[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podnoszę głowę i widzę Nathaniela z plecakiem,opartego o framugę.Na wspomnienie naszego porannego spotkania czuję palący wstyd.Na wpół świadomieobracam się z krzesłem w jego kierunku.- Cześć - rzucam takim tonem, jakbym chciała powiedzieć:  Jeżeli myślisz, że jestem tobą zainteresowana, to sięgrubo mylisz".- Pomyślałem, że wpadnę, żeby zobaczyć, czy nie potrze-173 bujesz pomocy - rozgląda się po kuchni i jego wzrok pada na półmiski pełne nietkniętego jedzenia.- Co się stało?- Nie chcieli jeść w domu.Pojechali do restauracji.Nathaniel przygląda mi się przez chwilę, a potem zamykaoczy i krótko potrząsa głową.- Po tym, jak przez cały dzień dla nich gotowałaś?- To ich jedzenie, ich dom.Mogą robić, co chcą.- Usiłuję nadać głosowi rzeczowy i obojętny ton, ale w głębi duszynadal czuję głęboki zawód.Nathaniel kładzie plecak na ziemi, podchodzi do piekarnika i przygląda się leszczowi.- Wygląda niezle.- Jak stężała rozgotowana ryba.- Moje ulubione danie - uśmiecha się, ale nie jestem w nastroju, żeby odpowiedzieć tym samym.- W takim razie wez sobie trochę.Nikt inny tego nie zje.- Skoro tak, szkoda zmarnować takie jedzenie.- Nakłada sobie sporą porcję, nalewa wina i siada przy stolenaprzeciwko mnie.Przez chwilę żadne z nas się nie odzywa.Nawet na niego nie patrzę.- Za twoje zdrowie.- Unosi kieliszek.- Gratuluję.- Jasne.- Poważnie, Samantho.- Czeka cierpliwie, aż przestaję się gapić w podłogę.- Czy Geigerowie chcieli zjeść obiad,czy nie, to i tak jest to twoje wielkie osiągnięcie.Daj spokój -wykrzywia się radośnie.- Pamiętasz poprzedni obiad,jaki ugotowałaś w tej kuchni?Uśmiecham się niechętnie.- Mówisz o pewnej tragicznie zmarłej jagnięcinie, tak?- O ciecierzycy.Nigdy jej nie zapomnę.- Wkłada do ust kawałek ryby i potrząsa głową ze zdumieniem.- Wiesz, tonaprawdę jest dobre!W moim umyśle odżywają sceny sprzed paru dni; malutkie czarne kulki, wyglądające jak śrut, ja, miotająca siępośród chaosu, masa beżowa ściekająca na podłogę.przypominam sobie to wszystko i wbrew samej sobie czujęwzbierający śmiech.Tyle się nauczyłam od tamtej pory.181 - Oczywiście poradziłabym sobie tamtego wieczora -rzucam nonszalancko - gdybyś nie uparł się mi pomagać.Kontrolowałam wszystko, dopóki się nie wmieszałeś.Nathaniel odkłada widelec, nadal przeżuwając.Przez kilka chwil przygląda mi się zmrużonymi błękitnymi oczami -chyba z rozbawieniem.Czuję, że policzki różowieją mi ze wstydu i spoglądając w dół, widzę, że opieram ręce o stół,wyginając palce do góry.Uświadamiam też sobie z przerażeniem, że pochylam się ku Nathanielowi.Moje zrenicepewnie mają średnicę mniej więcej kilometra.Nie mogłabym dać mu wyrazniejszego znaku, nawet gdybym napisałasobie na czole:  Podobasz mi się".Szybko kładę dłonie na udach, siadam prosto i przybieram kamienny wyraz twarzy.Jeszcze nie poradziłam sofcie zporanną porażką.Właściwie to teraz jest odpowiedni moment, żeby coś na ten temat powiedzieć.- Wiesz.- zaczynamy oboje w tej samej chwili.- Mów pierwsza - prosi i bierze do ust kolejny kawałek ryby.- Ja po tobie.- Wiesz.- chrząkam.- Nawiązując do naszej porannej rozmowy, chciałam powiedzieć, że miałeś rację co do związ-ków.Rzeczywiście nie jestem jeszcze gotowa na nic nowego.Ani nawet zainteresowana.Wcale.Proszę bardzo, powiedziałam mu.Nie jestem pewna, czy wypadłam przekonująco, ale przynajmniej ocaliłam resztkigodności.- A ty co zamierzałeś powiedzieć? - pytam, dolewając mu wina.- Chciałem się z tobą umówić.Niemal rozlewam wino.Co takiego? Więc ten patent z dłońmi zadziałał?- Ale nie martw się - upija nieco wina.- Rozumiem.Wycofać się.Muszę się wycofać z tego, co powiedziałam,i to bardzo, bardzo szybko, ale jednocześnie subtelnie, żeby nie zauważył, że to robię.175 Chrzanić to.Po prostu będę niekonsekwentna.W końcu jestem kobietą, wolno mi.- Nathanielu - mówię z pozornym spokojem.- Bardzo chętnie się z tobą umówię.- Doskonale - nie wygląda na zdezorientowanego.- Co powiesz na piątek wieczorem?- Wspaniale.Uśmiecham się do niego i nagle czuję wilczy głód.Przyciągam do siebie swój talerz z leszczem, chwytam za sztućcei zaczynam jeść.14Cały tydzień aż do piątku upływa bez specjalnych wpadek, a przynajmniej takich, o których dowiedzieliby sięGeigero-wie.We wtorek następuje mała katastrofa z risotto warzywnym, ale dzięki Bogu udaje mi się w ostatniejchwili zdobyć produkt zastępczy z firmy cateringowej.Jest też wpadka z brzoskwiniową halką, którą, patrząc zperspektywy czasu, powinnam uprasować chłodniejszym żelazkiem, oraz z wazonem od Dartingtona, którystłukłam, usiłując wyczyścić go specjalną końcówką od odkurzacza.Jak dotąd jednak nikt najwyrazniej niczego niezauważył, a jutro mają dostarczyć nowy.W tym tygodniu wydałam jedynie dwieście funtów, co w porównaniu z zeszłym jest znaczącą poprawą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl