[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiecha mu się państwo, dwór; ale nie mając pojęcia życia innego nad te,które prowadził, wcale nie wie co go tam czekać może: ciekawość tylko gorąca,uroczo maluje przyszłość nieznaną.To znowu gdy wspomni, jak staruszkowisamemu ciężko będzie zostać, ile on uczynił dla niego, jak go kochał: nie wie,czy nawet miłość macierzyńska tej od Boga danej wyrówna.Kiedy tak myśli,wczorajsza bryczka zaturkotała znowu.Radionek chciał się schować i nie miałsiły: matka go ujrzała z daleka, skinęła ręką, i został.Rodzice pieszczą go ipłaczą. Wszak prawda, że pojedziesz z nami? zawołała Maria wpatrując się wdorodnego chłopaka, na którym przykro jej, że dotąd cięży siermięga, prosteodzienie wieśniacze. Zobaczysz  szepce  jak ci tam z nami będzie dobrze: przecierpiałeś, aleto się zapomni. Alem ja nie cierpiał  odparł Radionek ośmielony  ja nigdy zapomniećnie chcę starego bat'ka! Jego mi tak żal, tak żal! Ojciec twój, to ja  rzekł z żalem i wymówką, pan Jan  nazywaj go jakchcesz, ale nie kradnij mi mojego imienia. O! on mi był długo ojcem, i będzie nim do śmierci.On mnie tak kochał! A my! ty nie wiesz ile nas łez kosztujesz? Jam ich nie widział.Wierzę, ale stary płakał także i nieraz, a ja na łzy jegopatrzałem.  Starego wezmiemy z sobą. On nie pójdzie!  szepnął Radionek.Jakby przeczuciem wiedziony nadszedłJermoła, który ujrzawszy bryczkę pospieszył co mu tchu stało i przybiegłzadyszany, przelękły o dziecko.Drużynowie przywitali go uprzejmie, alechłodno: on ich obojętnie. Dziś już  rzekł stanowczo pan Jan  puścisz z nami chłopca.Tęskno nambez niego: potrzeba żeby był na pogrzebie dziada. Niech robi co chce  odparł stary  niech jedzie, ja mu nie bronię: ja go jużnie wstrzymuję. Pojedziesz? pojedziesz  zawołała matka rzucając się ku niemu.Chłopiec zawahał się i rozpłakał. Nie, nie mogę, od was ojcze pójść nie mogę! Powrócisz gdy zechcesz  dodał pan Jan usiłując ton przybrać łagodny my ci bronić nie będziemy.Nastąpiła chwila milczenia, a dziecko zwracało się niespokojnie to do starcazamyślonego i smutnego, to do matki, która oczyma błagać go się zdawała, żebynie odmawiał. Róbcież ze mną co chcecie  rzekł wreszcie Radionek  ja sam nie wiemco począć; tracę głowę.ciężko mi i smutno.A! i tu bym chciał zostać, i wasnie rzucać.Zostańcie lepiej z nami.Pół dnia prawie trwały przerywane namowy, targi, obietnice, pokusy, i bryczkawreszcie odjeżdżając sprzed starej gospody, uwiozła z sobą płaczącego i ręce doJermoły wyciągającego Radionka, który nazajutrz obiecał powrócić.* * *Kto na sercu ludzkim buduje, głęboko się w nie wkopać musi, by dom jego nieosiadł i nie rozpadł się pozbawiony podstawy.Głąb serca to mielizna itrzęsawisko, które tężeje chwilami, ale je tysiąc strumieni utajonych nurtuje irozmywa.Są jednak serca wybrane, ukute z innego jakiegoś materiału, naktórych raz wyciśnione piętno pozostaje na zawsze.Stary Jermoła raz w życiukochając tylko, jedne tylko mając istotę, na którą zlał wszystką siłę miłości, doktórej ostatnim przywiązał się ogniwem, czuł, że mu jej nic zastąpić nie potrafi,że nigdy brak jej nagrodzić mu się nie może!Boleść z jaką patrzał na ujeżdżający powóz, który pochwycił mu Radionka,opisać się nie daje: nie była to wściekła i gwałtowna rozpacz, ani burzliwy inamiętny gniew, ale coś powoli zabijającego jak trucizna, usypiającego jak mrózw górach.Oczy zapłakane osychały natychmiast, ale słupem zwrócone stały,nieruchomie skierowane w jedno miejsce.Nie słyszał nic, nie myślał o niczym,w głowie mu się wiło coś nieopisanego  czarny kłębek nici porozrywanych ibrudnych.Stracił władzę, wolą, ochotę czynności, stężał i sposążał na progu zotwartymi ustami, z wyciągnioną ręką, i pozostał tak niepoliczone godziny,pochłaniając bez uczucia przemijającego czasu. Huluk, dobry chłopiec, widząc, że go ani słowem, ani targaniem nie obudzi, żemu nic nie odpowiada i nie rozumie, pobiegł do Harasymychy po ratunek, akuma pospieszyła z gniewem na starego za jego bezrozum, jak go nazywała. Czyste dziecko!  wołała  a taki stary, a taki głupi.Toż by się losemRadionka cieszyć przecie powinien.I poczęła, jak tylko go spostrzegła, łajać go z daleka; ale z przestrachemprzekonała się, że choć powinien ją był usłyszeć, głowy nie odwrócił, nie dałznaku życia.Oczy miał zwrócone ku dębom, wargę obwisłą, głowę opadłą, abezsilne ręce wyciągnięte i skostniałe.Zbliżywszy się musiała go targnąć kozaczycha i buzowała po swojemu, nieszczędząc wyrazów, bo innego nie obmyśliła sposobu. Oszalałeś stary durny Jermoło, a toż ci go nie na zarżniecie wzięli!.to gozobaczysz.Przeżegnaj się.to grzech.Nierychło potrafiła go ocucić: rozbeczał się stary, począł szlochać,niewyraznymi narzekać wyrazy, wreszcie jakoś przyszedł do siebie. To darmo  rzekł  wszystko się skończyło: nie ma już mojego Radionka.Jest panicz w Małyczkach, ale dziecka u mnie nie ma i nie będzie.I począł tłuc naczynia garncarskie, wyrzucając je za drzwi. Do czego to  zawołał  na co mi to: wrócę do dawnego życia, chcęzapomnieć że on był tutaj, że miałem syna.Wiem ja, co oni z nim zrobią: oni migo obałamucą, zepsują.Nie potrafi jak dawniej słodka dziecina mówić ze mną iśmiać się serdecznie; będzie mu tęskno za ich murowanym dworem, zimno wchacie; chleb mu nasz i woda smakować nie będą.Jermoła wyda sięuprzykrzonym gderą.Nie! głupim, głupim! trzeba było uciekać, wynieść się znim daleko, gdzieby mnie nie znalezli i wydrzeć mi go nie mogli.Kozaczycha słuchała ruszając ramionami, rzucała po słówku, ale wiedząc, żewielkiej boleści trzeba się dać wypłakać i wynarzekać, nie przeszkadzałaJermole.Co krok stary potrącał o nowe jakieś wspomnienie dziecka w tejizdebce, która pełną ich była jeszcze: tam rzucona siermiężka stara, owdziegarnuszek malowany jego roboty, pierwsza polewa kwiecista którą się takcieszył; owdzie czapeczka rogata poleska, którą kładł na zimę, wyszywanapąsowemi sznurkami, ulubiona dziecinie, ławeczka na której w kątku siadaćlubił, miska z której jadał, kozlę co becząc za nim tęskniło. O! tu, choć sobie o ścianę głowę rozbić  zawołał Jermoła  ja tu żyć bezniego nie potrafię! Zdaje mi się, że umarł mój chłopak.Kozaczycha na próżno wyglądając żeby mu to przeszło, widząc, że to się nadługo zabiera, posłała Huluka po Chwedka, który zaraz starego znajomegoprzyprowadził do karczmiska.Chwedko wiedząc o co chodzi i rachując nawódkę, jako dzielny środek pomocniczy, przyniósł z sobą butel gorzałki: począłod żarcików i powinszowań, potem przeszedł do porównań przywiązania swegodo dereszowatej klaczy, wreszcie nie wiedząc już co robić, dobył flaszę i nastole postawił. Jermole na widok jej oczy zabłysły, pochwycił ją i caluteńką duszkiemwychylił; ale są tak silne wstrząśnienia w człowieku, że w nim zwykłe skutkiwszystkiego, co go otacza, nie objawiają się wedle praw pospolitych: stan tenduszy, z chłodem, głodem, mógłby zdaje się zwycięsko walczyć i z trucizną.Nieraz w boju, na placu bitwy, człowiek wychyla ogromną ilość napoju, która wzwykłem usposobieniu powaliłaby go o ziemię, i nie czuje po niej wrażenia.Taksię stało z Jermołą, który chciał się upić a nie mógł: zdawało mu się, że wodęprzełknął i nie poczuł jej w sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl