[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Proszęż cię  a ta Lullie.a ten strój grecki.bo ja go za nic nie włożę! Poważniejsze panie.zostaną, w koszulkach, rzekł żartobliwie Ankwicz ale nóżki, od tego nie odstępujemy, o! nóżki bose być muszą.  I w pierścionkach?  spytała szambelanowa, na którym palcu? Choćby na wszystkich!Szambelanowa poczęła wypytywać, kto będzie dawał bale, czy jest Lux iAazarewiczowa z Warszawy, czy piór dostanie w Grodnie.i o tysiąceszczegółów, na które Ankwicz odpowiadał na wpół żartem, pół serio.W czasie tej rozmowy piękny szambelan, który się był przeszedł po ogrodzie,zbliżył się znowu ku gankowi, nie bez myśli szpiegowania Ankwicza.Wiedziało tym dobrze od żony, że był jej adoratorem."Kochana Milusia" miała tensystem osobliwy, że mężowi opowiadała ze szczegółami dzieje wszystkichzapałów, jakie obudzała  aby mu dowieść, jak się czuć powinien szczęśliwym,osiągnąwszy to dobro, o które tylu się dobijało.Mówiła nawet za wiele adawała do zrozumienia więcej jeszcze.Szambelan, jakkolwiek nie miał żadnej władzy, ni siły  na widok Ankwiczapoczuwał się do obowiązku strzeżenia drogiego skarbu.Wrócił więc na ganek, nie czekając pozwolenia, żona posłyszała chód jego iposłała go, aby dawano wieczerzę.Szepnęła mu na ucho o najlepsze wino.Poszedł posłuszny.chociaż zbyteczną była jego podróż, bo w salce jadalnejwszystko już było gotowe.Panna Justyna chodziła około stołu, a rotmistrz stał z dala, nie żeby miał zamiarją zaczepić, lecz daleko niebezpieczniejszy żywiąc spisek na karafki z wódkągdańską, zostawione bez straży.Szambelan, który sądził, że choć tym siępokonsuluje, że do Justysi się zbliży  zmartwił się, bo przy rotmistrzu anipomyśleć było o tym.Byłby go wydał przed siostrą.Szambelan wszedł na próg i stanął.Panna Justyna spojrzała nań, a za nią z dalarotmistrz w sekrecie pokazał mu język i dwie figi, co on dla świętego spokojumusiał puścić per non sunt. Czy.tego.kolacja? jak się zowie?  spytał.zwracając się do pannygospodarz. Natychmiast podawać każę. Milusia.prosi.tego.jak się zowie.żeby wino.stare?.dodałlakonicznie. Dokończywszy misji swej słodkie oczy zrobił, ale panna Justyna nie widziałaich, bo coś poprawiła na stole.Rotmistrz tylko dokazywał wszetecznie, ośleuszy mu pokazując na ostatku.I to musiał ignorować gospodarz, ale sięodwrócił pogardliwie.Wtem służący wszedł z wazą.Miał więc powód przyspieszyć kroku, abyoznajmić o tym ważnym wypadku.Przyszedł na ganek, gdy Ankwicz rękę żony jego bez żadnej dobrej racjicałował; trochę go to zburzyło, ale nie pokazał po sobie, skłonił się bardzogrzecznie i odezwał: Już.tego!Milusia podała rękę dawnemu adoratorowi i poszła z nim przodem.Szambelanszedł w dali i kułakiem rozbijał powietrze.Być bardzo może, iż tego złegozwyczaju nabył od niepoczciwego rotmistrza, który względem niego dopuszczałsię podobnych nieprzyzwoitych demonstracyj.U stołu nie zmienił się rzeczy porządek.Gospodyni zajęła swój fotel napierwszym miejscu, w prawo przy sobie posadziła Ankwicza, w lewo byłazmuszoną dać krzesło kuzynce, dalej za nią siedział rotmistrz, a za Ankwiczemszambelan.Ekonom, który czasem dopuszczany bywał do stołu pańskiego,nigdy nie przychodził przy gościach.Mijając męża, gdy siadali, Milusia szepnęła mu w ucho:  Bądzże dlaAnkwicza uprzejmym, dolewaj mu  proś  o ciebie idzie.Oczy wielkie otworzył szambelan. Ja ci to pózniej wytłumaczę.Siedli. Rozmowa wszczęła się o trudności znalezienia mieszkania w Grodnieprzyzwoitego, o ciasnocie, o drożyznie. Ankwicz jednak obiecywał siępostarać o wygodne pokoje dla państwa szambelaństwa.Mówił o tym jakby jużwyjazd był rzeczą postanowioną.Gospodarz obrócił się do żony. A  to my.tego! Zapewne! zapewne! nie zawadzi, żebyś się królowi przypomniał.Wszak toobowiązek szambelana. Wyprostował się pan i na rotmistrza spojrzał pogardliwie, jakby mu chciałpowiedzieć  A widzisz ty.jakiś  ja jestem szambelanem  a ty co?Rotmistrz był daleko w tej chwili szczęśliwszy, niż gdyby nawet wielkiepodkomorstwo zyskał.Wiedząc, że  przy gościach nikt mu nic nie powie, wszklankę sobie nalał wódki gdańskiej i wypił ja jak wodę.Panna Justynaspojrzała na niego, zrobił minę zuchwałą i szklanką, jeszcze stuknął.Nie szło o wódkę  ale trzeba było znać rotmistrza.O ile był potulnymbarankiem na czczo, po napoju stawał się prawdziwym szaleńcem, nieoszczędzającym nikogo.Było więc niebezpieczeństwo, aby się z czym niewyrwał, bo w takim razie wina by spadła na pannę Justynę.Kto by był patrzałna starego opoja.zdziwiłby się szybkości, z jaką na niego działał trunek.jużwidać było wracające doń życie.Siostra spojrzała, poznała to i z wymówkązwróciła się do panny, która dała jej znak, że na to nic poradzić nie mogła.Pozostawało prosić Pana Boga, aby rotmistrz gęby nie otwierał. Nie będzie to z naszej strony bez pewnej ofiary  odezwała się półgłosemgospodyni do Ankwicza  jeżeli wypadnie pojechać do Grodna.ale.uczynimy to chętnie. Jest to koszt znaczny.lecz skoro król J.M.tego sobieżyczy i inni.cóż robić.to obowiązek.mój kotek też niechby sięprzypomniał.Słowo daję ci, ministrze, my jesteśmy pokrzywdzeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl