niepokój i zaciekawienie kazałyAmie przyśpieszać kroku.Dlaczego właśnie pajacyk? I cotakiego zdarzyło się w domu, że wuj przysyła specjalnegoczłowieka, i to samochodem?Weszła do parku, ogarnięta wzrastającym niepokojem.Jakiśczas szła główną aleją, potem skręciła i zwalniając krokuzaczęła rozglądać się dookoła.Wieczór był ciepły, toteż w parku przebywało jeszcze sporoludzi.Tu i ówdzie siedziały na ławkach młodepary lub starsi czytelnicy popołudniowej prasy.Brakowałojedynie tak licznych w ciągu dnia wózków dziecięcych, ale ichpasażerowie w tym czasie parali się zapewne kaszką, do którejnamawiały je zniecierpliwione mamusie.Ama mijałaspacerujących i szła już zupełnie wolno, niosąc w ręku swojątorbę.Powietrze przesycał pomarańczowy blask zachodzącegosłońca, długie cienie kładły się na trawniki, a zieleń drzew ikrzewów nabrała rdzawych odcieni.Posłyszała za plecami głos i odwróciła się gwałtownie.- Dobry wieczór, panno Targoń! Nie poznaje mnie pani?Nazywam się Czaplicki.Witający ją człowiek był średniego wzrostu, raczej szczupły,o twarzy młodej, ale włosach i przystrzyżonych wąsachprzyprószonych już siwizną.Był ubrany w szary garnitur,zamiast koszuli miał pod marynarką wiśniowy golf.Zuśmiechem wyciągnął do dziewczyny rękę.- Nie poznaję.Po wuja przyjeżdżał zwykle inny kierowca.- Tak.Wozniak, ja jeżdżę żukiem.Józef wczoraj zachorował,więc go zastępuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Postanowiła więc zrezygnować z dotychczasowej dyskrecji izapytać o powód jej przygnębienia.Właśnie zastanawiała się,jak sformułować pytanie, kiedy przez otwarte na taras drzwidoleciał z wnętrza domu dzwonek telefonu.Ama wyraznie drgnęła i odwróciła głowę.Ewa ujrzała w jejwzroku napięcie, i oczekiwanie.Za chwilę na tarasie ukazała siędoktorowa, wzywając pannę Targoń do aparatu.Ta zerwała sięgwałtownie i pobiegła do domu.Była niemal pewna, że za chwilę usłyszy dobrze znany,ukochany głos.Głos był istotnie męski, ale nie ten, za którym tęskniła.Toteżrozczarowanie było tak silne, że zanim odezwała się, musiałanajpierw opanować chęć płaczu.- Słucham.- Czy panna Targoń? - pytanie padło po raz drugi.- Tak, to ja.- To dobrze, że panią zastałem! Bałem się, że może nie byćpani w domu!- Kto mówi?- Czaplicki, kierowca z Instytutu.Przyjechałem samochodemprzed półgodziną na zlecenie profesora Wierzby w pilnejsprawie!- Czy coś się wujowi stało? - zaniepokoiła się.- Nie, chyba nic złego, ale pan profesor dał mi dla panizlecenie.Szczegóły i wyjaśnienia nie na telefon.Powiemdokładnie, jak się zobaczymy.- Co za zlecenie? O co chodzi?- Proszę słuchać uważnie.Otóż jak najprędzej, bo mamnatychmiast wracać do Warszawy, musimy się spotkać.Mamod pani odebrać jakiegoś pajacyka Tego pajacyka trzeba zabraćtak, by nikt nie widział.Nikomu też nie wolno pani mówić onaszej rozmowie.To wszystko, co mi kazał powiedziećprofesor.- Pajacyka? Po co wujowi pajacyk?- Wyjaśnienia nie teraz, proszę pani.Profesor zabronił mipodawania przez telefon jakichkolwiek szczegółów.- No dobrze.- Ama była zaniepokojona, ale i ciekawaprzyczyn tego dziwnego polecenia wuja.- Gdzie się zatemspotkamy?- Proponuję jakąś boczną alejkę w parku, w pobliżu szpaleru.Znam panią z widzenia, więc to ja panią odszukam.Proszęwyjść zaraz, bo muszę wracać natychmiast.- Dobrze.Już wychodzę.- Tylko proszę pamiętać: nikomu ani słowa, profesorpodkreślał to parokrotnie.Słuchawka została odłożona.Ama ruszyła do pokoju, któryzajmowała wraz z Ewą, by zapakować pajacyka.Kiedy była jużw holu z torbą w ręku, spotkała Ewę, wracającą z ogrodu.- Co to, wychodzisz? - zdziwiła się przyjaciółka.- Tak, mam spotkanie.- To poczekaj chwilkę, wyjdziemy razem.Muszę wpaść doznajomej po obiecane zumale.- Dobrze, ale pośpiesz się, bo nie mam czasu.- Czy to coś ważnego?- Nie, chcę zobaczyć się ze znajomym, który przyjechał zWarszawy.Kiedy były już na ulicy, Ewa spytała odruchowo:- Gdzie macie się, spotkać?Ama zawahała się tak wyraznie, że Ewa obrzuciła jązdziwionym spojrzeniem.- Cóż to za tajemnica? Zresztą jeśli nie chcesz, to nie mów.Ama zdała sobie sprawę, że zbytnia tajemniczość możeokazać się gorsza niż zdawkowa odpowiedz, toteż rzuciła lekko:- Ależ to żadna tajemnica! Mamy zobaczyć się w parku.- Tylko nie siedz długo - upomniała ją przed pożegnaniemEwa.- Już siódma, więc postaraj się zdążyć na kolację.Nie tyle to upomnienie, co niepokój i zaciekawienie kazałyAmie przyśpieszać kroku.Dlaczego właśnie pajacyk? I cotakiego zdarzyło się w domu, że wuj przysyła specjalnegoczłowieka, i to samochodem?Weszła do parku, ogarnięta wzrastającym niepokojem.Jakiśczas szła główną aleją, potem skręciła i zwalniając krokuzaczęła rozglądać się dookoła.Wieczór był ciepły, toteż w parku przebywało jeszcze sporoludzi.Tu i ówdzie siedziały na ławkach młodepary lub starsi czytelnicy popołudniowej prasy.Brakowałojedynie tak licznych w ciągu dnia wózków dziecięcych, ale ichpasażerowie w tym czasie parali się zapewne kaszką, do którejnamawiały je zniecierpliwione mamusie.Ama mijałaspacerujących i szła już zupełnie wolno, niosąc w ręku swojątorbę.Powietrze przesycał pomarańczowy blask zachodzącegosłońca, długie cienie kładły się na trawniki, a zieleń drzew ikrzewów nabrała rdzawych odcieni.Posłyszała za plecami głos i odwróciła się gwałtownie.- Dobry wieczór, panno Targoń! Nie poznaje mnie pani?Nazywam się Czaplicki.Witający ją człowiek był średniego wzrostu, raczej szczupły,o twarzy młodej, ale włosach i przystrzyżonych wąsachprzyprószonych już siwizną.Był ubrany w szary garnitur,zamiast koszuli miał pod marynarką wiśniowy golf.Zuśmiechem wyciągnął do dziewczyny rękę.- Nie poznaję.Po wuja przyjeżdżał zwykle inny kierowca.- Tak.Wozniak, ja jeżdżę żukiem.Józef wczoraj zachorował,więc go zastępuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]