[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież to typowiedziałeś, że każda góra i pagórek zostaną zrównane, a każda dolina zostaniezasypana.Przecież łatwo mógłbyś mi pomóc zrównad górę moich trosk i kłopotów orazzasypad dolinę moich długów.Czy ci nie wstyd tak tronowad z ołtarza, za który stolarz niedostał nawet jednego franka? Pomóż, mi, a będę ci wdzięczny do kooca mego życia.Ale święty w dalszym ciągu zdawał się uśmiechad, niewiele sobie robiąc zkłopotów swego pobożnego czciciela.Wreszcie ksiądz, ciężko wzdychając, wstał z klęczeki wyszedł z kościoła.We drzwiach spotkał Katarzynę Lassagne, która teraz wyrosła już naładną dziewczynę. Moje dziecko, musisz mnie zastąpid przed ołtarzem świętego Jana Chrzciciela.Mam tyle kłopotów z jego powodu. Wiem o tym.Stolarz przeklina księdza powszystkich oberżach, bo nie dostał zapłaty za robotę.Chcę modlid się razem z księdzem. Rób to, rób moje dziecko! Na razie zostao z Bogiem.Wrócę za dziesięd dni.I z99zatroskaną miną i sakwą podróżną w ręku puścił się w drogę.Od gór pociągał mrozny,lodowaty wiatr.Księdzu, który szedł bez płaszcza, zrobiło się bardzo zimno.Był jednaktak pochłonięty myślami, że tego nie zauważył.Na pewno wiele spraw w parafii zmieniło się na lepsze.Oberżyści narzekali, że ichlokale pustoszały coraz bardziej.Prawie wszędzie ustawała praca w niedzielę.Corazwięcej mężczyzn zapisywało się do Bractwa Najświętszego Sakramentu, a mężatki ipanny tłumnie garnęły się do nowo założonego Bractwa Zwiętego Różaoca.Nadewszystko zaś ludzie uczęszczali na Mszę świętą.Sporo też ludzi przychodziło nanieszpory, kompletę i wieczorne modlitwy, które ksiądz Vianney codziennie odmawiał zparafianami.Ale taniec, taniec, to była zawsze ta sama śpiewka! Ani kazania, ani modlitwy, aninawet surowe umartwienia, jakie sobie za dawał, zdawały się nie odnosid żadnegoskutku.Taniec był ostatnim atutem, jaki Grappin trzymał w swoich brudnych diabelskichłapskach.Mieszkaocy Ars z uśmieszkiem kiwali głowami, gdy czytali napis na sklepieniukaplicy, i taoczyli dalej. Ależ, Grappin, ja nie ustąpię.Nie ustąpię, dopóki demon taocanie opuści Ars.Oby tylko nieopłacony stolarz nie kazał mi inaczej zataoczyd! Biednyproboszcz wiedział, że ten człowiek, zle usposobiony do religii, rozgłaszał po oberżachoszczerstwa i groził pociągnięciem proboszcza przed sąd biskupi.Winien mu jest piędsetfranków.Ale skąd je wziąd? Chyba ukraśd?.Pewnie, brat Franciszek od śmierci ojcaprzysyła mu, co roku trzysta franków, jako częśd spadku.Ale suma ta, razem zeskromnym uposażeniem proboszczowskim, została już wydana na opłacenie robótmurarskich.Co będzie? Pieniądze na pewno nie spadną z nieba.Tymczasem zaczął padad śnieg, i to tak gęsty, że na krok nie było widad drogi.Ksiądz Vianney posuwał się, więc z trudem naprzód, potykając się o kamienie i grudyzmarzniętej ziemi.Zatopiony w myślach, nie zwracał uwagi na drogę, i prawdopodobnie,dlatego zboczył z właściwej ścieżki.Teraz nie wiedział, gdzie się znajduje.%7łeby skróciddrogę, chciał przejśd polami na przełaj, i oto teraz szedł gdzieś na oślep po zoranej ziemi. Mój święty Aniele Stróżu, przyjdz mi z pomocą powtarzał żarliwie.Alegodziny mijały, i zaczął ogarniad go lęk, czy przypadkiem nie chodzi w koło.Zauważył też,że dzieo zaczyna się mied ku zachodowi.Lada moment zapad nie zmrok i będzie zupełnieciemno.Już dawno powinien byd na miejscu, a on nawet nie wie, w którym kierunku maiśd.Pomyślał o świętym Franciszku Regis, który też kiedyś zagubił się w czasie śnieżnejzawiei.Zaczął go, więc jak najserdeczniej przyzywad na pomoc.Tymczasem zgasł ostatniblask dnia.Na czarnym niebie nie świeciła ani jedna gwiazdka.W oddali usłyszał głosdzwonów i starał się iśd w tym kierunku.Wreszcie pod nogami poczuł ścieżkę ipostanowił iśd nią dalej.100Po chwili jednak pociemniało mu w oczach.Zrobił jeszcze kilka chwiejnychkroków, potknął się, podniósł, potknął się znowu i runął jak długi, zupełnie wyczerpany.Zemdlał.Wkrótce śnieg go przysypał.Gdy przyszedł do przytomności, stwierdził, że jestw czyimś łóżku.Obok niego stał ksiądz proboszcz z Monttmerle i mówił: Aadne rzeczynam ksiądz wyprawia, kochany kontratrze! Gdyby przypadkowo ludzie nie napotkaliksiędza, przysypanego śniegiem, śpiewalibyśmy Requiem za spokój jego duszy. To święty Franciszek Regis przyszedł mi z pomocą wyjąkał ksiądz Vianney.Czy jestem na plebanii? Nie, proszę księdza, gdyż wszystkie pokoje są zajęte.Jestksiądz u zacnej pani Mondesert, na ulicy Minimitów.Ona zajmie się księdzem.Rzeczjasna, będziemy musieli prowadzid misje bez księdza.Ale oto i pielęgniarka księdza.Stara kobieta weszła zatroskana, lecz zaraz uśmiech opromienił jej twarz, skoroujrzała, że jej gośd odzyskał przytomnośd. Zaraz zaparzę bzu.Wywoła obfite poty ipostawi księdza na nogi.Miejscowy ksiądz proboszcz wycofał się do czekającej nao pilnejpracy.Kiedy zaś poczciwa staruszka weszła ze swoim naparem, stwierdziła, że ksiądz śpigłęboko.Nie chciała, więc go budzid.Jakież wielkie było zdziwienie księdza proboszcza z Montmerle, gdy nazajutrz ranoujrzał wchodzącego do kościoła proboszcza z Ars i, jakby nigdy nic, pytającego, co marobid. Pewnie z godzinkę spózniłem się, ale zacna pani Mondesert nie obudziła mnie. Ksiądz powinien by zostad w łóżku.Jeszcze nam się ksiądz bardziej rozchoruje. Ależ nic podobnego! Chcę odprawid Mszę świętą, powiedzied kazanie i spowiadad odrzekł z uśmiechem ksiądz Vianney. Proszę się o mnie nie troszczyd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przecież to typowiedziałeś, że każda góra i pagórek zostaną zrównane, a każda dolina zostaniezasypana.Przecież łatwo mógłbyś mi pomóc zrównad górę moich trosk i kłopotów orazzasypad dolinę moich długów.Czy ci nie wstyd tak tronowad z ołtarza, za który stolarz niedostał nawet jednego franka? Pomóż, mi, a będę ci wdzięczny do kooca mego życia.Ale święty w dalszym ciągu zdawał się uśmiechad, niewiele sobie robiąc zkłopotów swego pobożnego czciciela.Wreszcie ksiądz, ciężko wzdychając, wstał z klęczeki wyszedł z kościoła.We drzwiach spotkał Katarzynę Lassagne, która teraz wyrosła już naładną dziewczynę. Moje dziecko, musisz mnie zastąpid przed ołtarzem świętego Jana Chrzciciela.Mam tyle kłopotów z jego powodu. Wiem o tym.Stolarz przeklina księdza powszystkich oberżach, bo nie dostał zapłaty za robotę.Chcę modlid się razem z księdzem. Rób to, rób moje dziecko! Na razie zostao z Bogiem.Wrócę za dziesięd dni.I z99zatroskaną miną i sakwą podróżną w ręku puścił się w drogę.Od gór pociągał mrozny,lodowaty wiatr.Księdzu, który szedł bez płaszcza, zrobiło się bardzo zimno.Był jednaktak pochłonięty myślami, że tego nie zauważył.Na pewno wiele spraw w parafii zmieniło się na lepsze.Oberżyści narzekali, że ichlokale pustoszały coraz bardziej.Prawie wszędzie ustawała praca w niedzielę.Corazwięcej mężczyzn zapisywało się do Bractwa Najświętszego Sakramentu, a mężatki ipanny tłumnie garnęły się do nowo założonego Bractwa Zwiętego Różaoca.Nadewszystko zaś ludzie uczęszczali na Mszę świętą.Sporo też ludzi przychodziło nanieszpory, kompletę i wieczorne modlitwy, które ksiądz Vianney codziennie odmawiał zparafianami.Ale taniec, taniec, to była zawsze ta sama śpiewka! Ani kazania, ani modlitwy, aninawet surowe umartwienia, jakie sobie za dawał, zdawały się nie odnosid żadnegoskutku.Taniec był ostatnim atutem, jaki Grappin trzymał w swoich brudnych diabelskichłapskach.Mieszkaocy Ars z uśmieszkiem kiwali głowami, gdy czytali napis na sklepieniukaplicy, i taoczyli dalej. Ależ, Grappin, ja nie ustąpię.Nie ustąpię, dopóki demon taocanie opuści Ars.Oby tylko nieopłacony stolarz nie kazał mi inaczej zataoczyd! Biednyproboszcz wiedział, że ten człowiek, zle usposobiony do religii, rozgłaszał po oberżachoszczerstwa i groził pociągnięciem proboszcza przed sąd biskupi.Winien mu jest piędsetfranków.Ale skąd je wziąd? Chyba ukraśd?.Pewnie, brat Franciszek od śmierci ojcaprzysyła mu, co roku trzysta franków, jako częśd spadku.Ale suma ta, razem zeskromnym uposażeniem proboszczowskim, została już wydana na opłacenie robótmurarskich.Co będzie? Pieniądze na pewno nie spadną z nieba.Tymczasem zaczął padad śnieg, i to tak gęsty, że na krok nie było widad drogi.Ksiądz Vianney posuwał się, więc z trudem naprzód, potykając się o kamienie i grudyzmarzniętej ziemi.Zatopiony w myślach, nie zwracał uwagi na drogę, i prawdopodobnie,dlatego zboczył z właściwej ścieżki.Teraz nie wiedział, gdzie się znajduje.%7łeby skróciddrogę, chciał przejśd polami na przełaj, i oto teraz szedł gdzieś na oślep po zoranej ziemi. Mój święty Aniele Stróżu, przyjdz mi z pomocą powtarzał żarliwie.Alegodziny mijały, i zaczął ogarniad go lęk, czy przypadkiem nie chodzi w koło.Zauważył też,że dzieo zaczyna się mied ku zachodowi.Lada moment zapad nie zmrok i będzie zupełnieciemno.Już dawno powinien byd na miejscu, a on nawet nie wie, w którym kierunku maiśd.Pomyślał o świętym Franciszku Regis, który też kiedyś zagubił się w czasie śnieżnejzawiei.Zaczął go, więc jak najserdeczniej przyzywad na pomoc.Tymczasem zgasł ostatniblask dnia.Na czarnym niebie nie świeciła ani jedna gwiazdka.W oddali usłyszał głosdzwonów i starał się iśd w tym kierunku.Wreszcie pod nogami poczuł ścieżkę ipostanowił iśd nią dalej.100Po chwili jednak pociemniało mu w oczach.Zrobił jeszcze kilka chwiejnychkroków, potknął się, podniósł, potknął się znowu i runął jak długi, zupełnie wyczerpany.Zemdlał.Wkrótce śnieg go przysypał.Gdy przyszedł do przytomności, stwierdził, że jestw czyimś łóżku.Obok niego stał ksiądz proboszcz z Monttmerle i mówił: Aadne rzeczynam ksiądz wyprawia, kochany kontratrze! Gdyby przypadkowo ludzie nie napotkaliksiędza, przysypanego śniegiem, śpiewalibyśmy Requiem za spokój jego duszy. To święty Franciszek Regis przyszedł mi z pomocą wyjąkał ksiądz Vianney.Czy jestem na plebanii? Nie, proszę księdza, gdyż wszystkie pokoje są zajęte.Jestksiądz u zacnej pani Mondesert, na ulicy Minimitów.Ona zajmie się księdzem.Rzeczjasna, będziemy musieli prowadzid misje bez księdza.Ale oto i pielęgniarka księdza.Stara kobieta weszła zatroskana, lecz zaraz uśmiech opromienił jej twarz, skoroujrzała, że jej gośd odzyskał przytomnośd. Zaraz zaparzę bzu.Wywoła obfite poty ipostawi księdza na nogi.Miejscowy ksiądz proboszcz wycofał się do czekającej nao pilnejpracy.Kiedy zaś poczciwa staruszka weszła ze swoim naparem, stwierdziła, że ksiądz śpigłęboko.Nie chciała, więc go budzid.Jakież wielkie było zdziwienie księdza proboszcza z Montmerle, gdy nazajutrz ranoujrzał wchodzącego do kościoła proboszcza z Ars i, jakby nigdy nic, pytającego, co marobid. Pewnie z godzinkę spózniłem się, ale zacna pani Mondesert nie obudziła mnie. Ksiądz powinien by zostad w łóżku.Jeszcze nam się ksiądz bardziej rozchoruje. Ależ nic podobnego! Chcę odprawid Mszę świętą, powiedzied kazanie i spowiadad odrzekł z uśmiechem ksiądz Vianney. Proszę się o mnie nie troszczyd [ Pobierz całość w formacie PDF ]