[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przestali graćdopiero, gdy Boeing 707 wylądował w Houston, gdzie pogodazrobiła się wręcz tragiczna.Z wybrzeży Afryki nadciągnęła strasz-na burza i chwyciła Houston w swe szpony.Dokładneplany Siddy przyjechać do Thornton tak, by miećmnóstwo czasu na znalezienie hotelu, prysznic, przebranie sięi wielkie wejście na przyjęcie Vivi, gdy będzie ono już na etapić"wymarcia  wzięły w łeb.Podczas trzygodzinnego oczekiwaniaw kawiarni na lotnisku Sidda miała mnóstwo czasu, by zastana-nowić się, czyjej powrót do krainy tropikalnych niżów i burz niejest przypadkiem zwariowaną pomyłką.373  W końcu to pora huraganów  powiedziała Connorowi. W ogóle nie powinniśmy wybierać się w tę podróż.Jezu. Kiedy ostatnio byłaś w domu  chyba ze dwa lata temu?Też w pazdzierniku, prawda? Prawda.Na chrzcie mojej chrześnicy Lee. I nie było wtedy huraganu, co? Nie było.Tylko zwykłe psychiczne nawałnice i umysłowetajfuny. Może i tak nam się nie uda  powiedział Connor, próbu-jąc ją wybadać. Może po prostu powinniśmy znalezć noclegw jakimś hotelu tutaj, w Houston. %7łartujesz? I stracić to przyjęcie? Nie, nie, nie, jeżeli tensamolot wkrótce nie wystartuje, wynajmiemy samochód i poje-dziemy nim. Tak też myślałem. Mądrala.Gdy mały wodnopłat* z Houston do Thornton był gotowy dolotu, Sidda przyjęła to jako znak.Widzialność się poprawiła: toznaczy, że matka mnie nie zabije.Kiedy samolot wylądował na maleńkim lotnisku w Thornton,była już prawie dziesiąta wieczorem.Wynajęli samochód, zała-mując się, kiedy okazało się, że jedynym wolnym jest srebrnyluksusowy chrysler New Yorker Fifth Avenue ze skórzaną tapi-cerką w kolorze burgunda.Kiedy zjechali z autostrady 1 na Jefferson Street, Siddziezachciało się palić. Minęła już pora koktajlu  powiedziała Connorowi.Trudno powiedzieć, w jakim stanie będzie Vivi Kochana.I tatuś. Ty to wiesz, jak dodać mi odwagi. No  przytaknęła Sidda, usiłując powstrzymać mdłości. Wiem, jak ci dodać odwagi, ale wolałabym jak jasna cholera,żeby już było po wszystkim.Wodnopłat  samolot przystosowany do lądowania również na wodzie.374 Na widok domu rodziców Sidda zwolniła.Długi dom z cegiełna wzniesieniu nad zatoką wyglądał inaczej niż w jej wspomnie-niach.Sosny wydawały się wyższe.Orzechy i azalie były starsze,a winorośl zarastała niemal całą tylną ścianę tego sześciopoko-jowego domu.Wszystko sprawiało wrażenie bardziej ustatkowa-nego i spokojnego, niż zapamiętała.Zobaczyła drewniany domek na skraju pola, gdzie mieszkaliWilletta i Chaney.Coś w tym domku pomogło jej podjechać dowiększego domu, w którym się wychowała. Skoro dojechaliśmy aż tutaj  powiedziała Sidda, wpro-wadzając samochód na długi podjazd  to może przynajmniejwpadniemy.Powoli przejechała wzdłuż zatoki pod front domu.Pierwsząrzeczą, jaką zobaczyła, kiedy zgasiła silnik, byli jej rodzice.Siedzieli na drewnianej huśtawce pod dwoma starymi orzechamina podwórku przed domem.Wokół były porozwieszane palącesię lampki gwiazdkowe.Vivi miała na sobie rdzawozłoty jedwab-ny żakiet ze spodniami, a jej popielate włosy były obcięte namodnego pazia i falowały na boki, kiedy poruszała głową.Shepbył ubrany w jasnoszare spodnie drelichowe i koszulę w niebie-sko-szarą szkocką kratę.Oboje postarzeli się w ciągu ostatnichdwóch lat.Sidda patrzyła przez chwilę, jak jej matka z ożywieniemgestykuluje.Nie rozpoznała osoby siedzącej na krześle przedhuśtawką, co ją zdziwiło.Wydawało jej się, że powinna rozpo-znać każdą osobę w swym rodzinnym mieście  pomimo faktu,że nie mieszkała w nim od ponad dwudziestu pięciu lat.Poddomem stało niewiele samochodów.Większość gości już wyszła.Jej rodzice najwyrazniej nie poznali wynajętego samochodu.Sidda wzięła głęboki oddech, odmówiła modlitwę do Matki Bos-kiej i bandy jej luizjańskich aniołów, po czym przycisnęła klakson. Wez mnie za rękę i powiedz, że nie zwariowałam szepnęła do Connora. Nie zwariowałaś  powiedział  i kocham cię.Kiedy patrzyła, jak matka podnosi się z huśtawki i idzie do ich375 samochodu, zauważyła, że porusza się o wiele wolniej niż ostat-nio.Sprawiała wrażenie, jakby skurczyła się nieco, ale poza tymwyglądała całkiem zdrowo.Z każdym krokiem serce Siddy biłocoraz mocniej.Kiedy Vivi zbliżyła się do samochodu, Sidda opuściła szybęw oknie. To ja, mamo. W jej głosie zabrzmiał jakiś obcy akcent.Próbowała nie czuć się jak pięciolatka.Próbowała mieć przynaj-mniej jedenaście lat.Kiedy Vivi wsadziła głowę do samochodu, Sidda wyczuław jej oddechu burbona wymieszanego z jej własnym, boleśnieznajomym zapachem. Sidda?  spytała Vivi z niedowierzaniem. To napra-wdę ty? Tak, mamo.To ja.Vivi przez moment nic nie mówiła.Sidda pomyślała, że matkaodwróci się i pójdzie sobie.Po chwili Vivi włożyła palce do ust i wydała z siebie jeden zesłynnych gwizdów Ya-Ya. Ty wariatko! Co ty, do licha, tu robisz? Przyjechałam na twoje urodziny  powiedziała Sidda.Postanowiłam wykorzystać szansę. Zwięta Matko Pereł!  wykrzyknęła Vivi, po czym od-wróciła się do Shepa i pozostałych gości. Wyobrażacie sobie?!To Siddalee! Moje najstarsze dziecko!Sidda wysiadła z samochodu i objęła matkę. Wszystkiego najlepszego, mamo  szepnęła.Przez chwi-lę obejmowały się, po czym Vivi zesztywniała i odsunęła się. Nie mogę w to uwierzyć!  powiedziała zdenerwowana. Ty wariatko! Myślałam, że nie przyjedziesz!  ZostawiłaSiddę, obeszła samochód dookoła i zajrzała do środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl