[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszli z hotelu wieczorem.Luke odprowadził ją do domu.Obiecał, że zadzwoni,nie powiedział jednak, kiedy, a Madeline nie zapytała.Yun spędzała noc u swojej siostry.Kolacja była w lodówce.Madeline zjadła ją wkuchni, oparta o szafkę.Zazwyczaj lubiła samotność, ale tego wieczoru czuła się niespo-kojna.Elegancko umeblowane mieszkanie wydawało jej się dziwnie puste.Przerzuciła program telewizyjny.Wiadomości, sport, Bollywood.Nie, lepiej nie.Japońska anime.Może? Film z Hongkongu z Jetem Li w roli głównej.Hm.Trudny wybór.Jet Li miał bardzo ładny uśmiech.A skoro już odkryła w sobiesłabość do wojowników, to może udałoby się zastąpić jednego drugim.Dziesięć minut pózniej za plecami miała poduszkę, przed sobą truskawki i szam-pana, a pod ręką pilota do telewizora i próbowała zapomnieć o Luke'u Bennecie.Tygryswyrywał się na wolność.Madeline chciała odzyskać równowagę umysłu.Jet Li pragnął tylko zemsty.RLTROZDZIAA DZIEWITYTelefon Luke'a zadzwonił w środku nocy.Nie był to telefon, który kupił w drodzedo Singapuru, tylko ten drugi, ten, który dzwonił rzadko, ale gdy już tak się stało, Lukezawsze odbierał.Przewrócił się na bok i wciąż z przymkniętymi oczami rzucił do słuchawki swojenazwisko.Program rozpoznający głos zajął się całą resztą.- Wiesz, która godzina jest w Singapurze? - wymamrotał.- Pora wstawać, księżniczko - odrzekł z rozbawieniem głos na drugim końcu linii.Wzywały go obowiązki.Nim usłyszał wszelkie niezbędne informacje, był już wpełni rozbudzony.Wrzucił do worka narzędzia, przybory toaletowe i ubrania.Reszta po-trzebnego sprzętu miała czekać na niego na miejscu.Zciągnął pościel i zostawił ją zmiętą ma łóżku.Nowo kupiony wieczorowy garniturpozostał w szafie, na razie nie był mu potrzebny.Parząc kawę, napisał kartkę z wyjaśnie-niami dla Jake'a i zadzwonił po taksówkę, która miała go zabrać na lotnisko.Rejsowymsamolotem poleci do Pakistanu, gdzie już czekał na niego wojskowy transport.Pomyślał o Madeline.Czy powinien do niej zadzwonić? I co miałby powiedzieć?Hej, Maddy, wyjeżdżam.Z pewnością zapytałaby go, dokąd, a tego nie miał zamiaru jejmówić.Potem na pewno chciałaby wiedzieć, na jak długo, ale na to pytanie niestety niepotrafił odpowiedzieć.Tydzień, może dwa.Postawił worek przy drzwiach kuchni i przelał kawę do kubka.Może mógłby za-dzwonić do biura i zostawić jej wiadomość na sekretarce? Nie musiałby jej wówczas bu-dzić o, zerknął na zegarek, drugiej trzynaście w nocy.Nie musiałby również odpowiadaćna żadne pytania ani słuchać pożegnań.Bardzo mu się spodobał ten pomysł.Kątem oka zauważył jakiś ruch.- Wyjeżdża pan - powiedział Po.- Tak.A ty powinieneś wracać do łóżka.- Ma pan rozbroić bombę?- Coś w tym rodzaju.- A jeśli bomba wybuchnie podczas rozbrajania, to zginie pan?RLT- Tak - mruknął Luke.- A jeśli nawet nie zginę, to pewnie będę tego żałował.- Więc może pan zginąć, próbując ratować ludzi, których pan w ogóle nie zna?- To zaszczytna śmierć.Po odwrócił wzrok, ale w jego oczach błysnął bunt.- Możliwe, ale co z tego, skoro i tak będzie pan martwy.Przez całą drogę na lotnisko bawił się telefonem.W taksówce czuć było zapachśrodka dezynfekującego.Zza okien bombardowały go światła miasta.Wciąż jeszcze niezadzwonił do Maddy.Racjonalna część umysłu mówiła mu, że lepiej będzie odsunąć się od niej na dy-stans, nie mógł jednak zaprzeczyć, że ma ochotę usłyszeć przed wyjazdem jej głos.Alewłaściwie po co miałby ją budzić? Godziny przed świtem nie były najlepszą pora na tele-fony.Może zadzwoni do niej pózniej, gdy w Singapurze będzie już kolejny dzień i oby-dwoje będą mieli jaśniejsze umysły.Może zadzwoni do niej z Lahore.W poniedziałek rano Madeline powstrzymała się od sięgnięcia po telefon i wykrę-cenia numeru Luke'a.Postanowiła, że zadzwoni dopiero w środę wieczorem, jeśli do te-go czasu nie dostanie od niego żadnej wiadomości.Poszła jednak na lunch z Po.Miała świadomość, jak ważne jest, by ktoś otoczył te-raz chłopca opieką.Poznała w życiu wielu przepracowanych i marnie opłacanych pra-cowników pomocy społecznej i dobrze wiedziała, że odpowiedzialność za zbłąkane du-sze nie kończy się wraz z umieszczeniem ich w bezpiecznym miejscu.Wydawało się jednak, że Po czuje się w nowym miejscu doskonale.Widać to byłow jego oczach i w sposobie, w jaki mówił o swoim sensei.Trudniej było zrozumieć, jakwyglądają jego relacje z Luke'em.Gdy Madeline zapytała, czy znów trenowali ostatniegowieczoru, twarz chłopca pociemniała.- Luke wyjechał.Madeline poczuła się dziwnie osamotniona.Dopiero po chwili uświadomiła sobie,że to uczucie jest przykrywką dla lęku.RLT- Dokąd?- Nie wiem.Wczoraj w nocy dostał telefon i wyjechał do pracy.Wiedziała, że to się w końcu stanie.Ostrzegał ją przecież.Miała ochotę przesłu-chać chłopca, wypytać go o szczegóły, ale powstrzymała się.- Luke wie, co robi - rzekła słabym głosem, próbując przekonać samą siebie.- Nicmu się nie stanie.Wzięła głęboki oddech i żeby się uspokoić, spróbowała wyobrazić sobie białe nie-bo pokryte białymi obłokami, delikatny zapach kwitnącego drzewka pomarańczy, prze-lotne wspomnienie uścisku matki.W końcu sięgnęła po widelec i zaczęła jeść.- Czy myśli pani, że on tu wróci? Do Singapuru? - zapytał Po.Widelec Madeline zatrzymał się w połowie drogi do ust.- Nie wiem - wychrypiała.- Chyba będziemy musieli poczekać i przekonać się.Luke Bennett wrócił do Singapuru sześć dni pózniej, spięty i śmiertelnie zmęczo-ny.Pod wpływem impulsu wsiadł w samolot do Singapuru zamiast, jak zwykle, do Dar-win.Niewiele brakowało, a pojechałby od razu do mieszkania Maddy, nieogolony i drżą-cy z wyczerpania.Na szczęście w ostatniej chwili zdrowy rozsądek zwyciężył i Luke po-dał taksówkarzowi adres Jake'a.Wkroczył do dojo o siódmej wieczorem i gdy stanął w progu, opierając się całymciężarem ciała o futrynę, zrozumiał, że popełnił błąd.W pomieszczeniu zapanowała ci-sza.- O co chodzi? - zapytał ostrożnie.Jake przyglądał mu się spod przymrużonych powiek.- Co ci się stało?Trzeba było wrócić do Darwin i tam dojść do siebie.Zawsze tak robił.Tutaj ob-serwowało go zbyt wiele oczu.Jego wzrok powędrował w stronę półki nad zlewem,gdzie stała butelka szkockiej.Jake bez słowa sięgnął po butelkę i postawił ją na stolewraz ze szklanką.Luke rzucił worek na podłogę.Pomieszczenie zawirowało mu w oczach.- Siadaj - powiedział Jake.RLT- On jest ranny - zauważył Po.- Widzę.Co ci się stało w ramię?- Mam tam trochę metalu.- Ile?- Nie tak dużo.Wystarczy zwykły felczer, pęseta i bandaż - wychrypiał Luke.- Tonaprawdę nic takiego.Kość jest nienaruszona.Po prostu jestem zmęczony.- Po, zanieś tę torbę do pokoju.- W środku jest butelka szkockiej ze sklepu wolnocłowego - mruknął Luke.- Mo-żesz ją tutaj zostawić.Po znalazł butelkę i postawił ją na stole, a potem, nie spuszczając podejrzliwegospojrzenia z twarzy Luke'a, zarzucił sobie ciężki worek na ramię i wyszedł.Dopiero gdychłopak zniknął, Jake zadał kolejne pytanie:- Gdzie byłeś?- W Afganistanie.- Bardzo kiepsko?- Dosyć.Fragment drogi najeżony niespodziankami.Snajperzy na wzgórzach.Wzrok Jake'a znów powędrował w stronę ramienia brata.Ten zdrową ręką sięgnąłpo butelkę i nalał sobie szczodrą porcję.- Były jakieś ofiary?- Nie.- Szkocka paliła go w gardło.- Tym razem obyło się bez ofiar [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wyszli z hotelu wieczorem.Luke odprowadził ją do domu.Obiecał, że zadzwoni,nie powiedział jednak, kiedy, a Madeline nie zapytała.Yun spędzała noc u swojej siostry.Kolacja była w lodówce.Madeline zjadła ją wkuchni, oparta o szafkę.Zazwyczaj lubiła samotność, ale tego wieczoru czuła się niespo-kojna.Elegancko umeblowane mieszkanie wydawało jej się dziwnie puste.Przerzuciła program telewizyjny.Wiadomości, sport, Bollywood.Nie, lepiej nie.Japońska anime.Może? Film z Hongkongu z Jetem Li w roli głównej.Hm.Trudny wybór.Jet Li miał bardzo ładny uśmiech.A skoro już odkryła w sobiesłabość do wojowników, to może udałoby się zastąpić jednego drugim.Dziesięć minut pózniej za plecami miała poduszkę, przed sobą truskawki i szam-pana, a pod ręką pilota do telewizora i próbowała zapomnieć o Luke'u Bennecie.Tygryswyrywał się na wolność.Madeline chciała odzyskać równowagę umysłu.Jet Li pragnął tylko zemsty.RLTROZDZIAA DZIEWITYTelefon Luke'a zadzwonił w środku nocy.Nie był to telefon, który kupił w drodzedo Singapuru, tylko ten drugi, ten, który dzwonił rzadko, ale gdy już tak się stało, Lukezawsze odbierał.Przewrócił się na bok i wciąż z przymkniętymi oczami rzucił do słuchawki swojenazwisko.Program rozpoznający głos zajął się całą resztą.- Wiesz, która godzina jest w Singapurze? - wymamrotał.- Pora wstawać, księżniczko - odrzekł z rozbawieniem głos na drugim końcu linii.Wzywały go obowiązki.Nim usłyszał wszelkie niezbędne informacje, był już wpełni rozbudzony.Wrzucił do worka narzędzia, przybory toaletowe i ubrania.Reszta po-trzebnego sprzętu miała czekać na niego na miejscu.Zciągnął pościel i zostawił ją zmiętą ma łóżku.Nowo kupiony wieczorowy garniturpozostał w szafie, na razie nie był mu potrzebny.Parząc kawę, napisał kartkę z wyjaśnie-niami dla Jake'a i zadzwonił po taksówkę, która miała go zabrać na lotnisko.Rejsowymsamolotem poleci do Pakistanu, gdzie już czekał na niego wojskowy transport.Pomyślał o Madeline.Czy powinien do niej zadzwonić? I co miałby powiedzieć?Hej, Maddy, wyjeżdżam.Z pewnością zapytałaby go, dokąd, a tego nie miał zamiaru jejmówić.Potem na pewno chciałaby wiedzieć, na jak długo, ale na to pytanie niestety niepotrafił odpowiedzieć.Tydzień, może dwa.Postawił worek przy drzwiach kuchni i przelał kawę do kubka.Może mógłby za-dzwonić do biura i zostawić jej wiadomość na sekretarce? Nie musiałby jej wówczas bu-dzić o, zerknął na zegarek, drugiej trzynaście w nocy.Nie musiałby również odpowiadaćna żadne pytania ani słuchać pożegnań.Bardzo mu się spodobał ten pomysł.Kątem oka zauważył jakiś ruch.- Wyjeżdża pan - powiedział Po.- Tak.A ty powinieneś wracać do łóżka.- Ma pan rozbroić bombę?- Coś w tym rodzaju.- A jeśli bomba wybuchnie podczas rozbrajania, to zginie pan?RLT- Tak - mruknął Luke.- A jeśli nawet nie zginę, to pewnie będę tego żałował.- Więc może pan zginąć, próbując ratować ludzi, których pan w ogóle nie zna?- To zaszczytna śmierć.Po odwrócił wzrok, ale w jego oczach błysnął bunt.- Możliwe, ale co z tego, skoro i tak będzie pan martwy.Przez całą drogę na lotnisko bawił się telefonem.W taksówce czuć było zapachśrodka dezynfekującego.Zza okien bombardowały go światła miasta.Wciąż jeszcze niezadzwonił do Maddy.Racjonalna część umysłu mówiła mu, że lepiej będzie odsunąć się od niej na dy-stans, nie mógł jednak zaprzeczyć, że ma ochotę usłyszeć przed wyjazdem jej głos.Alewłaściwie po co miałby ją budzić? Godziny przed świtem nie były najlepszą pora na tele-fony.Może zadzwoni do niej pózniej, gdy w Singapurze będzie już kolejny dzień i oby-dwoje będą mieli jaśniejsze umysły.Może zadzwoni do niej z Lahore.W poniedziałek rano Madeline powstrzymała się od sięgnięcia po telefon i wykrę-cenia numeru Luke'a.Postanowiła, że zadzwoni dopiero w środę wieczorem, jeśli do te-go czasu nie dostanie od niego żadnej wiadomości.Poszła jednak na lunch z Po.Miała świadomość, jak ważne jest, by ktoś otoczył te-raz chłopca opieką.Poznała w życiu wielu przepracowanych i marnie opłacanych pra-cowników pomocy społecznej i dobrze wiedziała, że odpowiedzialność za zbłąkane du-sze nie kończy się wraz z umieszczeniem ich w bezpiecznym miejscu.Wydawało się jednak, że Po czuje się w nowym miejscu doskonale.Widać to byłow jego oczach i w sposobie, w jaki mówił o swoim sensei.Trudniej było zrozumieć, jakwyglądają jego relacje z Luke'em.Gdy Madeline zapytała, czy znów trenowali ostatniegowieczoru, twarz chłopca pociemniała.- Luke wyjechał.Madeline poczuła się dziwnie osamotniona.Dopiero po chwili uświadomiła sobie,że to uczucie jest przykrywką dla lęku.RLT- Dokąd?- Nie wiem.Wczoraj w nocy dostał telefon i wyjechał do pracy.Wiedziała, że to się w końcu stanie.Ostrzegał ją przecież.Miała ochotę przesłu-chać chłopca, wypytać go o szczegóły, ale powstrzymała się.- Luke wie, co robi - rzekła słabym głosem, próbując przekonać samą siebie.- Nicmu się nie stanie.Wzięła głęboki oddech i żeby się uspokoić, spróbowała wyobrazić sobie białe nie-bo pokryte białymi obłokami, delikatny zapach kwitnącego drzewka pomarańczy, prze-lotne wspomnienie uścisku matki.W końcu sięgnęła po widelec i zaczęła jeść.- Czy myśli pani, że on tu wróci? Do Singapuru? - zapytał Po.Widelec Madeline zatrzymał się w połowie drogi do ust.- Nie wiem - wychrypiała.- Chyba będziemy musieli poczekać i przekonać się.Luke Bennett wrócił do Singapuru sześć dni pózniej, spięty i śmiertelnie zmęczo-ny.Pod wpływem impulsu wsiadł w samolot do Singapuru zamiast, jak zwykle, do Dar-win.Niewiele brakowało, a pojechałby od razu do mieszkania Maddy, nieogolony i drżą-cy z wyczerpania.Na szczęście w ostatniej chwili zdrowy rozsądek zwyciężył i Luke po-dał taksówkarzowi adres Jake'a.Wkroczył do dojo o siódmej wieczorem i gdy stanął w progu, opierając się całymciężarem ciała o futrynę, zrozumiał, że popełnił błąd.W pomieszczeniu zapanowała ci-sza.- O co chodzi? - zapytał ostrożnie.Jake przyglądał mu się spod przymrużonych powiek.- Co ci się stało?Trzeba było wrócić do Darwin i tam dojść do siebie.Zawsze tak robił.Tutaj ob-serwowało go zbyt wiele oczu.Jego wzrok powędrował w stronę półki nad zlewem,gdzie stała butelka szkockiej.Jake bez słowa sięgnął po butelkę i postawił ją na stolewraz ze szklanką.Luke rzucił worek na podłogę.Pomieszczenie zawirowało mu w oczach.- Siadaj - powiedział Jake.RLT- On jest ranny - zauważył Po.- Widzę.Co ci się stało w ramię?- Mam tam trochę metalu.- Ile?- Nie tak dużo.Wystarczy zwykły felczer, pęseta i bandaż - wychrypiał Luke.- Tonaprawdę nic takiego.Kość jest nienaruszona.Po prostu jestem zmęczony.- Po, zanieś tę torbę do pokoju.- W środku jest butelka szkockiej ze sklepu wolnocłowego - mruknął Luke.- Mo-żesz ją tutaj zostawić.Po znalazł butelkę i postawił ją na stole, a potem, nie spuszczając podejrzliwegospojrzenia z twarzy Luke'a, zarzucił sobie ciężki worek na ramię i wyszedł.Dopiero gdychłopak zniknął, Jake zadał kolejne pytanie:- Gdzie byłeś?- W Afganistanie.- Bardzo kiepsko?- Dosyć.Fragment drogi najeżony niespodziankami.Snajperzy na wzgórzach.Wzrok Jake'a znów powędrował w stronę ramienia brata.Ten zdrową ręką sięgnąłpo butelkę i nalał sobie szczodrą porcję.- Były jakieś ofiary?- Nie.- Szkocka paliła go w gardło.- Tym razem obyło się bez ofiar [ Pobierz całość w formacie PDF ]