[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego, Roweno? Zdajesz sobie sprawę, że im szybciej się z nim spotkasz.Nie chcesz, by myślał, że.- Jestem winna? To chciałeś powiedzieć, Mark? - Dostrzegłam ból i niepewność najego twarzy i uspokoiłam go gestem dłoni.- Przykro mi.Jestem zmęczona i nie mam na-stroju na kłótnie czy samoobronę.Skoro Todd gotów był czekać tak długo na mój po-wrót, może poczekać jeszcze kilka godzin aż będę gotowa, go przyjąć.Możesz mu topowtórzyć.- Popatrzyłam Markowi prosto w oczy i dodałam.- Nie mam za co przepra-szać.Nie bój się o mnie.Twojemu wujowi nie uda się mnie zastraszyć.Wiedziałam, że postępuję nierozsądnie.Todd wpadnie we wściekłość i wyładuje jąna Marku.Ale byłam zmęczona, a Mark po długim, badawczym spojrzeniu nie próbowałwyperswadować mi tego zamierzenia.I tak powróciłam na swoją ojcowiznę.Dom - solidny kwadrat na tle nieba i gór-skich szczytów.Należał do mnie - powróciłam do domu.Ze zwykłą sobie delikatnością Mark dopilnował, bym miała właściwą opiekę.Pamiętam łzy w oczach Marty i Julesa.Poczułam się dziwnie, gdy usłyszałam jaknazywają mnie patroną.Marta przeżegnała się kilkakrotnie i zamruczała coś radośniepod nosem.Oprowadziła mnie po pokojach, pokazując, że nic się nie zmieniło.- Wiedzieliśmy, że powróci pani cała i zdrowa, madam - zasypał mnie słowami Ju-les.- Powiedziałem Marcie: Jak tylko się dowiedzą, że to córka Guya Dangerfielda,włos jej z głowy nie spadnie".Kochałam ich oboje.Kiedy wyjechał Mark, obeszłam dom i stwierdziłam, żewszystko jest na swoim miejscu.Weszłam do gabinetu ojca i zobaczyłam otwarte oknovis vis jego biurka oraz zamkniętą szufladę, w której przechowywał dzienniki.Terazprzeczytam je wszystkie.Dość odkładania wszystkiego na pózniej, dość leniuchowaniana słońcu.Odwracając uwagę od przyszłości ruszyłam do jadalni, gdzie ujrzałam szachownicęz niedokończoną partią, którą zaczęłam kiedyś z Markiem; czarne i białe pionki stały natym samym miejscu.SRZapadała noc, otaczając nas swymi czarnymi skrzydłami.Jules zapalając lampygwizdał pod nosem.- Każdego dnia szykowałam pani łóżko - szepnęła Marta.- Pościel jest świeża iwywietrzona.Moja sypialnia wyglądała tak jakbym opuściła ją dopiero wczoraj.Pościelone łóż-ko z odwiniętą kołdrą.Moje suknie wiszące równo w rzezbionej szafie.Czy to możliwe,że nie było mnie przez tyle czasu? Odruchowo spojrzałam na sufit i dostrzegłam, że wyj-ście na dach nadal zabite jest szczelnie gwozdziami.O, Boże! Czy muszę o tym pamiętać? Pózniej uzmysłowiłam sobie, że wyczerpa-nie odebrało mi rozum.Przywołałam do siebie Julesa.Zdziwił się, gdy usłyszał moje polecenie.- Mam wyciągnąć te gwozdzie, madam? Ale przecież.Tuż za nim pojawiła się Marta i dodała swoje trzy grosze:- Czy masz zamiar kłócić się z patroną? To jej dom i może robić, co jej się podoba.Udałam, że nie dostrzegam wymownego spojrzenia, które między sobą wymienili.Marta zmarszczyła czoło, a zaskoczony Jules przybrał obojętny wyraz twarzy i odwróciłdo mnie głowę.Co usłyszeli? Co podejrzewali? To nie miało żadnego znaczenia.Do-wiem się pózniej, a na razie marzyłam jedynie o gorącej kąpieli, by zmyć z ciała kurzpodróży; o misce zupy i własnym łóżku.Na dziś wystarczy.Spałam głębokim, spokojnym snem.Obudziły mnie dopiero gorące promieniesłońca i podniesione głosy przechodzące w kłótnię.Marta pukała zazwyczaj delikatnie do drzwi mojej sypialni, ale teraz wpadła gwał-townie i jęknęła:- Patron.on tu jest i nalega.Todd wyrósł za plecami Marty i odepchnął ją brutalnie na bok.Todd Shannon.Wielki, pewny siebie jak zwykle.Złowieszcze spojrzenie spodkrzaczastych brwi.- Co, u diabła, ma znaczyć ta wiadomość? Na Boga, kobieto, nie dziwię się, że sięprzede mną chowasz, ale widzę, że nic cię nie nauczyło skromności! Powiem ci coś.Podniosłam się ze złością, przecierając zaspane oczy i zdałam sobie sprawę, że ze-SRszłej nocy byłam zbyt zmęczona, by włożyć przepięknie haftowaną koszulę przygotowa-ną przez Martę.Niebezpiecznie zmrużył niebieskozielone oczy, kiedy warknęłam:- Ty też się nie zmieniłeś! I oczywiście wszystko, co chcesz mi powiedzieć, niemoże poczekać, aż się ubiorę i będę gotowa, by cię przyjąć?- Dobrze wiesz, że nie mam zwyczaju czekać, a czekałem na ciebie ubiegłej nocy!Nie, nie pozwolę robić z siebie głupka! Wyłaz z tego cholernego łóżka, w którym sięchowasz i spójrz mi w twarz, jeśli masz odwagę.Ostrzegam cię.czekam na twoje wyja-śnienia!Na widok jego gniewu odzyskałam spokój ducha.- W takim razie - oznajmiłam lodowato - muszę ci przypomnieć, że to moja sypial-nia i mój dom, więc jeśli nie okażesz lepszych manier, będziesz zmuszony opuścić tomiejsce bez wyjaśnień, o które tak zabiegasz.Czy to jasne?Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie zamorduje.Jego oczy niczym okruchystłuczonego szkła wbijały się w moją skórę.- Dlaczego.ty.ty.Niczym brązowy cień Marta okrążyła jego wielkie cielsko z przerażeniem woczach.- Pani szlafrok.Jej stłumiony szept przywołał pozory opanowania na jego purpurowej z wściekło-ści twarzy.Zacisnął usta, obrócił się na pięcie i rzucił przez ramię obcym głosem.- Zaczekam na zewnątrz.Pięć minut - a potem wrócę tu, nawet gdybym miał wy-ważyć te przeklęte drzwi!Przetrzymałam go przez dziesięć minut, obmywając w tym czasie twarz zimną wo-dą i narzucając bluzkę i spódnicę.Nie znosił, kiedy ubierałam się jak chłopka.Niech wie,że nie będzie mną rządził! Nie mogłam sobie wyobrazić, że obiecałam mu swoją rękę, żeomal nie porwała mnie siła jego osobowości.Todd Shannon, którego odkryłam na nowo,był aroganckim, tyranem, stanowczo zbyt pewnym siebie.Powitał mnie szyderczym uśmiechem.SR- Niech mnie licho, jeśli nie przypominasz w tym stroju córki prymitywnego wie-śniaka.Czy w takich szmatach lubił cię twój kochanek-mieszaniec?- O, nie - odpaliłam słodko.- On wolał, kiedy nie miałam na sobie nic.Czy tochciałeś usłyszeć?- Jesteś bezwstydną dziwką!- A ty wulgarnym, kłótliwym gburem!Staliśmy twarzą w twarz, a ja nie odwracałam od niego wzroku.Z trudem kontro-lował swą złość.- A więc to prawda.Zwodniczy szept przemienił się w ryk wściekłości.- Niech ciępiekło pochłonie! Mam prawo wiedzieć, jaką kreaturę poprosiłem o rękę i nie udawaj, żenie wiesz o co chodzi! Ty i Pardee.ty i Cord.Bóg jeden wie, ilu Apaczów między jed-nym a drugim.Powiesz mi prawdę, czy mam ją z ciebie wydobyć siłą?- Dotknij mnie tylko, a pożałujesz! - wrzasnęłam.- A zanim znów mi zagrozisz,ostudz swój gniew i zapamiętaj, że nadal jestem właścicielką połowy SD i stać mnie nawynajęcie zawodowych rewolwerowców.Najwyższy czas, byś wbił sobie do głowy, żenie jestem biedną, zastraszoną kobietą, która nie potrafi walczyć z kimś, kto szuka za-czepki.Zaskoczenie zmieszało się ze złością na jego obliczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Dlaczego, Roweno? Zdajesz sobie sprawę, że im szybciej się z nim spotkasz.Nie chcesz, by myślał, że.- Jestem winna? To chciałeś powiedzieć, Mark? - Dostrzegłam ból i niepewność najego twarzy i uspokoiłam go gestem dłoni.- Przykro mi.Jestem zmęczona i nie mam na-stroju na kłótnie czy samoobronę.Skoro Todd gotów był czekać tak długo na mój po-wrót, może poczekać jeszcze kilka godzin aż będę gotowa, go przyjąć.Możesz mu topowtórzyć.- Popatrzyłam Markowi prosto w oczy i dodałam.- Nie mam za co przepra-szać.Nie bój się o mnie.Twojemu wujowi nie uda się mnie zastraszyć.Wiedziałam, że postępuję nierozsądnie.Todd wpadnie we wściekłość i wyładuje jąna Marku.Ale byłam zmęczona, a Mark po długim, badawczym spojrzeniu nie próbowałwyperswadować mi tego zamierzenia.I tak powróciłam na swoją ojcowiznę.Dom - solidny kwadrat na tle nieba i gór-skich szczytów.Należał do mnie - powróciłam do domu.Ze zwykłą sobie delikatnością Mark dopilnował, bym miała właściwą opiekę.Pamiętam łzy w oczach Marty i Julesa.Poczułam się dziwnie, gdy usłyszałam jaknazywają mnie patroną.Marta przeżegnała się kilkakrotnie i zamruczała coś radośniepod nosem.Oprowadziła mnie po pokojach, pokazując, że nic się nie zmieniło.- Wiedzieliśmy, że powróci pani cała i zdrowa, madam - zasypał mnie słowami Ju-les.- Powiedziałem Marcie: Jak tylko się dowiedzą, że to córka Guya Dangerfielda,włos jej z głowy nie spadnie".Kochałam ich oboje.Kiedy wyjechał Mark, obeszłam dom i stwierdziłam, żewszystko jest na swoim miejscu.Weszłam do gabinetu ojca i zobaczyłam otwarte oknovis vis jego biurka oraz zamkniętą szufladę, w której przechowywał dzienniki.Terazprzeczytam je wszystkie.Dość odkładania wszystkiego na pózniej, dość leniuchowaniana słońcu.Odwracając uwagę od przyszłości ruszyłam do jadalni, gdzie ujrzałam szachownicęz niedokończoną partią, którą zaczęłam kiedyś z Markiem; czarne i białe pionki stały natym samym miejscu.SRZapadała noc, otaczając nas swymi czarnymi skrzydłami.Jules zapalając lampygwizdał pod nosem.- Każdego dnia szykowałam pani łóżko - szepnęła Marta.- Pościel jest świeża iwywietrzona.Moja sypialnia wyglądała tak jakbym opuściła ją dopiero wczoraj.Pościelone łóż-ko z odwiniętą kołdrą.Moje suknie wiszące równo w rzezbionej szafie.Czy to możliwe,że nie było mnie przez tyle czasu? Odruchowo spojrzałam na sufit i dostrzegłam, że wyj-ście na dach nadal zabite jest szczelnie gwozdziami.O, Boże! Czy muszę o tym pamiętać? Pózniej uzmysłowiłam sobie, że wyczerpa-nie odebrało mi rozum.Przywołałam do siebie Julesa.Zdziwił się, gdy usłyszał moje polecenie.- Mam wyciągnąć te gwozdzie, madam? Ale przecież.Tuż za nim pojawiła się Marta i dodała swoje trzy grosze:- Czy masz zamiar kłócić się z patroną? To jej dom i może robić, co jej się podoba.Udałam, że nie dostrzegam wymownego spojrzenia, które między sobą wymienili.Marta zmarszczyła czoło, a zaskoczony Jules przybrał obojętny wyraz twarzy i odwróciłdo mnie głowę.Co usłyszeli? Co podejrzewali? To nie miało żadnego znaczenia.Do-wiem się pózniej, a na razie marzyłam jedynie o gorącej kąpieli, by zmyć z ciała kurzpodróży; o misce zupy i własnym łóżku.Na dziś wystarczy.Spałam głębokim, spokojnym snem.Obudziły mnie dopiero gorące promieniesłońca i podniesione głosy przechodzące w kłótnię.Marta pukała zazwyczaj delikatnie do drzwi mojej sypialni, ale teraz wpadła gwał-townie i jęknęła:- Patron.on tu jest i nalega.Todd wyrósł za plecami Marty i odepchnął ją brutalnie na bok.Todd Shannon.Wielki, pewny siebie jak zwykle.Złowieszcze spojrzenie spodkrzaczastych brwi.- Co, u diabła, ma znaczyć ta wiadomość? Na Boga, kobieto, nie dziwię się, że sięprzede mną chowasz, ale widzę, że nic cię nie nauczyło skromności! Powiem ci coś.Podniosłam się ze złością, przecierając zaspane oczy i zdałam sobie sprawę, że ze-SRszłej nocy byłam zbyt zmęczona, by włożyć przepięknie haftowaną koszulę przygotowa-ną przez Martę.Niebezpiecznie zmrużył niebieskozielone oczy, kiedy warknęłam:- Ty też się nie zmieniłeś! I oczywiście wszystko, co chcesz mi powiedzieć, niemoże poczekać, aż się ubiorę i będę gotowa, by cię przyjąć?- Dobrze wiesz, że nie mam zwyczaju czekać, a czekałem na ciebie ubiegłej nocy!Nie, nie pozwolę robić z siebie głupka! Wyłaz z tego cholernego łóżka, w którym sięchowasz i spójrz mi w twarz, jeśli masz odwagę.Ostrzegam cię.czekam na twoje wyja-śnienia!Na widok jego gniewu odzyskałam spokój ducha.- W takim razie - oznajmiłam lodowato - muszę ci przypomnieć, że to moja sypial-nia i mój dom, więc jeśli nie okażesz lepszych manier, będziesz zmuszony opuścić tomiejsce bez wyjaśnień, o które tak zabiegasz.Czy to jasne?Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie zamorduje.Jego oczy niczym okruchystłuczonego szkła wbijały się w moją skórę.- Dlaczego.ty.ty.Niczym brązowy cień Marta okrążyła jego wielkie cielsko z przerażeniem woczach.- Pani szlafrok.Jej stłumiony szept przywołał pozory opanowania na jego purpurowej z wściekło-ści twarzy.Zacisnął usta, obrócił się na pięcie i rzucił przez ramię obcym głosem.- Zaczekam na zewnątrz.Pięć minut - a potem wrócę tu, nawet gdybym miał wy-ważyć te przeklęte drzwi!Przetrzymałam go przez dziesięć minut, obmywając w tym czasie twarz zimną wo-dą i narzucając bluzkę i spódnicę.Nie znosił, kiedy ubierałam się jak chłopka.Niech wie,że nie będzie mną rządził! Nie mogłam sobie wyobrazić, że obiecałam mu swoją rękę, żeomal nie porwała mnie siła jego osobowości.Todd Shannon, którego odkryłam na nowo,był aroganckim, tyranem, stanowczo zbyt pewnym siebie.Powitał mnie szyderczym uśmiechem.SR- Niech mnie licho, jeśli nie przypominasz w tym stroju córki prymitywnego wie-śniaka.Czy w takich szmatach lubił cię twój kochanek-mieszaniec?- O, nie - odpaliłam słodko.- On wolał, kiedy nie miałam na sobie nic.Czy tochciałeś usłyszeć?- Jesteś bezwstydną dziwką!- A ty wulgarnym, kłótliwym gburem!Staliśmy twarzą w twarz, a ja nie odwracałam od niego wzroku.Z trudem kontro-lował swą złość.- A więc to prawda.Zwodniczy szept przemienił się w ryk wściekłości.- Niech ciępiekło pochłonie! Mam prawo wiedzieć, jaką kreaturę poprosiłem o rękę i nie udawaj, żenie wiesz o co chodzi! Ty i Pardee.ty i Cord.Bóg jeden wie, ilu Apaczów między jed-nym a drugim.Powiesz mi prawdę, czy mam ją z ciebie wydobyć siłą?- Dotknij mnie tylko, a pożałujesz! - wrzasnęłam.- A zanim znów mi zagrozisz,ostudz swój gniew i zapamiętaj, że nadal jestem właścicielką połowy SD i stać mnie nawynajęcie zawodowych rewolwerowców.Najwyższy czas, byś wbił sobie do głowy, żenie jestem biedną, zastraszoną kobietą, która nie potrafi walczyć z kimś, kto szuka za-czepki.Zaskoczenie zmieszało się ze złością na jego obliczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]