[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Często i Aleksemu zdarzało się w smutnych chwilach zamyślenia, gdyAnny nie widział, gdy marzył o niej, wyszukiwać w niej skaz i plam,rozczarowywać się wymyślonymi jej wadami, ale dość było jednego jejwejrzenia, żeby o wszystkim zapomniał.Nie mógł jej wyrzucać, że go niekochała, bo sam nie sądził się godnym jej wejrzenia; czuł się zbyt nisko i dalekood niej; ale jej miał prawie za złe, że nie kochała nikogo, że nic w niej niezwiastowało potrzeby silniejszego przywiązania.Nie miała tęsknotymłodzieńczej, szła spokojna i nie oglądała się po nic więcej nad to, co jąotaczało: modlitwa, Bóg, niebo wystarczały pragnieniom jej duszy.Aleksyznajdował ją świętą, lecz zimną.Z jej oka nie wypłynął nigdy wzrok pełentęsknych zapytań, z jej piersi nigdy nie uleciało westchnienie.szłaopromieniona świętością swoją, nie oglądając się za siebie, nie pragnąc dopełnićżycia niczym więcej.Bóg, rodzina, ubodzy zapełniali jej serce, tak że nikt, zdasię, wcisnąć się już tam nie mógł! Aleksy w swoim ideale więcej trochę chciałwoni ziemskiej, więcej słabostek ludzkich, więcej może tych poetycznychporywów ku nieznanemu, ku niepojętemu.Dla Anny, która nie wątpiła nigdy,nie było nieznanych i niepojętych krain, do których by westchnąć mogła.wierzyła głęboko, a wiara oświecała dla niej każdy zakątek terazniejszości iprzyszłości.Aleksy umyślnie wynajdywał w niej strony słabe, według siebie ułomne, ażebyprzestać ją kochać, ale z każdym dniem przywiązanie jego wzrastało tylko, ideałsię podnosił, olbrzymiał i zachwycał go więcej.Biedny szalał, a musiał nosić natwarzy obojętność, bojąc się, by go z raju nie wygnano; byłby na największegotów ofiary, byle u drzwi jej pozostać, czasem głos posłyszeć, czasem uśmiechzobaczyć, schwycić słowo z ust wybiegłe, podumać o miejscu, które pełne byłojeszcze jej obrazu.Przykuty więc wlókł się dalej, nie skarżąc, choć bolałokrutnie.Boleść ta powoli zaczynała się piętnować na jego twarzy, odbiła się w postawie,ruchach, w umyśle.Aleksy stracił swą niezależność, dumę, pokój, wesele,wpadły mu oczy, sposępniały rysy, zamknęły się usta.Pracował, ale go nienęciła praca, nie czuł celu przed sobą nie mając nadziei w tym, co goobchodziło najwięcej, nie chciał jej mieć już w niczym.Ile razy pokazywał sięw %7łerbach, matka coraz smutniej potrząsała głową, bo jej oczy widziały postępchoroby, której odgadnąć nie mogły; czuła, że tam jej dziecku zle i ciężko byćmusiało, namawiała po cichu do powrotu, ale Aleksy głową potrząsał zesmutnym uśmiechem i nic na to nie odpowiadał.Nie mając innej rady, udała sięwreszcie do hrabiego Junoszy. Mój hrabio odezwała się do niego mam do jegomości prośbę.pomóżcie mi wyratować mego Aleksego.Daremniem go starała się odwieść odtych panów, nie posłuchał mnie, wpadł w pułapkę.Nie mogę odkryć, co mujest, ale w oczach więdnieje.gdybyście mnie i jego poratowali.a powiedzielimi, co na to zrobić? jak go stamtąd wyrwać?Junosza potrząsł głową. Już to ja rzekł po tych salonach teraz bywać nie lubię, bo na mnie jakna raroga patrzą.a trzeba by pójść, własnymi oczyma się przekonać, jak on tamjest.Mówi, że mu dobrze; ale ja to znam, jak to bywa! Teraz już pociechy zniego nie będzie, zawsze tęsknić musi za nimi, choćby się i rozstał.Czy sięczasem nie pokochał. Ale w kimże by? podchwyciła matka jużciż nie w pannie Annie, bobychyba oszalał podnieść na nią oczy? A gdyby w tej drugiej, toć by nie byłoczego desperować, bo to ubogie. Kto to wie, jaki tam skład rzeczy! rzekł stary Junosza. Waćpani niepojmujesz, co to się tam czasem dzieje pod osłoną i pokrywką ich obojętności iprzyzwoitości.ja tam byłem i znam to dobrze!Stara przeżegnała się ze strachu. Ale cóż jemu jest? dodała zmizerniał, osowiał, zbladł, zamyślony iwzdychający, a kiedy go zaczepić, żeby do licha porzucił Karlin, jakby gogorącą wodą oparzył, tak się rzuca, i wychwala, i wynosi.A po jakiegoż lichaschnie i przepada w tym raju? Już to ja podobno do śledztwa nie na wiele się pani przydam odparł staryJunosza ale popróbujemy! Mój dobrodzieju, w nogi cię pocałuję zawołała pani Drabicka uspokójmnie tylko.Stary Junosza długo się wahał, nim wybrał się do Karlina; ciężko mu już było wtej siermiędze, w której tak był swobodny, wejść na pokoje, od których uciekałdo lasu, zmieniając dobrowolnie żywot ich próżniaczy i sztuczny, na bliższynatury i prościejszy; ale nie mógł odmówić pani Drabickiej.Znał dawniejdobrze prezesa, pana Atanazego i całą rodzinę Karlińskich; nie obawiał sięszyderskiego wzroku, jaki go tam mógł spotkać, bo miał w sobie dość siły, bygo wytrzymać i odeprzeć; ale wolałby był nie przestępować już progu, zaktórym dla niego nie było tajemnic, a przykre tylko wspomnienia.Musiał sięwszakże poświęcić dla nowych przyjaciół i z %7łerbów powlókł się do Karlina.Zposępną twarzą, ale z powagą na czole wszedł na podwórzec zamkowy izapytawszy o Aleksego, wprost się do niego skierował.Prezes z Julianem stalina balkonie, gdy przechodził, i poznali go oba. To ten szaleniec, stary Junosza rzekł prezes czy do nas w odwiedziny? Sądzę, że do Drabickiego odparł Julian ale jeśli u niego będzie,wypadałoby go prosić i do nas. W tym stroju? Prezes ruszył ramionami. Ale prawda, jakiś to naszdaleki kuzyn, jego matka rodzi się z Karlińskiej, tym bardziej, że nie do nasprzyszedł, potrzeba go przyjąć.Zmieszny stary! chodzmy na spotkanie!Znalezli go u Aleksego, który odwiedzinami był zmięszany i więcej kłopotał sięstarym, niż ucieszył jego przybyciem; widok prezesa i Juliana bynajmniej niezmięszał hrabiego, rozśmiał się, pokazując swoją siermięgę i kurpie, i podał imdłoń szorstką. A cóż to się z ciebie zrobiło, kochany hrabio? zakrzyknął prezes ktożby cię dziś poznał w tym maskaradowym stroju! Słyszałem i nie dowierzałem,patrzę i sądzę, że oczy mnie zwodzą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Często i Aleksemu zdarzało się w smutnych chwilach zamyślenia, gdyAnny nie widział, gdy marzył o niej, wyszukiwać w niej skaz i plam,rozczarowywać się wymyślonymi jej wadami, ale dość było jednego jejwejrzenia, żeby o wszystkim zapomniał.Nie mógł jej wyrzucać, że go niekochała, bo sam nie sądził się godnym jej wejrzenia; czuł się zbyt nisko i dalekood niej; ale jej miał prawie za złe, że nie kochała nikogo, że nic w niej niezwiastowało potrzeby silniejszego przywiązania.Nie miała tęsknotymłodzieńczej, szła spokojna i nie oglądała się po nic więcej nad to, co jąotaczało: modlitwa, Bóg, niebo wystarczały pragnieniom jej duszy.Aleksyznajdował ją świętą, lecz zimną.Z jej oka nie wypłynął nigdy wzrok pełentęsknych zapytań, z jej piersi nigdy nie uleciało westchnienie.szłaopromieniona świętością swoją, nie oglądając się za siebie, nie pragnąc dopełnićżycia niczym więcej.Bóg, rodzina, ubodzy zapełniali jej serce, tak że nikt, zdasię, wcisnąć się już tam nie mógł! Aleksy w swoim ideale więcej trochę chciałwoni ziemskiej, więcej słabostek ludzkich, więcej może tych poetycznychporywów ku nieznanemu, ku niepojętemu.Dla Anny, która nie wątpiła nigdy,nie było nieznanych i niepojętych krain, do których by westchnąć mogła.wierzyła głęboko, a wiara oświecała dla niej każdy zakątek terazniejszości iprzyszłości.Aleksy umyślnie wynajdywał w niej strony słabe, według siebie ułomne, ażebyprzestać ją kochać, ale z każdym dniem przywiązanie jego wzrastało tylko, ideałsię podnosił, olbrzymiał i zachwycał go więcej.Biedny szalał, a musiał nosić natwarzy obojętność, bojąc się, by go z raju nie wygnano; byłby na największegotów ofiary, byle u drzwi jej pozostać, czasem głos posłyszeć, czasem uśmiechzobaczyć, schwycić słowo z ust wybiegłe, podumać o miejscu, które pełne byłojeszcze jej obrazu.Przykuty więc wlókł się dalej, nie skarżąc, choć bolałokrutnie.Boleść ta powoli zaczynała się piętnować na jego twarzy, odbiła się w postawie,ruchach, w umyśle.Aleksy stracił swą niezależność, dumę, pokój, wesele,wpadły mu oczy, sposępniały rysy, zamknęły się usta.Pracował, ale go nienęciła praca, nie czuł celu przed sobą nie mając nadziei w tym, co goobchodziło najwięcej, nie chciał jej mieć już w niczym.Ile razy pokazywał sięw %7łerbach, matka coraz smutniej potrząsała głową, bo jej oczy widziały postępchoroby, której odgadnąć nie mogły; czuła, że tam jej dziecku zle i ciężko byćmusiało, namawiała po cichu do powrotu, ale Aleksy głową potrząsał zesmutnym uśmiechem i nic na to nie odpowiadał.Nie mając innej rady, udała sięwreszcie do hrabiego Junoszy. Mój hrabio odezwała się do niego mam do jegomości prośbę.pomóżcie mi wyratować mego Aleksego.Daremniem go starała się odwieść odtych panów, nie posłuchał mnie, wpadł w pułapkę.Nie mogę odkryć, co mujest, ale w oczach więdnieje.gdybyście mnie i jego poratowali.a powiedzielimi, co na to zrobić? jak go stamtąd wyrwać?Junosza potrząsł głową. Już to ja rzekł po tych salonach teraz bywać nie lubię, bo na mnie jakna raroga patrzą.a trzeba by pójść, własnymi oczyma się przekonać, jak on tamjest.Mówi, że mu dobrze; ale ja to znam, jak to bywa! Teraz już pociechy zniego nie będzie, zawsze tęsknić musi za nimi, choćby się i rozstał.Czy sięczasem nie pokochał. Ale w kimże by? podchwyciła matka jużciż nie w pannie Annie, bobychyba oszalał podnieść na nią oczy? A gdyby w tej drugiej, toć by nie byłoczego desperować, bo to ubogie. Kto to wie, jaki tam skład rzeczy! rzekł stary Junosza. Waćpani niepojmujesz, co to się tam czasem dzieje pod osłoną i pokrywką ich obojętności iprzyzwoitości.ja tam byłem i znam to dobrze!Stara przeżegnała się ze strachu. Ale cóż jemu jest? dodała zmizerniał, osowiał, zbladł, zamyślony iwzdychający, a kiedy go zaczepić, żeby do licha porzucił Karlin, jakby gogorącą wodą oparzył, tak się rzuca, i wychwala, i wynosi.A po jakiegoż lichaschnie i przepada w tym raju? Już to ja podobno do śledztwa nie na wiele się pani przydam odparł staryJunosza ale popróbujemy! Mój dobrodzieju, w nogi cię pocałuję zawołała pani Drabicka uspokójmnie tylko.Stary Junosza długo się wahał, nim wybrał się do Karlina; ciężko mu już było wtej siermiędze, w której tak był swobodny, wejść na pokoje, od których uciekałdo lasu, zmieniając dobrowolnie żywot ich próżniaczy i sztuczny, na bliższynatury i prościejszy; ale nie mógł odmówić pani Drabickiej.Znał dawniejdobrze prezesa, pana Atanazego i całą rodzinę Karlińskich; nie obawiał sięszyderskiego wzroku, jaki go tam mógł spotkać, bo miał w sobie dość siły, bygo wytrzymać i odeprzeć; ale wolałby był nie przestępować już progu, zaktórym dla niego nie było tajemnic, a przykre tylko wspomnienia.Musiał sięwszakże poświęcić dla nowych przyjaciół i z %7łerbów powlókł się do Karlina.Zposępną twarzą, ale z powagą na czole wszedł na podwórzec zamkowy izapytawszy o Aleksego, wprost się do niego skierował.Prezes z Julianem stalina balkonie, gdy przechodził, i poznali go oba. To ten szaleniec, stary Junosza rzekł prezes czy do nas w odwiedziny? Sądzę, że do Drabickiego odparł Julian ale jeśli u niego będzie,wypadałoby go prosić i do nas. W tym stroju? Prezes ruszył ramionami. Ale prawda, jakiś to naszdaleki kuzyn, jego matka rodzi się z Karlińskiej, tym bardziej, że nie do nasprzyszedł, potrzeba go przyjąć.Zmieszny stary! chodzmy na spotkanie!Znalezli go u Aleksego, który odwiedzinami był zmięszany i więcej kłopotał sięstarym, niż ucieszył jego przybyciem; widok prezesa i Juliana bynajmniej niezmięszał hrabiego, rozśmiał się, pokazując swoją siermięgę i kurpie, i podał imdłoń szorstką. A cóż to się z ciebie zrobiło, kochany hrabio? zakrzyknął prezes ktożby cię dziś poznał w tym maskaradowym stroju! Słyszałem i nie dowierzałem,patrzę i sądzę, że oczy mnie zwodzą [ Pobierz całość w formacie PDF ]