[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jason,zaczekaj.Zwolnił kroku i poczekał, aż go dogoniła.Laura ogarnęła spoj-rzeniem rozległe plantacje winorośli.-Nie produkujesz wina razem z Mattem?SRNie.Mam tylko udział w dochodach.- Widząc, że Lauramarszczy brwi, postanowił uzupełnić zdawkową, odpowiedz.-Zgodnie z testamentem ojca pierworodny syn dziedziczy, całyrodzinny interes, wino, ziemię, uprawy winorośli i wszystko, coz tym związane.Ja dostaję część udziałów.- Wyczytał z jejtwarzy głęboki namysł.- Mylisz się.Co?Uważasz, że powinienem dostać połowę.Nigdy nie byłem i niebędę winiarzem.To powołanie Matta, on ma to we krwi.Przecież był policjantem w Houston.Jason otworzył bramę, przepuścił Laurę, a potem zamknął bra-mę na klucz.Matt i mój ojciec nienawidzili się tak bardzo, jak bardzo kochaliwinnicę.Nawet po śmierci ojca Matt nie wróciłby do domu,gdyby nie musiał odejść ze służby po postrzale.Nie czujesz urazy do brata, że dostał winnicę?Ależ skąd.To cholernie dużo roboty.Jason pomyślał, że przecież sam tak ciężko pracuje, aż go wkrzyżu łupie, i roześmiał się.Dotknął ramienia Laury, żebyzwolniła kroku, gdyż zbliżali się do szosy.Laura nie potrafiła zrozumieć rozczarowania, jakie wywołała wniej ta odpowiedz.Ale przecież Jason to playboy, wytłumaczyłasobie w duchu, lubi łatwe życie.Przeszła na drugą stronę szosy,wyprzedzając go o dwa kroki.Osiem lat temu Jason był mło-dym rozpustnikiem, oddającym się z zapałem uciechom życia.Może z upływem lat zwolnił tempo, trochę dojrzał, w sumiejednak, wywnioskowała, niewiele się zmienił.Ale jakie ona maprawo go osądzać? Musi sama nieść swój krzyż i chociażSRchętnie zrzuciłaby winę na innych, zwłaszcza na Jasona, tylkoona odpowiada za swe czyny.Starała się nie dopuścić do tego, by duch przeszłości odrodziłsię i osłabił ją emocjonalnie.Szli żwirowaną aleją i Laura po-stanowiła uważnie rozejrzeć się dokoła.Było tu zupełnie inaczejniż w winnicy.W pierwszej chwili wydało jej się, że ta ziemiajest dzika i nieuprawna.Linię szosy wyznaczały niskie dęby icedry.Nieco dalej jednak natura została okiełznana.: %7ładenmieszkaniec Hill Country nie mógłby nie rozpoznać sadówbrzoskwiniowych.Na ziemi Jasona drzewa brzoskwiniowe rosły z rzadka i całkiemnaturalnie, bez przycinania.Częściowo ocieniały murawęwznoszącą się i opadającą wraz z nierównościami terenu.Nieocienione polany pokrywała gęstwina różnobarwnych polnychkwiatów, Laura stanęła i rozejrzała się z zachwytem.Jak tu pięknie - powiedziała.O tak - rzekł Jason.Odczuwał przedziwne zadowolenie, ogar-niając spojrzeniem swoją ziemię.Kiedy ruszyli dalej, rozbłysło słońce, odbijając się od szaregodachu z łupków.Minęli zakręt i Laura ujrzała masywną, ka-mienną stodołę w całej okazałości.- Nie ma to jak w domu - oznajmił Jason.- A raczej będzie jakw domu.-Mieszkasz tutaj?- Jeżeli możną to nazwać mieszkaniem.Zpię tu i mogę się jużmyć, ale jeszcze wiele brakuje, żeby dało się mieszkać.-Dotknąłjej ramienia i gestem poprosił, żeby okrążyła z nim budynek.-Chcę ci coś pokazać.I przed stawić cię dziewczynom.Laura nie mogła oderwać wzroku od stodoły.Wyko-nana z miejscowego kamienia, wznosiła się na wysokość dwóchkondygnacji.Kilka dużych okien w bocznej ścianie zabito odśrodka deskami.Wtem do świadomości Laury dotarły ostatnieSRsłowa Jasona, gasząc jej zainteresowanie stodołą.- Dziewczynom? Jakim dziewczynom? - spytała.Nie miała wcale ochoty poznawać jego kobiet.Za stodołą rozpościerało się pofałdowane pole, otoczone wyso-kim ogrodzeniem z cedrowych bali: Kiedy podeszła bliżej, doj-rzała w głębi długi, niski budynek przypominający stajnie.Jasonkilka razy gwizdnął i oparł się o płot.Gwizdanie wywołało ha-łaśliwy odzew.Poprzez ten rwetes dobiegł Laurę tupot wielu nóg walących oziemię.Cofnęła się przez ostrożność stanęła, a potem roze-śmiała.Nadbiegało stadko wielkich ptaków, kierując się prostona Jasona.Laura widziała beżowo brązowe; nastroszone pióra idługie szyje.Po chwili zobaczyła krótkie dzioby, duże okrągłeoczy i długie rzęsy.- Och, jakie urocze! -zachwyciła się.-Strusie?-Emu - potwierdził Jason.Otworzył bramę, wciągnął za sobąLaurę i zaniknął bramę z powrotem. Zostań z tyłu, dopóki cięnie przedstawię.- Strusie były tuż-tuż.Jason wyszedł im na-przeciw z rozpostartymi ramionami.- Moje maleństwa.Chodzcie do papy.Laura nie wierzyła własnym oczom.Sześć spośród dziesięciuptaków otoczyło Jasona, który zaczął je głaskać i tulić, grucha-jąc do nich jak do dzieci i przemawiając zabawnie czułymisłówkami; Z bliska strusie wydawały się Laurze nieco mniejszeniż w pierwszej chwili, w każdym razie mniejsze od człowieka.Ptaki ocierały łebki o ramiona i piersi Jasona, trącały go dzio-bami po włosach i twarzy, w ogóle okazywałySRprzywiązanie, wręcz miłość.To były, oczywiście, jego dziew-czyny.Któż inny jak nie samice mógł się tak zachowywać? Pa-trzyły tylko na Jasona i nie mogły od niego oderwać rąk, a ra-czej dziobów.Cholera, zaklęła w duchu Laura, a jednak są cza-rujące.-Chodz tu, Lauro - przywołał ją Jason.Delikatnie odsunął jed-nego strusia i chwycił Laurę za rękę.- Chciałbym cię przedsta-wić moim dziewczynom.To jest Cleo, Helen i Bessie.- Podra-pał jedną po łebku, a drugą pogłaskał.- To jest Mary i Eleanor.Chodz tu, kochanie.A to jest Marie.Dotykał każdej po kolei, jakby oczekiwał, że Laura będzie impotrząsać łapę czy może skrzydło.Laura ze wszystkich sił sta-rała się nie wybuchnąć śmiechem.Jason z taką powagą i na-maszczeniem dokonał prezentacji, że nie pozostawało jej nicinnego, jak patrzeć po kolei na każdego strusia.Gotowa byłaprzysiąc, że każde emu po wywołaniu swego imienia zerka nanią z błyskiem zaciekawienia w ciemnych oczach.A te - dodał Jason, machając ręką w stronę dwóch ptaków, któretrzymały' się nieco z tyłu - to Joan i Ginny.- Potem wskazałinne dwa ptaki stojące przy płocie i przyglądające im się nieuf-nie.- Tamte dwa to samce, Atilla i Elvis.Atilla i Elvis - powtórzyła Laura i przygryzła wargi, powstrzy-mując śmiechu Nie ukryła jednak rozbawienia przed strusiami,które raptem ją okrążyły, żeby przyjrzeć się z bliska.Zaczęła jegłaskać po miękkich piórach i twardych, grzbietach, a gdy zer-knęła na Jasona, stwierdziła z ulgą, że nie spostrzegł jej tłumio-nej wesołości.Domyślam się, że jedną nazwałeś na cześć Ginny.Wolno spy-tać, na czyją cześć nazwałeś pozostałe?SRJason wszedł między strusie, żeby ratować Laurę.-Jeżeli przysięgniesz, że nie będziesz się śmiała.Mogłabyś urazić ich uczucia, i moje też [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Jason,zaczekaj.Zwolnił kroku i poczekał, aż go dogoniła.Laura ogarnęła spoj-rzeniem rozległe plantacje winorośli.-Nie produkujesz wina razem z Mattem?SRNie.Mam tylko udział w dochodach.- Widząc, że Lauramarszczy brwi, postanowił uzupełnić zdawkową, odpowiedz.-Zgodnie z testamentem ojca pierworodny syn dziedziczy, całyrodzinny interes, wino, ziemię, uprawy winorośli i wszystko, coz tym związane.Ja dostaję część udziałów.- Wyczytał z jejtwarzy głęboki namysł.- Mylisz się.Co?Uważasz, że powinienem dostać połowę.Nigdy nie byłem i niebędę winiarzem.To powołanie Matta, on ma to we krwi.Przecież był policjantem w Houston.Jason otworzył bramę, przepuścił Laurę, a potem zamknął bra-mę na klucz.Matt i mój ojciec nienawidzili się tak bardzo, jak bardzo kochaliwinnicę.Nawet po śmierci ojca Matt nie wróciłby do domu,gdyby nie musiał odejść ze służby po postrzale.Nie czujesz urazy do brata, że dostał winnicę?Ależ skąd.To cholernie dużo roboty.Jason pomyślał, że przecież sam tak ciężko pracuje, aż go wkrzyżu łupie, i roześmiał się.Dotknął ramienia Laury, żebyzwolniła kroku, gdyż zbliżali się do szosy.Laura nie potrafiła zrozumieć rozczarowania, jakie wywołała wniej ta odpowiedz.Ale przecież Jason to playboy, wytłumaczyłasobie w duchu, lubi łatwe życie.Przeszła na drugą stronę szosy,wyprzedzając go o dwa kroki.Osiem lat temu Jason był mło-dym rozpustnikiem, oddającym się z zapałem uciechom życia.Może z upływem lat zwolnił tempo, trochę dojrzał, w sumiejednak, wywnioskowała, niewiele się zmienił.Ale jakie ona maprawo go osądzać? Musi sama nieść swój krzyż i chociażSRchętnie zrzuciłaby winę na innych, zwłaszcza na Jasona, tylkoona odpowiada za swe czyny.Starała się nie dopuścić do tego, by duch przeszłości odrodziłsię i osłabił ją emocjonalnie.Szli żwirowaną aleją i Laura po-stanowiła uważnie rozejrzeć się dokoła.Było tu zupełnie inaczejniż w winnicy.W pierwszej chwili wydało jej się, że ta ziemiajest dzika i nieuprawna.Linię szosy wyznaczały niskie dęby icedry.Nieco dalej jednak natura została okiełznana.: %7ładenmieszkaniec Hill Country nie mógłby nie rozpoznać sadówbrzoskwiniowych.Na ziemi Jasona drzewa brzoskwiniowe rosły z rzadka i całkiemnaturalnie, bez przycinania.Częściowo ocieniały murawęwznoszącą się i opadającą wraz z nierównościami terenu.Nieocienione polany pokrywała gęstwina różnobarwnych polnychkwiatów, Laura stanęła i rozejrzała się z zachwytem.Jak tu pięknie - powiedziała.O tak - rzekł Jason.Odczuwał przedziwne zadowolenie, ogar-niając spojrzeniem swoją ziemię.Kiedy ruszyli dalej, rozbłysło słońce, odbijając się od szaregodachu z łupków.Minęli zakręt i Laura ujrzała masywną, ka-mienną stodołę w całej okazałości.- Nie ma to jak w domu - oznajmił Jason.- A raczej będzie jakw domu.-Mieszkasz tutaj?- Jeżeli możną to nazwać mieszkaniem.Zpię tu i mogę się jużmyć, ale jeszcze wiele brakuje, żeby dało się mieszkać.-Dotknąłjej ramienia i gestem poprosił, żeby okrążyła z nim budynek.-Chcę ci coś pokazać.I przed stawić cię dziewczynom.Laura nie mogła oderwać wzroku od stodoły.Wyko-nana z miejscowego kamienia, wznosiła się na wysokość dwóchkondygnacji.Kilka dużych okien w bocznej ścianie zabito odśrodka deskami.Wtem do świadomości Laury dotarły ostatnieSRsłowa Jasona, gasząc jej zainteresowanie stodołą.- Dziewczynom? Jakim dziewczynom? - spytała.Nie miała wcale ochoty poznawać jego kobiet.Za stodołą rozpościerało się pofałdowane pole, otoczone wyso-kim ogrodzeniem z cedrowych bali: Kiedy podeszła bliżej, doj-rzała w głębi długi, niski budynek przypominający stajnie.Jasonkilka razy gwizdnął i oparł się o płot.Gwizdanie wywołało ha-łaśliwy odzew.Poprzez ten rwetes dobiegł Laurę tupot wielu nóg walących oziemię.Cofnęła się przez ostrożność stanęła, a potem roze-śmiała.Nadbiegało stadko wielkich ptaków, kierując się prostona Jasona.Laura widziała beżowo brązowe; nastroszone pióra idługie szyje.Po chwili zobaczyła krótkie dzioby, duże okrągłeoczy i długie rzęsy.- Och, jakie urocze! -zachwyciła się.-Strusie?-Emu - potwierdził Jason.Otworzył bramę, wciągnął za sobąLaurę i zaniknął bramę z powrotem. Zostań z tyłu, dopóki cięnie przedstawię.- Strusie były tuż-tuż.Jason wyszedł im na-przeciw z rozpostartymi ramionami.- Moje maleństwa.Chodzcie do papy.Laura nie wierzyła własnym oczom.Sześć spośród dziesięciuptaków otoczyło Jasona, który zaczął je głaskać i tulić, grucha-jąc do nich jak do dzieci i przemawiając zabawnie czułymisłówkami; Z bliska strusie wydawały się Laurze nieco mniejszeniż w pierwszej chwili, w każdym razie mniejsze od człowieka.Ptaki ocierały łebki o ramiona i piersi Jasona, trącały go dzio-bami po włosach i twarzy, w ogóle okazywałySRprzywiązanie, wręcz miłość.To były, oczywiście, jego dziew-czyny.Któż inny jak nie samice mógł się tak zachowywać? Pa-trzyły tylko na Jasona i nie mogły od niego oderwać rąk, a ra-czej dziobów.Cholera, zaklęła w duchu Laura, a jednak są cza-rujące.-Chodz tu, Lauro - przywołał ją Jason.Delikatnie odsunął jed-nego strusia i chwycił Laurę za rękę.- Chciałbym cię przedsta-wić moim dziewczynom.To jest Cleo, Helen i Bessie.- Podra-pał jedną po łebku, a drugą pogłaskał.- To jest Mary i Eleanor.Chodz tu, kochanie.A to jest Marie.Dotykał każdej po kolei, jakby oczekiwał, że Laura będzie impotrząsać łapę czy może skrzydło.Laura ze wszystkich sił sta-rała się nie wybuchnąć śmiechem.Jason z taką powagą i na-maszczeniem dokonał prezentacji, że nie pozostawało jej nicinnego, jak patrzeć po kolei na każdego strusia.Gotowa byłaprzysiąc, że każde emu po wywołaniu swego imienia zerka nanią z błyskiem zaciekawienia w ciemnych oczach.A te - dodał Jason, machając ręką w stronę dwóch ptaków, któretrzymały' się nieco z tyłu - to Joan i Ginny.- Potem wskazałinne dwa ptaki stojące przy płocie i przyglądające im się nieuf-nie.- Tamte dwa to samce, Atilla i Elvis.Atilla i Elvis - powtórzyła Laura i przygryzła wargi, powstrzy-mując śmiechu Nie ukryła jednak rozbawienia przed strusiami,które raptem ją okrążyły, żeby przyjrzeć się z bliska.Zaczęła jegłaskać po miękkich piórach i twardych, grzbietach, a gdy zer-knęła na Jasona, stwierdziła z ulgą, że nie spostrzegł jej tłumio-nej wesołości.Domyślam się, że jedną nazwałeś na cześć Ginny.Wolno spy-tać, na czyją cześć nazwałeś pozostałe?SRJason wszedł między strusie, żeby ratować Laurę.-Jeżeli przysięgniesz, że nie będziesz się śmiała.Mogłabyś urazić ich uczucia, i moje też [ Pobierz całość w formacie PDF ]