[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No chodz mój gnuśnyrozpaczliwcze i rozpogódz czoło!To mówiąc pociągnął go gwałtem prawie za sobą.Wiosna była tak świeża, piękna i porywająca, że Jan nawet rozmarszczył siępoglądając na nią; Mamonicz co chwila unosił się i wykrzykiwał, wskazującumyślnie rozmaite postacie, różne świateł i cieni rzuty malownicze, dla zajęciaprzyjaciela i ożywienia go.Wtem na zakręcie ulicy, która od dawnego zamkubiegła ku Antokolowi, powóz wytworny ówczesną modą, fabryki sławnegoDungla, zwrócił ich oczy.Cztery piękne konie tarantowate wolnym kłusemumyślnie zapewne idące, przesuwały się pociągając za sobą spuszczoną karetę.Dwóch wygalowanych służących stali z tyłu, w pośrodku siedzieli mężczyzna ikobieta.Mężczyzna młody jeszcze człowiek, blondyn, wytwornie bardzoubrany, z wyrazem pańskiej obojętności na ustach i czole, tak zdawał siępodobny do owego Wojewodzica, którego Jan spotkał w drodze do Warszawy iktóremu był winien umieszczenie u Bacciarelego, że malarz zastanowił sięwahając, czy ma ukłonić lub nie.Ale Wojewodzie po upływie tylu lat mógłże gopoznać? Oczy artysty padły mimowolnie na siedzącą obok kobietę, piękną jakpiękny być może wzór, który by obrał artysta do głównego swego obrazu.Siedziała w powozie z wdziękiem pięknej pani, co każdy swój ruch stara sięuczynić idealnym, która wie, że jest piękną i korzysta z tego: zgięcie białej jejszyi, założenie rączek, zmrużenie oczów, niedbałe niby osunięcie ciałautopionego w poduszkach aksamitnych, prawdziwie były malownicze.Niezbyt biała, z czarnymi oczyma, czarnymi brwiami zakreślonymi jakby pędzlemChińczyka, z maleńkimi usteczkami różowymi, zdawała się znużona, nieradasobie; wzrok jej w przeciwną od mężczyzny biegł stronę; nuda, ten trąd duszywidocznie ją pożerała.Wzrok tej kobiety przez chwilę zatrzymał się na Janie, aJan spotkawszy go doznał wzruszenia jakby od przebiegających po piersipłomieni; kobieta odwróciła się za nim raz jeszcze.Mężczyzna obok siedzący,śledząc na co poglądała odwrócił się także, spojrzał uważniej na Jana, którysięgał do kapelusza, pozdrowił go skinieniem głowy z uśmiechem i kazałzatrzymać konie.Jan zbliżył się do powozu, od którego z daleka pozostałMamonicz. Nie mylę się, rzekł dość grzecznie Wojewodzic, nie jest żeś pan tym artystą,którego miałem przyjemność spotkać lat temu kilka i.polecić poczciwemuBacciarelemu? Tak jest! odpowiedział Jan rumieniąc się, bo to wspomnienie wobec kobietywpatrującej się w niego ciekawie i zalotnie, ubodło go okrutnie.Ja to jestemszczęśliwy, że mogę mu wynurzyć prawdziwą wdzięczność. Cóż się z panem stało? nie widziałem go ostatnimi czasy w Warszawie? Byłem we Włoszech. A! byłeś pan w Rzymie! A więc doszedłeś celu upragnionego.Leczdlaczegóż wróciłeś tutaj? Sam się teraz pytam o to siebie.We Włoszech tęsknota za krajem mniewypędzała do domu; w Warszawie zbyt wielu znalazłem artystów i umieścić siębyło mi trudno.Sądziłem, że tu łatwiej mi pójdzie; lecz dotąd. O! domyślam się jak ciężko iść musi! U nas sztuka nie płaci.Proszę go jutrodo siebie.Mieszkam w pałacu Ogińskich moich krewnych.o czwartej zpołudnia.Jan ukłonił się i odstąpił, powóz ruszył.Ta króciuchna scena, w ciągu której kobieta milcząca wpatrywała się zciekawością nudy nowemu przedmiotowi mogącemu ją rozerwać, trwała chwilę,ale melancholiczne, czarne oczy pani poruszyły do głębi biednego artystę izawróciły mu głowę, tyle w nich było wyrazu zaczepnego, tyle wyzwań, tyleobietnic.Jan w samej sile młodości, piękny jak Antynous, a nietknięty dotąd żadnągwałtowną namiętnością, prócz dziecinnego przywiązania do Jagusi,urodzonego w oknie a skończonego w kościele; mógł roić bez zarozumiałości,że choć raz w życiu znajdzie to, co drudzy spotykają co chwila, miłość.Ta myślrozweseliła go i sił mu dodała.O kilka kroków spotkał się z Mamoniczem, któryszydersko spojrzał mu w oczy, tak, że go zmieszał i zarumienił, a potem dodał zuśmiechem nielitościwym. Cóż tam Jasiu kochany, cieszymy się? A! znalazłem protektora: Myślę, że i protektorkę razem.Widzę już twoje nadzieje jak rybki pływającew przezroczystej wodzie.Ale biada ci jeśli się tym rybkom unieść pozwolisz. Nie dla nas życie i stosunki, które tu czekać cię zdają się.Miłość tej pani możecię kosztować życie, ona znudzona tylko, ty zapalony i zaufania pełen.Wdomownictwie panów wiele zapewne zyskać możesz, ale drogo to opłacisz.Niemilszaż ci nasza swoboda, nasze poufałe rozmowy, nad grzeczne ich wzgardy,dobrotliwe, protekcjonalne szyderstwo? O serce tam trudno! O! jak niesprawiedliwy jesteś! W ich świecie wszystko znajdziesz co u naspiękne: kobiety, uczucia, myśli.Bogactwa ich czynią naturalnymi protektoramisztuki, bez nich my nic uczynić nie możemy, oni naszą podporą Wojewodzic. Już nie Wojewodzic, ale Kasztelan, przerwał Mamonicz, opowiem ci zarazjego historię.Ty jeden może jej nie wiesz, bo dotąd nie miałeś ucha i oka tylkodla sztuki i dla własnych swoich strapień. Skądże ty wiesz jego historię tak dobrze? Ja! co za dziw.Historia jego chodzi po ulicach, złapałem ją nie wiem kędy ijak.Posłuchaj.Wojewodzic, dzisiejszy Kasztelan jest dzieckiem ostatnim możnej i znacznejrodziny, tego ci mówić nie potrzebuję, dość imienia.Imię to wypisane jest namnóstwie pomników, grobowych wiek i na zbutwiałych kartach naszych kronik.Jego ród i on sam w ostatku najlepiej przedstawiają historię panów w naszymkraju.Rodzina ta jedna z najstarszych szlacheckich, pózno się zjawia międzypanami.Istotnie wielkie zasługi wojenne jednego człowieka, jego zwycięstwagłośne, ofiary majątkowe, czynne i śmiałe stanie przy władzy królewskiej, naglepodnoszą szlachcica zamożnego, do rzędu panów, w XIV wieku czy pózniej.Ten jeden wielki mąż, którego portret pełen majestatycznej powagi choćniezgrabnie zrobiony wczoraj razem oglądaliśmy w kościele.przypominasz?wprowadza przodków Kasztelana w koło starych magnatów, proceres Regni.Zpoczątku, jak zawsze kwaśno go przyjmują, ale trzykrotne związki małżeńskiełączą go nierozerwalnymi węzłami z wielkimi imionami Górków, Tęczyńskich,Leszczyńskich i kniaziów Litwy i Rusi.Synowie bohatera już są panami iprzyjętymi za takich.Aliści w panach, w synach magnatach niknie jeniusz ojcowski.Z ludzi użytecznych, panowie nasi wychodzą na niebezpiecznych, kupowanistarostwami i darami, zapominają powoli, że obowiązkiem jest panów: ofiarą imyślą przed innymi przodkować.Jak skoro panowie umysłowie nie są pierwsi,nie są pierwsi cnotami i poświęceniem, już po nich.Misja ich prowadzi i doprawdy i postępu.W czasach reformy dwóch z tej rodziny odpada od kościoła katolickiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl