[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale z drugiej strony.Myśl o tym, że ma do niej wejść, wcale go nie przerażała.Liczyłosię tylko to, że w ten sposób zapewni sobie cień szansy na ocalenie Pallas.Odepchnął się od parapetu, ale Berne i Toa-Sytell zgodnie zastąpili mu drogę. Kiedy Ma elKoth zapragnie twojego towarzystwa, wezwie cię rzekł Toa-Sytell. Radzę wam zejść mi z drogi. Czekaj, aż zostaniesz wezwany powiedział Berne, podchodząc bliżej i patrząc naCaine a z góry. Cesarz nie lubi, kiedy mu się przeszkadza.Caine spojrzał w jego lodowate niebieskie oczy.Stali tak blisko siebie, że jeden skrętgłowy wystarczyłby, żeby mógł zatopić zęby w szyi hrabiego.Znajoma furia nadal płonęłamu w piersi, a chęć wyrwania Berne owi rąk i nóg ze stawów bynajmniej nie osłabła, aleCaine był jak najdalszy od powtórzenia głupstwa, na jakie pozwolił sobie u Kierendal wkasynie.Odnalazł w sobie spokój i podporządkował wszystko jednemu celowi: ocaleniuShanny. Zmieszne, jak wiele potrafi się zmienić w ciągu zaledwie dwóch dni rzucił odniechcenia. Na przykład dziś jestem już w stanie wyobrazić sobie taką wersję przyszłości, wktórej jutro jeszcze jesteś żywy, Berne.Berne prychnął pogardliwie.Jego oddech pachniał mięsem. Nie podchodz do tych zasranych drzwi, to wszystko.Caine przechylił się i zerknął na drzwi ponad ramieniem Berne a. Do tamtych? upewnił się.Spojrzał z ukosa na Toa-Sytella.Uśmiechnął się i postukał go lekko w pierś. Ej, Toa-Sytellu.Mówiłeś mi chyba kiedyś, żebym nie liczył na to, że uda mi się dociebie zbliżyć na wyciągnięcie ręki.Toa-Sytell zesztywniał na ułamek sekundy, wspomniawszy śmierć Creele a w Klasztorze.Caine wykorzystał ten moment, odepchnął go i prześliznął się obok Berne a.Dopadł do drzwii złapał za olbrzymią kołatkę w kształcie węża połykającego własny ogon.Podniósł ją,stękając z wysiłku. Nie, Caine! sapnął Berne.W jego głosie dało się słyszeć najprawdziwsze przerażenie, które wywołało szczeryuśmiech Caine a.Obejrzał się przez ramię: Berne i Toa-Sytell nie drgnęli.Stali tam gdzieprzedtem, trupio bladzi, z wyciągniętymi w jego stronę rękami, jakby chcieli gopowstrzymać, ale zarazem bali się, że gwałtowniejszy ruch z ich strony spowoduje opadnięciekołatki. Nie masz pojęcia. zachrypiał Toa-Sytell. Nie masz pojęcia, co tam może być. Kurczę. Caine parsknął śmiechem. Jak chcecie, marudy.Nie będę pukał.Otworzył drzwi szarpnięciem.Ze środka buchnęła fala smrodu: krew i stary kał, do tego słona woda i gryzący dym zwęgli żarzących się w koksownikach.Wysoko sklepiona komnata była dostatecznie duża,żeby zgrzyt butów Caine a o posadzkę odbił się echem, ale kiedy Ma elKoth wstał imajestatycznym gestem odwrócił się w stronę drzwi, skurczyła się nagle niczym ulatującysen, tak jakby cesarz mógł wyprostowaną ręką dosięgnąć najdalszych jej zakątków. Caine.Wejdz.Zamknij za sobą drzwi.Caine wzruszył ramionami i obejrzał się na Berne a i Toa-Sytella, których twarzewyrażały nabożny lęk, zaniepokojenie i podejrzliwość jednocześnie.Mrugnął do nich porozumiewawczo i wszedł do komnaty.13Aoskot zatrzaskujących się za Caine em drzwi sprawił, że cała komnata zadzwięczała jakogromny gong.Ma elKoth ruszył w jego stronę niczym wielka burzowa chmura w ludzkiej postaci. Czekałem na twój powrót.Opończa utkana z siatki okrywała go od stóp do głów; przypominał dziecko, które,narzuciwszy prześcieradło na głowę, udaje ducha.Dolny rąbek siatki był obciążony czteremabłyszczącymi czarnymi kamieniami, które wyglądały na gryfkamienie.Pod siatką miał nasobie tylko obcisłe, sięgające do kolan spodnie ze skóry, które wkładał pod szaty przy okazjiRytuału Odrodzenia.Pot perlił się na jego zapierających dech w piersi mięśniach,upodabniając go do nasmarowanego oliwą kulturysty; potem ociekała również cesarska brodai sięgające łopatek kosmyki kasztanowej grzywy. Będę miał do ciebie parę pytań, Caine. Z jego głosu zniknął wszelki ślad tradycyjnejojcowskiej pobłażliwości.Gdyby udało się odległy grzmot podzielić na przesadnieartykułowane zgłoski i uformować w słowa, brzmiałby równie bezosobowo, beznamiętnie igroznie, jak głos Ma elKotha. Pallas Ril jest twoją ukochaną.Pallas Ril jest SimonemBłaznem.Górował nad Caine em jak górska lawina na chwilę przed runięciem w dół.Wokrywającej jego twarz masce udawanego spokoju pojawiły się pierwsze rysy, jakbynabrzmiałe żyły na szyi rozsadzały ją od środka. Pożałujesz, że mnie oszukałeś, Caine.Caine ledwie go słyszał.Słowa cesarza nie miały żadnego sensu, nie mogły mieć.Za jegoplecami, na wielkim jak stół bloku zakrwawionego wapienia, leżała szczupła, prawie nagapostać.To w jej nieruchomej piersi była zawarta wszelka nadzieja na odzyskanie sensu życia.Wpatrywała się w szarobury krąg sklepienia.Ręce miała związane nad głową.Odspętanych w kostkach nóg sznur biegł do wmurowanych w podłogę grubych żelaznychpierścieni.Całe ciało miała upstrzone drobnymi krwiakami, śladami niewielkich urazów,których jednak było tak dużo, że zlewały się w jedną siną plamę.Pierś miała przepasanąnapiętym płótnem, które kiedyś musiało być białe, teraz zaś pokryło się zakrzepłym brązem,gdzieniegdzie przechodzącym w wilgotny szkarłat.Ale nade wszystko to jej oczy przykułyuwagę Caine a.Te oczy.Dopóki widział je takie, szeroko otwarte, niemrugające, nie był w stanie przejąć sięgrozbami Ma elKotha.Miał wrażenie, że stoi tak całą wieczność nieruchomy, zawieszony poza czasem,niezdolny do myślenia, z zapartym tchem.Nawet jego serce na tę jedną nieskończoną chwilęprzestało bić.Te oczy wypełniły mu życie.Jej pierś się uniosła powoli, stopniowo, a kiedy zaczęła opadać, dla Caine a zaświtałnowy dzień.Z jej oddechem wrócił jego oddech i cały świat znów nabrał sensu. Najpierw jednak. Ma elKoth podszedł tak blisko, że Caine czuł woń rozkładu w jegotchnieniu. Najpierw powiesz mi, gdzie byłeś!Caine otrząsnął się i wrócił do terazniejszości. A kim ty niby jesteś? Moją matką? zapytał z tą samą kpiną w głosie, z jaką wcześniejzwrócił się do Berne a.Kątem oka zauważył ruch i prawie zdążył zrobić unik: Ma elKoth uderzeniem otwartejdłoni posłał go na ziemię.Caine poturlał się i poszorował brzuchem po posadzce.Ja pierdolę, pomyślał, walcząc z zawrotami głowy i próbując rozsupłać splątane ręce inogi.Chyba mamy problem.Ma elKoth skoczył na niego jak polujący kot.Zacisnął olbrzymie dłonie na połachskórzanej kurtki, podniósł Caine a w powietrze i potrząsnął nim jak terier szczurem, któremupróbuje przetrącić kręgosłup.Wszystkie rany w ciele Caine a zapłonęły żywym ogniem.Wrzask bólu rozjaśnił mu w głowie.W jednej chwili uświadomił sobie kilka rzeczy.Sprawa pierwsza: za chwilę zginie, tutaj, w %7łelaznej Komnacie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ale z drugiej strony.Myśl o tym, że ma do niej wejść, wcale go nie przerażała.Liczyłosię tylko to, że w ten sposób zapewni sobie cień szansy na ocalenie Pallas.Odepchnął się od parapetu, ale Berne i Toa-Sytell zgodnie zastąpili mu drogę. Kiedy Ma elKoth zapragnie twojego towarzystwa, wezwie cię rzekł Toa-Sytell. Radzę wam zejść mi z drogi. Czekaj, aż zostaniesz wezwany powiedział Berne, podchodząc bliżej i patrząc naCaine a z góry. Cesarz nie lubi, kiedy mu się przeszkadza.Caine spojrzał w jego lodowate niebieskie oczy.Stali tak blisko siebie, że jeden skrętgłowy wystarczyłby, żeby mógł zatopić zęby w szyi hrabiego.Znajoma furia nadal płonęłamu w piersi, a chęć wyrwania Berne owi rąk i nóg ze stawów bynajmniej nie osłabła, aleCaine był jak najdalszy od powtórzenia głupstwa, na jakie pozwolił sobie u Kierendal wkasynie.Odnalazł w sobie spokój i podporządkował wszystko jednemu celowi: ocaleniuShanny. Zmieszne, jak wiele potrafi się zmienić w ciągu zaledwie dwóch dni rzucił odniechcenia. Na przykład dziś jestem już w stanie wyobrazić sobie taką wersję przyszłości, wktórej jutro jeszcze jesteś żywy, Berne.Berne prychnął pogardliwie.Jego oddech pachniał mięsem. Nie podchodz do tych zasranych drzwi, to wszystko.Caine przechylił się i zerknął na drzwi ponad ramieniem Berne a. Do tamtych? upewnił się.Spojrzał z ukosa na Toa-Sytella.Uśmiechnął się i postukał go lekko w pierś. Ej, Toa-Sytellu.Mówiłeś mi chyba kiedyś, żebym nie liczył na to, że uda mi się dociebie zbliżyć na wyciągnięcie ręki.Toa-Sytell zesztywniał na ułamek sekundy, wspomniawszy śmierć Creele a w Klasztorze.Caine wykorzystał ten moment, odepchnął go i prześliznął się obok Berne a.Dopadł do drzwii złapał za olbrzymią kołatkę w kształcie węża połykającego własny ogon.Podniósł ją,stękając z wysiłku. Nie, Caine! sapnął Berne.W jego głosie dało się słyszeć najprawdziwsze przerażenie, które wywołało szczeryuśmiech Caine a.Obejrzał się przez ramię: Berne i Toa-Sytell nie drgnęli.Stali tam gdzieprzedtem, trupio bladzi, z wyciągniętymi w jego stronę rękami, jakby chcieli gopowstrzymać, ale zarazem bali się, że gwałtowniejszy ruch z ich strony spowoduje opadnięciekołatki. Nie masz pojęcia. zachrypiał Toa-Sytell. Nie masz pojęcia, co tam może być. Kurczę. Caine parsknął śmiechem. Jak chcecie, marudy.Nie będę pukał.Otworzył drzwi szarpnięciem.Ze środka buchnęła fala smrodu: krew i stary kał, do tego słona woda i gryzący dym zwęgli żarzących się w koksownikach.Wysoko sklepiona komnata była dostatecznie duża,żeby zgrzyt butów Caine a o posadzkę odbił się echem, ale kiedy Ma elKoth wstał imajestatycznym gestem odwrócił się w stronę drzwi, skurczyła się nagle niczym ulatującysen, tak jakby cesarz mógł wyprostowaną ręką dosięgnąć najdalszych jej zakątków. Caine.Wejdz.Zamknij za sobą drzwi.Caine wzruszył ramionami i obejrzał się na Berne a i Toa-Sytella, których twarzewyrażały nabożny lęk, zaniepokojenie i podejrzliwość jednocześnie.Mrugnął do nich porozumiewawczo i wszedł do komnaty.13Aoskot zatrzaskujących się za Caine em drzwi sprawił, że cała komnata zadzwięczała jakogromny gong.Ma elKoth ruszył w jego stronę niczym wielka burzowa chmura w ludzkiej postaci. Czekałem na twój powrót.Opończa utkana z siatki okrywała go od stóp do głów; przypominał dziecko, które,narzuciwszy prześcieradło na głowę, udaje ducha.Dolny rąbek siatki był obciążony czteremabłyszczącymi czarnymi kamieniami, które wyglądały na gryfkamienie.Pod siatką miał nasobie tylko obcisłe, sięgające do kolan spodnie ze skóry, które wkładał pod szaty przy okazjiRytuału Odrodzenia.Pot perlił się na jego zapierających dech w piersi mięśniach,upodabniając go do nasmarowanego oliwą kulturysty; potem ociekała również cesarska brodai sięgające łopatek kosmyki kasztanowej grzywy. Będę miał do ciebie parę pytań, Caine. Z jego głosu zniknął wszelki ślad tradycyjnejojcowskiej pobłażliwości.Gdyby udało się odległy grzmot podzielić na przesadnieartykułowane zgłoski i uformować w słowa, brzmiałby równie bezosobowo, beznamiętnie igroznie, jak głos Ma elKotha. Pallas Ril jest twoją ukochaną.Pallas Ril jest SimonemBłaznem.Górował nad Caine em jak górska lawina na chwilę przed runięciem w dół.Wokrywającej jego twarz masce udawanego spokoju pojawiły się pierwsze rysy, jakbynabrzmiałe żyły na szyi rozsadzały ją od środka. Pożałujesz, że mnie oszukałeś, Caine.Caine ledwie go słyszał.Słowa cesarza nie miały żadnego sensu, nie mogły mieć.Za jegoplecami, na wielkim jak stół bloku zakrwawionego wapienia, leżała szczupła, prawie nagapostać.To w jej nieruchomej piersi była zawarta wszelka nadzieja na odzyskanie sensu życia.Wpatrywała się w szarobury krąg sklepienia.Ręce miała związane nad głową.Odspętanych w kostkach nóg sznur biegł do wmurowanych w podłogę grubych żelaznychpierścieni.Całe ciało miała upstrzone drobnymi krwiakami, śladami niewielkich urazów,których jednak było tak dużo, że zlewały się w jedną siną plamę.Pierś miała przepasanąnapiętym płótnem, które kiedyś musiało być białe, teraz zaś pokryło się zakrzepłym brązem,gdzieniegdzie przechodzącym w wilgotny szkarłat.Ale nade wszystko to jej oczy przykułyuwagę Caine a.Te oczy.Dopóki widział je takie, szeroko otwarte, niemrugające, nie był w stanie przejąć sięgrozbami Ma elKotha.Miał wrażenie, że stoi tak całą wieczność nieruchomy, zawieszony poza czasem,niezdolny do myślenia, z zapartym tchem.Nawet jego serce na tę jedną nieskończoną chwilęprzestało bić.Te oczy wypełniły mu życie.Jej pierś się uniosła powoli, stopniowo, a kiedy zaczęła opadać, dla Caine a zaświtałnowy dzień.Z jej oddechem wrócił jego oddech i cały świat znów nabrał sensu. Najpierw jednak. Ma elKoth podszedł tak blisko, że Caine czuł woń rozkładu w jegotchnieniu. Najpierw powiesz mi, gdzie byłeś!Caine otrząsnął się i wrócił do terazniejszości. A kim ty niby jesteś? Moją matką? zapytał z tą samą kpiną w głosie, z jaką wcześniejzwrócił się do Berne a.Kątem oka zauważył ruch i prawie zdążył zrobić unik: Ma elKoth uderzeniem otwartejdłoni posłał go na ziemię.Caine poturlał się i poszorował brzuchem po posadzce.Ja pierdolę, pomyślał, walcząc z zawrotami głowy i próbując rozsupłać splątane ręce inogi.Chyba mamy problem.Ma elKoth skoczył na niego jak polujący kot.Zacisnął olbrzymie dłonie na połachskórzanej kurtki, podniósł Caine a w powietrze i potrząsnął nim jak terier szczurem, któremupróbuje przetrącić kręgosłup.Wszystkie rany w ciele Caine a zapłonęły żywym ogniem.Wrzask bólu rozjaśnił mu w głowie.W jednej chwili uświadomił sobie kilka rzeczy.Sprawa pierwsza: za chwilę zginie, tutaj, w %7łelaznej Komnacie [ Pobierz całość w formacie PDF ]