[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamordowany miał niekompletneuzębienie.Z upływem dni Cyrylowi coraz trudniej było zapanować nadniepokojem.Wiedział, że kolejne morderstwo jest jedyniekwestią czasu i okoliczności.Jego nieuchronność miała wsobie coś apokaliptycznego, coś, przed czym nie można byłouciec.Za dużo pracował i zle sypiał.Do domu wracał jak dohotelu, rzadko przed dwudziestą drugą, a często znaczniepózniej, tylko po to, by wziąć szybki prysznic i rzucić się naniepościelone łóżko.Zasypiał na krótko i budził się, wygania-jąc spod powiek sny wypełnione kośćmi, głosami, których niepotrafił rozpoznać i okrucieństwem, które go przerażało.Ranonic nie pamiętał.Wstawał z poczucia obowiązku i po omackuszedł do łazienki, a kilka minut pózniej krzywił się nadporanną kawą, która już dawno przestała mu smakować.Pochłonięty codziennymi zajęciami być może nie zauwa-żyłby zmiany pór roku, gdyby znowu nie spotkał Izabeli.Niezdziwił się na jej widok.Pomyślał tylko, że los mu sprzyja.Tym razem była sama.Ubrana w lekki popielaty płaszcz,wiązany w pasie, wydała mu się wyższa, niż dwa miesiące te-mu.Jej opalenizna przybladła nieco, ale twarz i dłonie miałyjeszcze delikatny, złotawy odcień lata.Kiedy dzieląca ich od-ległość zmniejszyła się do kilku metrów, Cyryl odniósł wraże-nie, że nie tylko on cieszy się z tego spotkania.Zaraz jednakprzypomniał sobie, że nie zdążył się rano ogolić i jegopewność siebie prysła jak bańka mydlana.Blask, którydostrzegł w jej oczach, musiał mieć związek zpazdziernikowym słońcem. Miło panią widzieć powiedział, odpowiadając uśmie-chem na jej uśmiech.Była pół głowy niższa od niego, mógłwięc swobodnie patrzeć jej w oczy.Nie krępowało jej jegospojrzenie.Cyryl doszedł do wniosku, że pewnie przywykła.Przypuszczał, że poza nim i tym dziennikarzem, który jej po-przednio towarzyszył, wielu mężczyzn okazywało Izabeli swojezainteresowanie. Pana również zrewanżowała się, wymawiając słowa wtaki sposób, że nie wiedział, ile w nich było kurtuazji, a ileprawdziwej sympatii. Nie sądziłam, że się jeszcze spotka-my. To miasto jest mniejsze, niż się wydaje.A może to prze-znaczenie? zażartował Cyryl, który właśnie zaczynał się nadtym zastanawiać. Może odparła poważnie, jakby daleka była od baga-telizowania podobnych splotów okoliczności czy zrządzeń lo-su.Mężczyzna dostrzegł w jej oczach przychylność.Być możedlatego uznał, że jest to odpowiednia chwila. Niedaleko jest takie miłe miejsce. zaczął. Dałaby siępani namówić na kawę? Proszę mi mówić po imieniu.Izabela ciepły mocnyuścisk dłoni sprawił, że Cyrylowi przypomniały się jej opaloneramiona.Był skłonny założyć się o spokój własnej duszy, że naciele stojącej przed nim kobiety nauczyłby się anatomii w cza-sie krótszym, niż najzdolniejszy z jego studentów, ale w poręprzypomniał sobie, że już co nieco umie.Ta myśl oszołomiłago jednak na kilka sekund, milczał więc, próbując poradzićsobie z obrazami, które podsunęła mu niepokornawyobraznia. Myślałam, że o tej porze pracujesz? odezwała się pochwili, gdy ruszyli ramię przy ramieniu we wskazanym przezCyryla kierunku.Celna uwaga, przyznał w duchu, i bardzo na czasie.Fak-tycznie pracował.Był już jedną nogą za progiem uczelni, zakwadrans zaczynał zajęcia.Zbyt mało czasu na najmniejsząkawę.W dodatku w towarzystwie kobiety.Cóż, studenci zpewnością ucieszą się z jego nieobecności.Jakoś ją wytłu-maczy.Jego praca w policji nie była tajemnicą i tym razemmogła się na coś przydać. My, zimni chirurdzy , mamy nienormowany czas pracy.Uprawiamy wolny zawód, jak artyści skłamał gładko.Izabela patrzyła na niego spod przymrużonych powiek.Ostrepopołudniowe słońce świeciło im prosto w twarz. Mówiłeś, że nie jesteś zimnym chirurgiem.Zaskoczyła go. A więc zapamiętałaś, co mówiłem. Naturalnie.Masz interesującą pracę jej uwaga tylkonieznacznie popsuła mu nastrój.A przecież niemądrze byłooczekiwać innej odpowiedzi. Niektórzy są innego zdania.Nie był pewien, po co to powiedział.%7łeby sprawdzić, jakzareaguje? Chyba nie oczekiwał z jej strony zaprzeczenia?%7łałosny jesteś, bracie, wyrzucał sobie, stawiając coraz dłuższekroki.Znał niewiele kobiet, które równie spokojnie ko-mentowały jego sposób zarabiania na życie.W najlepszymwypadku ich słowom towarzyszył grymas, wyrażający obrzy-dzenie.Izabela wyglądała na bardziej zaciekawioną niż zde-gustowaną.Może dlatego, że zbyt mało wiedziała o specyficezawodu, który uprawiał, a może wiedziała dość i nie robiło tona niej większego wrażenia.Miał nadzieję, że nie okaże sięzbyt dociekliwa.Zwykle nie wdawał się w szczegóły, bo dlawiększości osób byłyby trudne do zniesienia.Jeśli naprawdęmusiał, używał okrągłych wyrażeń i pojęć.Mówił na przykład częściowo zeszkieletowane , opisując stopień rozkładu ciała,lub szczątki , gdy było ono rozkawałkowane, ale i tak narażałsię wówczas na spojrzenia, z których jasno wynikało, żerozmawiające z nim kobiety wolały, by ich nie dotykał.Nietymi rękami.Od pewnego czasu, pytany o to, czym sięzajmuje, mając za sobą kilka przykrych doświadczeń, mówiłtylko, że jest antropologiem.Kropka.Dzięki temu nie musiałnic wyjaśniać.Pogrążony w myślach przypomniał sobie, że nie jest sam,dopiero wtedy, gdy na ramieniu poczuł dotyk kobiecej dłoni. Zwolnij powiedziała Izabela, więc zatrzymał się gwał-townie, zmuszając ją, by zrobiła to samo.Podtrzymał ją, gdystraciła równowagę, a jego ciało zareagowało na tę przypad-kową bliskość w jedyny możliwy do przewidzenia sposób.Niemiał ochoty jej puścić, pomyślał jednak, że się ośmieszy, jeśliona zacznie się szamotać. Przepraszam cię powiedział. Właściwie jesteśmy namiejscu.Otworzył przed nią drzwi i dopiero wtedy rozluznił uścisk.Gdyby ktoś go zapytał, o czym rozmawiali przez kilka go-dzin, miałby kłopot z odpowiedzią.Może trochę o nim.I napewno nie o niej.Po powrocie do domu próbował podsumo-wać to, czego się dowiedział, ale musiał przyznać, że z zabaw-nych anegdot, które opowiadała Izabela, wynikało naprawdęniewiele.Pytania o to, czym się zajmuje, czy ma rodzinę, gdziemieszka, pozostawiała bez odpowiedzi.Zręcznie zmieniałatemat, a on nie chciał być niedelikatny.Poza tym oddawała sięmilczeniu, jakby było jedną ze sztuk, i robiła to pomistrzowsku.To, że nie lubiła mówić o sobie, czyniło ją jesz-cze bardziej interesującą.W gruncie rzeczy nie dziwiła go jejpowściągliwość.Prawie się nie znali i nie było pewności, żejeszcze się kiedyś spotkają.Cyryl starał się nie myśleć o tymnajgorszym z możliwych scenariuszy.Dopóki z nią był, resztaniewiele go obchodziła.Niedosyt informacji zaczynał od-czuwać dopiero wtedy, gdy tracił ją z oczu.Jednak o tym przekonał się dopiero pózniej.Tymczasemcieszył się z towarzystwa pięknej kobiety, każdego uśmiechuprzeznaczonego wyłącznie dla niego i czasu, który chciała znim spędzić.Popołudnie ustąpiło miejsca wieczorowi, a oniwciąż snuli się ulicami Zródmieścia, jakby w tym dniu niemieli do załatwienia żadnych spraw, ani tych niecierpiącychzwłoki, ani zaplanowanych dawno temu.Widocznie oboje po-stanowili na chwilę zapomnieć o życiu, które wiedli w poje-dynkę w tym samym mieście. Odwiozę cię do domu zaproponował, gdy zrobiło siębardzo pózno. Tylko do metra zgodziła się, a on nie nalegał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zamordowany miał niekompletneuzębienie.Z upływem dni Cyrylowi coraz trudniej było zapanować nadniepokojem.Wiedział, że kolejne morderstwo jest jedyniekwestią czasu i okoliczności.Jego nieuchronność miała wsobie coś apokaliptycznego, coś, przed czym nie można byłouciec.Za dużo pracował i zle sypiał.Do domu wracał jak dohotelu, rzadko przed dwudziestą drugą, a często znaczniepózniej, tylko po to, by wziąć szybki prysznic i rzucić się naniepościelone łóżko.Zasypiał na krótko i budził się, wygania-jąc spod powiek sny wypełnione kośćmi, głosami, których niepotrafił rozpoznać i okrucieństwem, które go przerażało.Ranonic nie pamiętał.Wstawał z poczucia obowiązku i po omackuszedł do łazienki, a kilka minut pózniej krzywił się nadporanną kawą, która już dawno przestała mu smakować.Pochłonięty codziennymi zajęciami być może nie zauwa-żyłby zmiany pór roku, gdyby znowu nie spotkał Izabeli.Niezdziwił się na jej widok.Pomyślał tylko, że los mu sprzyja.Tym razem była sama.Ubrana w lekki popielaty płaszcz,wiązany w pasie, wydała mu się wyższa, niż dwa miesiące te-mu.Jej opalenizna przybladła nieco, ale twarz i dłonie miałyjeszcze delikatny, złotawy odcień lata.Kiedy dzieląca ich od-ległość zmniejszyła się do kilku metrów, Cyryl odniósł wraże-nie, że nie tylko on cieszy się z tego spotkania.Zaraz jednakprzypomniał sobie, że nie zdążył się rano ogolić i jegopewność siebie prysła jak bańka mydlana.Blask, którydostrzegł w jej oczach, musiał mieć związek zpazdziernikowym słońcem. Miło panią widzieć powiedział, odpowiadając uśmie-chem na jej uśmiech.Była pół głowy niższa od niego, mógłwięc swobodnie patrzeć jej w oczy.Nie krępowało jej jegospojrzenie.Cyryl doszedł do wniosku, że pewnie przywykła.Przypuszczał, że poza nim i tym dziennikarzem, który jej po-przednio towarzyszył, wielu mężczyzn okazywało Izabeli swojezainteresowanie. Pana również zrewanżowała się, wymawiając słowa wtaki sposób, że nie wiedział, ile w nich było kurtuazji, a ileprawdziwej sympatii. Nie sądziłam, że się jeszcze spotka-my. To miasto jest mniejsze, niż się wydaje.A może to prze-znaczenie? zażartował Cyryl, który właśnie zaczynał się nadtym zastanawiać. Może odparła poważnie, jakby daleka była od baga-telizowania podobnych splotów okoliczności czy zrządzeń lo-su.Mężczyzna dostrzegł w jej oczach przychylność.Być możedlatego uznał, że jest to odpowiednia chwila. Niedaleko jest takie miłe miejsce. zaczął. Dałaby siępani namówić na kawę? Proszę mi mówić po imieniu.Izabela ciepły mocnyuścisk dłoni sprawił, że Cyrylowi przypomniały się jej opaloneramiona.Był skłonny założyć się o spokój własnej duszy, że naciele stojącej przed nim kobiety nauczyłby się anatomii w cza-sie krótszym, niż najzdolniejszy z jego studentów, ale w poręprzypomniał sobie, że już co nieco umie.Ta myśl oszołomiłago jednak na kilka sekund, milczał więc, próbując poradzićsobie z obrazami, które podsunęła mu niepokornawyobraznia. Myślałam, że o tej porze pracujesz? odezwała się pochwili, gdy ruszyli ramię przy ramieniu we wskazanym przezCyryla kierunku.Celna uwaga, przyznał w duchu, i bardzo na czasie.Fak-tycznie pracował.Był już jedną nogą za progiem uczelni, zakwadrans zaczynał zajęcia.Zbyt mało czasu na najmniejsząkawę.W dodatku w towarzystwie kobiety.Cóż, studenci zpewnością ucieszą się z jego nieobecności.Jakoś ją wytłu-maczy.Jego praca w policji nie była tajemnicą i tym razemmogła się na coś przydać. My, zimni chirurdzy , mamy nienormowany czas pracy.Uprawiamy wolny zawód, jak artyści skłamał gładko.Izabela patrzyła na niego spod przymrużonych powiek.Ostrepopołudniowe słońce świeciło im prosto w twarz. Mówiłeś, że nie jesteś zimnym chirurgiem.Zaskoczyła go. A więc zapamiętałaś, co mówiłem. Naturalnie.Masz interesującą pracę jej uwaga tylkonieznacznie popsuła mu nastrój.A przecież niemądrze byłooczekiwać innej odpowiedzi. Niektórzy są innego zdania.Nie był pewien, po co to powiedział.%7łeby sprawdzić, jakzareaguje? Chyba nie oczekiwał z jej strony zaprzeczenia?%7łałosny jesteś, bracie, wyrzucał sobie, stawiając coraz dłuższekroki.Znał niewiele kobiet, które równie spokojnie ko-mentowały jego sposób zarabiania na życie.W najlepszymwypadku ich słowom towarzyszył grymas, wyrażający obrzy-dzenie.Izabela wyglądała na bardziej zaciekawioną niż zde-gustowaną.Może dlatego, że zbyt mało wiedziała o specyficezawodu, który uprawiał, a może wiedziała dość i nie robiło tona niej większego wrażenia.Miał nadzieję, że nie okaże sięzbyt dociekliwa.Zwykle nie wdawał się w szczegóły, bo dlawiększości osób byłyby trudne do zniesienia.Jeśli naprawdęmusiał, używał okrągłych wyrażeń i pojęć.Mówił na przykład częściowo zeszkieletowane , opisując stopień rozkładu ciała,lub szczątki , gdy było ono rozkawałkowane, ale i tak narażałsię wówczas na spojrzenia, z których jasno wynikało, żerozmawiające z nim kobiety wolały, by ich nie dotykał.Nietymi rękami.Od pewnego czasu, pytany o to, czym sięzajmuje, mając za sobą kilka przykrych doświadczeń, mówiłtylko, że jest antropologiem.Kropka.Dzięki temu nie musiałnic wyjaśniać.Pogrążony w myślach przypomniał sobie, że nie jest sam,dopiero wtedy, gdy na ramieniu poczuł dotyk kobiecej dłoni. Zwolnij powiedziała Izabela, więc zatrzymał się gwał-townie, zmuszając ją, by zrobiła to samo.Podtrzymał ją, gdystraciła równowagę, a jego ciało zareagowało na tę przypad-kową bliskość w jedyny możliwy do przewidzenia sposób.Niemiał ochoty jej puścić, pomyślał jednak, że się ośmieszy, jeśliona zacznie się szamotać. Przepraszam cię powiedział. Właściwie jesteśmy namiejscu.Otworzył przed nią drzwi i dopiero wtedy rozluznił uścisk.Gdyby ktoś go zapytał, o czym rozmawiali przez kilka go-dzin, miałby kłopot z odpowiedzią.Może trochę o nim.I napewno nie o niej.Po powrocie do domu próbował podsumo-wać to, czego się dowiedział, ale musiał przyznać, że z zabaw-nych anegdot, które opowiadała Izabela, wynikało naprawdęniewiele.Pytania o to, czym się zajmuje, czy ma rodzinę, gdziemieszka, pozostawiała bez odpowiedzi.Zręcznie zmieniałatemat, a on nie chciał być niedelikatny.Poza tym oddawała sięmilczeniu, jakby było jedną ze sztuk, i robiła to pomistrzowsku.To, że nie lubiła mówić o sobie, czyniło ją jesz-cze bardziej interesującą.W gruncie rzeczy nie dziwiła go jejpowściągliwość.Prawie się nie znali i nie było pewności, żejeszcze się kiedyś spotkają.Cyryl starał się nie myśleć o tymnajgorszym z możliwych scenariuszy.Dopóki z nią był, resztaniewiele go obchodziła.Niedosyt informacji zaczynał od-czuwać dopiero wtedy, gdy tracił ją z oczu.Jednak o tym przekonał się dopiero pózniej.Tymczasemcieszył się z towarzystwa pięknej kobiety, każdego uśmiechuprzeznaczonego wyłącznie dla niego i czasu, który chciała znim spędzić.Popołudnie ustąpiło miejsca wieczorowi, a oniwciąż snuli się ulicami Zródmieścia, jakby w tym dniu niemieli do załatwienia żadnych spraw, ani tych niecierpiącychzwłoki, ani zaplanowanych dawno temu.Widocznie oboje po-stanowili na chwilę zapomnieć o życiu, które wiedli w poje-dynkę w tym samym mieście. Odwiozę cię do domu zaproponował, gdy zrobiło siębardzo pózno. Tylko do metra zgodziła się, a on nie nalegał [ Pobierz całość w formacie PDF ]