[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem przyczyną trwogi bywają niedzwiedzie lub wilki, czasem Indianie, a czasem inie ma żadnej widocznej przyczyny.Zdarza się wówczas, że muły wyrywają z ziemi kołki irozbiegają się na cztery wiatry.Dlatego pomimo kołków czuwa zawsze nad nimi straż z kilkuludzi; obecność bowiem człowieka dodaje im odwagi.Straży tej głównym obowiązkiem jeststrzec stada od Indian.Obecnie, gdy większa część pokoleń indyjskich umieszczona jest wrezerwacjach, nad którymi czuwają forty, zdarza się dość rzadko, żeby Indianie godzili nażycie i skalpy białych, zwłaszcza nie podróżujących samotnie.Z tym wszystkim włóczą sięjednak większe lub mniejsze ich oddziały po stepach, które jeśli zdarzy im się sposobnośćukradzenia kilkunastu mułów lub koni, nigdy nie pomijają takowej.Dla Indian konie lubmuły stanowią największe bogactwo, największą ponętę i posługę, dlatego kradną je zawsze,kradną je w czasie pokoju i wojny, nie tylko obcym podróżnikom, ale nawet takim, z którymipalili fajkę przy jednych ogniskach.Oczywiście kradzież taka nie uważa się w ich pojęciach za żaden występek, przeciwnie, zarzemiosło, w którym każdy wojownik ćwiczyć się powinien.Jakoż doprowadzają je do do-skonałości.Gdy oddział błąkający się po stepach upatrzy stado stojące na noclegu, najzręcz-niejsi spomiędzy wojowników czołgają się nocą na brzuchach, starając się ujść oczom straży idostać się w środek stada.Gdy im się to uda, wyciągają z cicha kołki z ziemi, a powyciągaw-szy je podnoszą piekielny wrzask i wycie.Straszliwa trwoga opanowywa wówczas zwierzęta;oślepione strachem muły i konie biegną na oślep w step, gdzie wpadają w ręce pozostałychwojowników.Ci zaś, którzy dostali się w środek stada, dosiadają w chwili podniesienia krzy-ku najbliższych wierzchowców i ratują się na nich ucieczką.Nazywa się to wszystko razemstamped.Dla zapobieżenia podobnemu wypadkowi, gdy tylko muły były już ustawione nanoclegu, dwóch mulników uzbrojonych od stóp do głów w rewolwery i czternastostrzałoweHenry rifle udało się na straż, która miała być zmienianą co dwie godziny.Prócz tego, ponie-waż stado nie mogło być z powodu braku trawy ustawione blisko wozów, osobno straże miałyczuwać nad obozem.Być może, że nie zachodziła tego potrzeba, ale postanowiliśmy stróżo-wać choćby dlatego, że pierwszego dnia przynajmniej obowiązek ten nie wydawał się nikomuciężkim, a przy tym chcieliśmy wszyscy rozpocząć jak najprędzej życie stepowe ze wszyst-kimi jego zwyczajami.Prosiłem Woothrupa, abym ja należał do tych pierwszych wartowników, na co się chętniezgodził.Odjechawszy na jakie trzysta kroków w ciemność, zatrzymałem konia.Na też samąmniej więcej odległość miałem po prawej ręce Le Clerca, a po lewej Warda.Noc zaczęła sięspokojnie.W obozowisku z dala buzował się wielki ogień podsycany wierzbiną, około które-go widziałem czerwone sylwetki ludzi; przede mną był step głuchy, pusty, ciemny, nade mną gwiazdy.Puściłem po nim myśl jakby rozuzdanego konia.Jakież to przestrzenie leżą tujeszcze myślałem sobie prawie stopą ludzką nie dotknięte, ile milionów ludzi mogłoby tusię zmieścić, dojść do posiadania swej własności, swego kawałka ziemi.A tam, w starej Eu-ropie, toczą się wojny; jedne państwa wzrastają kosztem drugich, walczą o posiadanie pro-wincyj, o rozszerzenie granic i.czy choć jeden np.Niemiec, wyjąwszy kilkudziesięciuurzędników, może się nazwać szczęśliwym z tego powodu, że dziś Alzacja należy do Prus, anie do Francji, czyż choć jednemu przybył stąd marny grosz do kieszeni, czy głodnemu jestteraz jednym kawałkiem chleba więcej? I przyszło mi na myśl, iż ta szeroka od Oceanu doOceanu Ameryka ma jeszcze i tę wyższość, że w niej idea państwowa nie pochłania, tak jakna przykład w Prusach, jakby Moloch indywiduów, że tu państwo istnieje dla ludzi, dla nichprawa, dla nich urzędy, nie oni dla praw i urzędów, a na koniec, że te tutejsze tak niby luznezwiązki państwowe trwalsze są od wielu innych, bo ugruntowane na korzyści ludzkiej, naszczęściu ludzkim i na poczuciu tego dobra w indywiduach.190Z tych marzeń i myśli wyrwało mię przeciągłe all right! Odkrzyknąłem owe all rightLe Clercowi, który je powtórzył z kolei, i znów cisza zapanowała na stepie.Ogień w obozo-wisku palił się jeszcze, ale już słabiej; widać większa część ich tam poszła już do wozówspać.Podniósł się chłodny wiatr, który chwiał w prawo i w lewo kiściami dymu i płomienia,tak że ognisko przestało się buzować, a poczęło migotać.Ogarniał mię sen i znużenie, a przytym było czuć zimno w nogi.Zajrzałem raz i drugi do mojej gumowej flaszki z brandy; po-tem, jak mówi Słowacki, z gwiazd zrobiła mi się w oczach kasza.Na próżno obwinąłemsobie lejce koło dłoni i ściągnąłem krócej konia, aby kiwaniem głowy szarpał mię za rękę ibudził; sen mocniejszy był od wszystkiego, wkrótce też usnąłem nie gorzej jak Konrad Wal-lenrod po owej uczcie, na której uraczył się w tak dziko bajroniczny sposób, że aż stół prze-wrócił i zasnął.Obudził mię dopiero Woothrup, który jako bosmen obozowy objeżdżał straże. Morning,sir rzekł mi szczęśliwy obóz, który śpi pod taką strażą.Mógłbym pana oskalpować i od-dać mu jego skalp dopiero jutro, ale przy tej sposobności powiem panu jedną anegdotkę. Panie przerwałem zawstydzony z równą rozkoszą wysłucham jej jutro; co tam robiąWard i Le Clerc? Właśnie jadę ich pobudzić odpowiada Woothrup.Jakoż nie omyliłemsię, bo spali obaj jak zarżnięci, z czego byłem bardzo szczęśliwy, bo nie mogli wyśmiewać sięze mnie nazajutrz.W pół godziny też potem zluzowano nas innymi; my zaś wynagradzającsobie tak długie i sumienne czuwanie, udaliśmy się prosto pod skóry bawole do naszego obo-zu.Drugi i trzeci dzień gorsze były jeszcze od pierwszego.Strzelaliśmy tylko do pieskówziemnych, więcej dla wprawy niż pożytku.Jedynym wypadkiem była sprzeczka Warda zThompsonem, zagodzona z wielkim taktem przez Woothrupa, jedyną zaś pociechą to, że dro-ga stawała się coraz lepszą.Zagłębienia na stepie znikły, mogliśmy więc posuwać się prędzeji w kierunku zupełnie prostym.Szczyty Sweet Water Mts.ciągnące się po lewej stronie rzekizmniejszały się coraz bardziej.Były to już tylko wzgórza, których przerwy, jak nas o tymprzekonały nasze lunety, pokryte były drzewami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Czasem przyczyną trwogi bywają niedzwiedzie lub wilki, czasem Indianie, a czasem inie ma żadnej widocznej przyczyny.Zdarza się wówczas, że muły wyrywają z ziemi kołki irozbiegają się na cztery wiatry.Dlatego pomimo kołków czuwa zawsze nad nimi straż z kilkuludzi; obecność bowiem człowieka dodaje im odwagi.Straży tej głównym obowiązkiem jeststrzec stada od Indian.Obecnie, gdy większa część pokoleń indyjskich umieszczona jest wrezerwacjach, nad którymi czuwają forty, zdarza się dość rzadko, żeby Indianie godzili nażycie i skalpy białych, zwłaszcza nie podróżujących samotnie.Z tym wszystkim włóczą sięjednak większe lub mniejsze ich oddziały po stepach, które jeśli zdarzy im się sposobnośćukradzenia kilkunastu mułów lub koni, nigdy nie pomijają takowej.Dla Indian konie lubmuły stanowią największe bogactwo, największą ponętę i posługę, dlatego kradną je zawsze,kradną je w czasie pokoju i wojny, nie tylko obcym podróżnikom, ale nawet takim, z którymipalili fajkę przy jednych ogniskach.Oczywiście kradzież taka nie uważa się w ich pojęciach za żaden występek, przeciwnie, zarzemiosło, w którym każdy wojownik ćwiczyć się powinien.Jakoż doprowadzają je do do-skonałości.Gdy oddział błąkający się po stepach upatrzy stado stojące na noclegu, najzręcz-niejsi spomiędzy wojowników czołgają się nocą na brzuchach, starając się ujść oczom straży idostać się w środek stada.Gdy im się to uda, wyciągają z cicha kołki z ziemi, a powyciągaw-szy je podnoszą piekielny wrzask i wycie.Straszliwa trwoga opanowywa wówczas zwierzęta;oślepione strachem muły i konie biegną na oślep w step, gdzie wpadają w ręce pozostałychwojowników.Ci zaś, którzy dostali się w środek stada, dosiadają w chwili podniesienia krzy-ku najbliższych wierzchowców i ratują się na nich ucieczką.Nazywa się to wszystko razemstamped.Dla zapobieżenia podobnemu wypadkowi, gdy tylko muły były już ustawione nanoclegu, dwóch mulników uzbrojonych od stóp do głów w rewolwery i czternastostrzałoweHenry rifle udało się na straż, która miała być zmienianą co dwie godziny.Prócz tego, ponie-waż stado nie mogło być z powodu braku trawy ustawione blisko wozów, osobno straże miałyczuwać nad obozem.Być może, że nie zachodziła tego potrzeba, ale postanowiliśmy stróżo-wać choćby dlatego, że pierwszego dnia przynajmniej obowiązek ten nie wydawał się nikomuciężkim, a przy tym chcieliśmy wszyscy rozpocząć jak najprędzej życie stepowe ze wszyst-kimi jego zwyczajami.Prosiłem Woothrupa, abym ja należał do tych pierwszych wartowników, na co się chętniezgodził.Odjechawszy na jakie trzysta kroków w ciemność, zatrzymałem konia.Na też samąmniej więcej odległość miałem po prawej ręce Le Clerca, a po lewej Warda.Noc zaczęła sięspokojnie.W obozowisku z dala buzował się wielki ogień podsycany wierzbiną, około które-go widziałem czerwone sylwetki ludzi; przede mną był step głuchy, pusty, ciemny, nade mną gwiazdy.Puściłem po nim myśl jakby rozuzdanego konia.Jakież to przestrzenie leżą tujeszcze myślałem sobie prawie stopą ludzką nie dotknięte, ile milionów ludzi mogłoby tusię zmieścić, dojść do posiadania swej własności, swego kawałka ziemi.A tam, w starej Eu-ropie, toczą się wojny; jedne państwa wzrastają kosztem drugich, walczą o posiadanie pro-wincyj, o rozszerzenie granic i.czy choć jeden np.Niemiec, wyjąwszy kilkudziesięciuurzędników, może się nazwać szczęśliwym z tego powodu, że dziś Alzacja należy do Prus, anie do Francji, czyż choć jednemu przybył stąd marny grosz do kieszeni, czy głodnemu jestteraz jednym kawałkiem chleba więcej? I przyszło mi na myśl, iż ta szeroka od Oceanu doOceanu Ameryka ma jeszcze i tę wyższość, że w niej idea państwowa nie pochłania, tak jakna przykład w Prusach, jakby Moloch indywiduów, że tu państwo istnieje dla ludzi, dla nichprawa, dla nich urzędy, nie oni dla praw i urzędów, a na koniec, że te tutejsze tak niby luznezwiązki państwowe trwalsze są od wielu innych, bo ugruntowane na korzyści ludzkiej, naszczęściu ludzkim i na poczuciu tego dobra w indywiduach.190Z tych marzeń i myśli wyrwało mię przeciągłe all right! Odkrzyknąłem owe all rightLe Clercowi, który je powtórzył z kolei, i znów cisza zapanowała na stepie.Ogień w obozo-wisku palił się jeszcze, ale już słabiej; widać większa część ich tam poszła już do wozówspać.Podniósł się chłodny wiatr, który chwiał w prawo i w lewo kiściami dymu i płomienia,tak że ognisko przestało się buzować, a poczęło migotać.Ogarniał mię sen i znużenie, a przytym było czuć zimno w nogi.Zajrzałem raz i drugi do mojej gumowej flaszki z brandy; po-tem, jak mówi Słowacki, z gwiazd zrobiła mi się w oczach kasza.Na próżno obwinąłemsobie lejce koło dłoni i ściągnąłem krócej konia, aby kiwaniem głowy szarpał mię za rękę ibudził; sen mocniejszy był od wszystkiego, wkrótce też usnąłem nie gorzej jak Konrad Wal-lenrod po owej uczcie, na której uraczył się w tak dziko bajroniczny sposób, że aż stół prze-wrócił i zasnął.Obudził mię dopiero Woothrup, który jako bosmen obozowy objeżdżał straże. Morning,sir rzekł mi szczęśliwy obóz, który śpi pod taką strażą.Mógłbym pana oskalpować i od-dać mu jego skalp dopiero jutro, ale przy tej sposobności powiem panu jedną anegdotkę. Panie przerwałem zawstydzony z równą rozkoszą wysłucham jej jutro; co tam robiąWard i Le Clerc? Właśnie jadę ich pobudzić odpowiada Woothrup.Jakoż nie omyliłemsię, bo spali obaj jak zarżnięci, z czego byłem bardzo szczęśliwy, bo nie mogli wyśmiewać sięze mnie nazajutrz.W pół godziny też potem zluzowano nas innymi; my zaś wynagradzającsobie tak długie i sumienne czuwanie, udaliśmy się prosto pod skóry bawole do naszego obo-zu.Drugi i trzeci dzień gorsze były jeszcze od pierwszego.Strzelaliśmy tylko do pieskówziemnych, więcej dla wprawy niż pożytku.Jedynym wypadkiem była sprzeczka Warda zThompsonem, zagodzona z wielkim taktem przez Woothrupa, jedyną zaś pociechą to, że dro-ga stawała się coraz lepszą.Zagłębienia na stepie znikły, mogliśmy więc posuwać się prędzeji w kierunku zupełnie prostym.Szczyty Sweet Water Mts.ciągnące się po lewej stronie rzekizmniejszały się coraz bardziej.Były to już tylko wzgórza, których przerwy, jak nas o tymprzekonały nasze lunety, pokryte były drzewami [ Pobierz całość w formacie PDF ]