[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co żyło, wybiegało na ulicę, kupcy uciekali z wozami, które sobiedrogę zapierały, ścisk nie dawał ani uchodzić, ani przybiec na ratunek.W mgnieniu oka Bajbuza i Szczypior, lekkie tylko zbroje na piersi wziąwszy,krzyknęli na czeladz i biegli już ku Zamkowi, gdyż ogień zdawała się w tamtejszerzyć stronie.Ale szablami przyszło torować sobie drogę, tak wszędzie tłumuobcych i mieszczan pełno było i nabito.Uchodzący wołali, że budy i kramy naStarym Mieście zajęły się pierwsze, a ogień szybko rozniósł po sąsiednichdomach.Zamek, fara, budowy bliższe ogniem pożaru całe były oblane.Przed bramami zastali straże królewskie.Myszkowskiego na koniu, kupymieszczan lamentujących, którzy nie wiedzieli, jak ratować siebie i miasto.Wydawano rozkazy na próżno.Tymczasem ten sam motłoch, co ogień podrzucił pod bogate sklepy kupcówperskich na sejm przybyłych, rozrywał już towary, plądrował i rabował nie tylkobudy płonące, ale domy mieszczan, z których starano się coś ratować.Popłoch wśród ciasnego rynku, na uliczkach wąskich panował straszny; nikt nieumiał i nie śmiał ani płomieni szerzących się zalewać, ani budowli i dachów odpłonących już oddzielić, aby szerzenia się ognia nie dopuścić.Bajbuza wpośród tego zamętu znalazł się w swoim żywiole, otrzezwiony,przytomny, mężny.Jednym rzutem oka objąwszy położenie, obrachowawszyniebezpieczeństwo zagrażające Zamkowi, przypomniawszy sobie, iż rokoszaniestali nie dalej, jak pod Jeziorną, i że wzniecony pożar mógł być ich dziełem, zktórego zamierzali korzystać, sam pobiegł ku zamkowej bramie, a Szczypioraodprawił z rozkazem, aby kopijnicy na koń siedli i na straż do króla przybywali.Gdy przerzynając się przez skupione w ulicach i przerażone gromady ludu,dworskie czeladzie senatorów, czeladz rzemieślniczą, Bajbuza dobił się do wrótZamku już zapartych i przez Myszkowskiego obwarowanych strażą, znalazł wpierwszym podwórcu króla samego, ubranego jak do wsiądzenia na koń,otoczonego urzędnikami i dworem swoim.Zygmunt III i w tej chwili takgroznej, w której w istocie nadejścia rokoszan spodziewać się było można, niestracił swej zimnej krwi i przytomności.Stał, w ręku cisnąc różaniec zkrzyżykiem i niekiedy półsłowy rozkazy wydając.Ojciec Bernard, kilkujezuitów, dowódcy straży byli przy nim.Myszkowski konno u wrót ustawiałwojsko, którego część hetman sam wyprowadził za miasto ku Jeziornie, aby nawszelki wypadek nie dopuścić napaści do murów.W tej chwili właśnie królowaz Urszulą Meyerin, z dziećmi i całym fraucymerem swoim wychodziła z Zamkui skierowała się ku kościołowi farnemu, gdzie już przed wielkim ołtarzemkapłan stał z błagalną modlitwą i organ się rozlegał wielkim głosem pieśni: święty Boże !Powaga tego królewskiego dworu, obojga państwu, sług nawet, któreprzestrachu okazywać nie śmiały, zapatrując się na króla i królowę, wzbudzałaposzanowanie.Jakby za procesją ciągnęły zakwefione niewiasty królowej,mierzonym krokiem z modlitwą na ustach spokojną.Tylko na oczach królowej,gdy pomijała męża, który wydawał rozkazy i odbierał doniesienia, blask pożaruodbił się we łzach u powiek zwieszonych.Nawet w tej strasznej godzinie Zygmunt umiał majestat swój utrzymać i wszelkiokaz wzruszenia przytłumić w sobie.Gdy marszałek Myszkowski,podkomorzanie, komornicy zaledwie zdyszani i rozgorączkowani mówić mogli,król odzywał się ze spokojem i chłodem dni powszednich.Ukazanie się Bajbuzy, którego umiał cenić Myszkowski i wszyscy dworacykróla, powitano z radością.Sam Zygmunt dał mu znak głową, że go poznał i radmu był, a że z dala ani go przywołać, ani przemówić nie mógł do niego, wysłałkomornika z rozkazem, aby się w zamku zatrzymał.- Donieście Najjaśniejszemu Panu - zawołał rotmistrz - że ja wprost z Krakowaprzybywam i jeszczem nie miał czasu obozem się położyć, a kopijnikom moimkazałem, aby się tu natychmiast do strzeżenia osoby pańskiej stawili!Zajął więc miejsce u samej bramy rotmistrz, razem z dowódcami strażycudzoziemskich czuwając, aby ciżby nie dopuszczać, która aż pod wrota sięparła, oszalała strachem i zuchwalstwem grabieżników, na Starym Mieściesklepy i domy pod pozorem ratunku obdzierających.Pomiędzy senatorami, uboku króla się znajdującymi, panowało to przekonanie, iż ogień, o któregopodłożeniu nie wątpiono, umyślnie dla obudzenia przestrachu i nieładu rzucony,miał posłużyć rokoszanom do najścia na Warszawę i króla.Pomimo iż%7łółkiewski już przeciwko domniemanego napadu z częścią wojsk wyciągnął zamury i czuwał, nie uspokoił się dwór i wyglądano wśród miasta samegojakiegoś wybuchu wcześnie przygotowanego.Być też bardzo mogło, żerokoszanie, zwłaszcza zuchwały Herburt, coś podobnego osnuli, leczprzytomność hetmana i Myszkowskiego nie dopuściła wykonania.Skończyłosię na rabunku kupieckich sklepów i wozów, na ogromnych stratach w rynkuStarego Miasta, którego domostwa zajmowały się z kolei jedne po drugich,stając łupem płomieni i grabieży.Ratunek był prawie niemożliwy, gdyż ogieńwkrótce takie przybrał rozmiary, tak gwałtownie się rozlał na wszystkie strony,że dostąpić nawet do płonących kamienic nie było podobna.Ludzie z życiemtylko starali się z nich wydobyć.Co chwila jakaś część zajętych domostwzapadała się z łoskotem, rozpryskując iskrami i głowniami po dachachsąsiednich i łoże ognia nowe ścieląc dokoła rynku; co chwila łuna szerzej sięrozlewała po niebiosach nad miastem całym, a głos nawet dzwonów zaledwiewśród straszliwego wycia tłumów i trzasku ogni niekiedy jękiem bolesnymsłabo słyszeć się dawał.Nadciągających kopijników swoich Bajbuza wprowadził na Zamek i napierwszym u bram miejscu postawił ze Szczypiorem.Noc już ustępowała brzaskom poranka, ale ponad Zamkiem i miastem gęstedymy i wyziewy pożarne dnia nawet dojrzeć długo nie dawały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Co żyło, wybiegało na ulicę, kupcy uciekali z wozami, które sobiedrogę zapierały, ścisk nie dawał ani uchodzić, ani przybiec na ratunek.W mgnieniu oka Bajbuza i Szczypior, lekkie tylko zbroje na piersi wziąwszy,krzyknęli na czeladz i biegli już ku Zamkowi, gdyż ogień zdawała się w tamtejszerzyć stronie.Ale szablami przyszło torować sobie drogę, tak wszędzie tłumuobcych i mieszczan pełno było i nabito.Uchodzący wołali, że budy i kramy naStarym Mieście zajęły się pierwsze, a ogień szybko rozniósł po sąsiednichdomach.Zamek, fara, budowy bliższe ogniem pożaru całe były oblane.Przed bramami zastali straże królewskie.Myszkowskiego na koniu, kupymieszczan lamentujących, którzy nie wiedzieli, jak ratować siebie i miasto.Wydawano rozkazy na próżno.Tymczasem ten sam motłoch, co ogień podrzucił pod bogate sklepy kupcówperskich na sejm przybyłych, rozrywał już towary, plądrował i rabował nie tylkobudy płonące, ale domy mieszczan, z których starano się coś ratować.Popłoch wśród ciasnego rynku, na uliczkach wąskich panował straszny; nikt nieumiał i nie śmiał ani płomieni szerzących się zalewać, ani budowli i dachów odpłonących już oddzielić, aby szerzenia się ognia nie dopuścić.Bajbuza wpośród tego zamętu znalazł się w swoim żywiole, otrzezwiony,przytomny, mężny.Jednym rzutem oka objąwszy położenie, obrachowawszyniebezpieczeństwo zagrażające Zamkowi, przypomniawszy sobie, iż rokoszaniestali nie dalej, jak pod Jeziorną, i że wzniecony pożar mógł być ich dziełem, zktórego zamierzali korzystać, sam pobiegł ku zamkowej bramie, a Szczypioraodprawił z rozkazem, aby kopijnicy na koń siedli i na straż do króla przybywali.Gdy przerzynając się przez skupione w ulicach i przerażone gromady ludu,dworskie czeladzie senatorów, czeladz rzemieślniczą, Bajbuza dobił się do wrótZamku już zapartych i przez Myszkowskiego obwarowanych strażą, znalazł wpierwszym podwórcu króla samego, ubranego jak do wsiądzenia na koń,otoczonego urzędnikami i dworem swoim.Zygmunt III i w tej chwili takgroznej, w której w istocie nadejścia rokoszan spodziewać się było można, niestracił swej zimnej krwi i przytomności.Stał, w ręku cisnąc różaniec zkrzyżykiem i niekiedy półsłowy rozkazy wydając.Ojciec Bernard, kilkujezuitów, dowódcy straży byli przy nim.Myszkowski konno u wrót ustawiałwojsko, którego część hetman sam wyprowadził za miasto ku Jeziornie, aby nawszelki wypadek nie dopuścić napaści do murów.W tej chwili właśnie królowaz Urszulą Meyerin, z dziećmi i całym fraucymerem swoim wychodziła z Zamkui skierowała się ku kościołowi farnemu, gdzie już przed wielkim ołtarzemkapłan stał z błagalną modlitwą i organ się rozlegał wielkim głosem pieśni: święty Boże !Powaga tego królewskiego dworu, obojga państwu, sług nawet, któreprzestrachu okazywać nie śmiały, zapatrując się na króla i królowę, wzbudzałaposzanowanie.Jakby za procesją ciągnęły zakwefione niewiasty królowej,mierzonym krokiem z modlitwą na ustach spokojną.Tylko na oczach królowej,gdy pomijała męża, który wydawał rozkazy i odbierał doniesienia, blask pożaruodbił się we łzach u powiek zwieszonych.Nawet w tej strasznej godzinie Zygmunt umiał majestat swój utrzymać i wszelkiokaz wzruszenia przytłumić w sobie.Gdy marszałek Myszkowski,podkomorzanie, komornicy zaledwie zdyszani i rozgorączkowani mówić mogli,król odzywał się ze spokojem i chłodem dni powszednich.Ukazanie się Bajbuzy, którego umiał cenić Myszkowski i wszyscy dworacykróla, powitano z radością.Sam Zygmunt dał mu znak głową, że go poznał i radmu był, a że z dala ani go przywołać, ani przemówić nie mógł do niego, wysłałkomornika z rozkazem, aby się w zamku zatrzymał.- Donieście Najjaśniejszemu Panu - zawołał rotmistrz - że ja wprost z Krakowaprzybywam i jeszczem nie miał czasu obozem się położyć, a kopijnikom moimkazałem, aby się tu natychmiast do strzeżenia osoby pańskiej stawili!Zajął więc miejsce u samej bramy rotmistrz, razem z dowódcami strażycudzoziemskich czuwając, aby ciżby nie dopuszczać, która aż pod wrota sięparła, oszalała strachem i zuchwalstwem grabieżników, na Starym Mieściesklepy i domy pod pozorem ratunku obdzierających.Pomiędzy senatorami, uboku króla się znajdującymi, panowało to przekonanie, iż ogień, o któregopodłożeniu nie wątpiono, umyślnie dla obudzenia przestrachu i nieładu rzucony,miał posłużyć rokoszanom do najścia na Warszawę i króla.Pomimo iż%7łółkiewski już przeciwko domniemanego napadu z częścią wojsk wyciągnął zamury i czuwał, nie uspokoił się dwór i wyglądano wśród miasta samegojakiegoś wybuchu wcześnie przygotowanego.Być też bardzo mogło, żerokoszanie, zwłaszcza zuchwały Herburt, coś podobnego osnuli, leczprzytomność hetmana i Myszkowskiego nie dopuściła wykonania.Skończyłosię na rabunku kupieckich sklepów i wozów, na ogromnych stratach w rynkuStarego Miasta, którego domostwa zajmowały się z kolei jedne po drugich,stając łupem płomieni i grabieży.Ratunek był prawie niemożliwy, gdyż ogieńwkrótce takie przybrał rozmiary, tak gwałtownie się rozlał na wszystkie strony,że dostąpić nawet do płonących kamienic nie było podobna.Ludzie z życiemtylko starali się z nich wydobyć.Co chwila jakaś część zajętych domostwzapadała się z łoskotem, rozpryskując iskrami i głowniami po dachachsąsiednich i łoże ognia nowe ścieląc dokoła rynku; co chwila łuna szerzej sięrozlewała po niebiosach nad miastem całym, a głos nawet dzwonów zaledwiewśród straszliwego wycia tłumów i trzasku ogni niekiedy jękiem bolesnymsłabo słyszeć się dawał.Nadciągających kopijników swoich Bajbuza wprowadził na Zamek i napierwszym u bram miejscu postawił ze Szczypiorem.Noc już ustępowała brzaskom poranka, ale ponad Zamkiem i miastem gęstedymy i wyziewy pożarne dnia nawet dojrzeć długo nie dawały [ Pobierz całość w formacie PDF ]