[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Altea nie umiała prowadzić,wiedziała tylko, jak włączyć silnik.To powinno na razie wystarczyć.Pózniej zorientuje się,co dalej.Na szczęście samochód był ustawiony we właściwym kierunku, przodem do szerokiejalei wiodącej ku bramie.Altea nie zastanawiała się długo, pobiegła w tamtym kierunku.Kluczyki samochodowe dawno już wyszły z użycia, dziewczyna odnalazła przycisk startowy.Jeszcze raz dopisało jej szczęście, bo samochód nie był Zamknięty.Bogu niech będą dzięki!Włączyła starter i przejechała na skos przez trawnik i klomby, przepraszając w duchuzniszczone kwiaty, znalazła się na drodze do bramy.Musi ją pokonać, to jest gra o życie!Dobrze wiedziała, że bramy nie można otworzyć nie znając kodu i że jest ona z obustron chroniona przewodami pod napięciem.Strażnicy już stali pośrodku drogi z broniągotową do strzału.I w tych głupkowatych maseczkach na twarzach.Altea przypominała sobie niejasno czyjeś powiedzenie, że samochód może uchronićczłowieka od uderzenia pioruna, nie wolno tylko dotykać żadnej metalowej części.Miałanadzieję, że to samo odnosi się do elektryczności w ogóle.W takim razie może zdołasforsować bramę? Musi tylko zwiększyć prędkość.Przycisnęła pedał gazu do samej podłogi.Kurczowo zaciskała ręce na kierownicy ikuliła się na odgłos kul uderzających w szyby samochodu.Nie mogły jej jednak wyrządzićnic złego, samochód był pancerny.Altea gwałtownie poderwała nogi w górę, zacisnęła powieki i z rozpędem wpadła nabramę.Rzuciło nią mocno wprzód, słyszała wrzaski odskakujących strażników i łoskotżelastwa, gdy samochód zderzył się z bramą.Zaiskrzyło się, tu i ówdzie buchał płomień, alejechała widocznie z dostatecznie dużą prędkością, bo znalazła się po drugiej stronie.Powoli docierało do niej, że jest na drodze i że ma sporą przewagę nad strażnikami,którzy musieli wyprowadzić swoje samochody.Przez chwilę wszystko układało się znakomicie.%7łebym tylko dojechała do miasta,modliła się w duchu.Tam będę mogła się ukryć, myślała.Ale droga stawała się niemożliwiekręta.Altea przejeżdżała;, obok kaktusów, wielkich kamieni, raz droga wiodła przezwzniesienie, to znowu opadała w dół, dziewczyna zaczynała tracić kontrolę nad samochodem,bala się jednak zmniejszyć prędkość, w końcu wypadła z drogi, na piaszczystą pustynię.Widziała wysokie skały, zbliżające się ku niej w wielkim pędzie, na szczęście zdążyłanacisnąć hamulec przynajmniej na tyle, że zderzenie nie okazało się brzemienne w skutki.Dlaniej.Bo dla samochodu owszem - odmówił wszelkiego posłuszeństwa.Altea wyczołgała się z wraka i zaczęła uciekać.Słyszała odgłos samochodówstartujących spod hacjendy, widziała też ich światła, sama jednak znajdowała się dalej, niżpoczątkowo przypuszczała.%7łeby tylko nie zaczęli mnie szukać z helikoptera, myślała półprzytomna ze strachu, tomam jakieś szanse.Jest tak ciemno, że nie znajdą mnie na tej pustyni, a wygląda na to, że niewzięli psów.Dotarła rzeczywiście bardzo daleko, widziała nawet światła miasta na wybrzeżu,chociaż dzieliła ją od niego jeszcze wielka odległość.Potykała się i ślizgała, uderzyła się boleśnie, ale nie miała czasu się nad tymzastanawiać.Azy ją oślepiały, ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo w ciemnościach i takmało co widziała.Miała w głowie tylko jedną myśl: muszę odejść jak najdalej od drogi!Biegła więc dalej zapłakana, kulejąca, podrapana, zakrwawiona i wystraszona.Biegła i biegła.I nagle.straciła oddech.Czuła rozrywający ból w piersiach i nie była w stanie złapaćpowietrza.Serce! W panice zapomniała o swoim słabym sercu.Nie wolno go było narażać nawysiłek fizyczny i zbyt wielkie wzruszenia.Dzisiaj dostarczyła mu aż nadto i jednego, i drugiego.Chwyciła się za piersi i opadła na kolana.Próbowała ułożyć się najwygodniej, ale tunie było wygodnych miejsc, wszędzie wyschła, kamienista ziemia.Oddech był ciężki niczym ołów.Tabletki.Nie zabrała z domu żadnego lekarstwa.Altea nie musiała obawiać się helikoptera, tę maszynę zabrał sam Jack Loman.Byłprzerażony i rozhisteryzowany, przyrodzenie opuchło mu strasznie, a wezwany lekarz, któryzawsze znajdował się na terenie posiadłości, nie mógł wyjść z podziwu i zastanawiał sięgłośno, jak mogło dojść do takiego okaleczenia.Gdyby Jack miał więcej siły, zdzieliłby go w twarz za te słowa.Nie poprawiły mu teżhumoru dowcipy doktora w rodzaju: tylko słonica mogłaby teraz mieć z ciebie pożytek.Jackzdołał jedynie wybąkać coś na temat helikoptera i że musi natychmiast jechać do szpitala!Doktor zorientował się, że hacjendę ogarnia chaos, i postanowił jechać razem zchlebodawcą.Szczury uciekają z tonącego okrętu.Wielu bardzo chętnie by się z nimi zabrało.Bo jeśli Altea dotrze do miasta, to rozpętasię tu piekło.Ale Devlin był bezlitosny, brutalnie spychał wszystkich, którzy chcieli wejść napokład.Tylko doktor, pilot i dwaj najbliżsi ludzie Lomana, Ross i Devlin, mogą towarzyszyćszefowi.Devlin zastrzelił wszystkich, którzy znajdowali się na placu startowym, najlepiej niezostawiać żadnych świadków, taką mieli zasadę.Resztą, czyli tymi, których wysłano, bydogonili i zabili Alteę, zajmie się pózniej.Loman zawsze tak postępował: Gdy tylko coś się stało w miejscu, w którym właśniemieszkał, natychmiast zacierał ślady i znikał.- Do bazy numer dwa - wykrztusił.- Tam mamy szpital, stamtąd polecimy dalej.Tutaj jest zbyt niebezpiecznie.Altea uciekła i nie ma się co zastanawiać nad tym, cobędzie, jeśli jej nie dogonią.Może narobić niepowetowanych szkód, jeśli zacznie kłapaćdziobem.Lepiej znikać.A na dodatek jeszcze te tajemnicze pojazdy, które budzą takie okropne nastroje wśródludzi.Zwyczajnym samolotom nie wolno było latać nad posiadłością Lomana.Wszelki ruchlotniczy był tu surowo zakazany, postarali się o to jego współpracownicy.Ale te.te jakieślatające talerze.nikt nie ma nad nimi kontroli.Więc mogły pojawiać się nad hacjendą.Fotografować.Spowodować mnóstwo kłopotów.- Devlin - wykrztusił z trudem.- W majątku został Kowalski.Każ mu zatrzećwszystkie ślady.Mam na myśli naprawdę wszystkie!- Jakiś mały pożar, szefie?Loman zastanawiał się.- Nie - odparł w końcu.- Hacjendą jest zbyt wartościowa, żeby ją spalić.Każ mu jąopróżnić.Dokładnie.A potem niech sprzeda za jakąś niebotyczną cenę.I niech do nasdołączy.Sam!- Musi jednak mieć pomoc, żeby wszystko usunąć.- Oczywiście, oczywiście, ale potem.ma być sam.Zrozumiano?No jasne, Devlin rozumiał.Jack opadł na poduszki i cierpiał.W gruncie rzeczy bardzo lubił efektownie cierpieć.Zresztą, niezle jest zostawić to wszystko za sobą.Znudziła go już ta pustynna,pozbawiona życia okolica.Chciał wrócić do świata.Jeśli tylko ta przeklęta dziewczyna nie pozbawiła go do końca życia szans u innychkobiet!Umieraj, Alteo, pomyślał w gwałtownym przypływie mściwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Altea nie umiała prowadzić,wiedziała tylko, jak włączyć silnik.To powinno na razie wystarczyć.Pózniej zorientuje się,co dalej.Na szczęście samochód był ustawiony we właściwym kierunku, przodem do szerokiejalei wiodącej ku bramie.Altea nie zastanawiała się długo, pobiegła w tamtym kierunku.Kluczyki samochodowe dawno już wyszły z użycia, dziewczyna odnalazła przycisk startowy.Jeszcze raz dopisało jej szczęście, bo samochód nie był Zamknięty.Bogu niech będą dzięki!Włączyła starter i przejechała na skos przez trawnik i klomby, przepraszając w duchuzniszczone kwiaty, znalazła się na drodze do bramy.Musi ją pokonać, to jest gra o życie!Dobrze wiedziała, że bramy nie można otworzyć nie znając kodu i że jest ona z obustron chroniona przewodami pod napięciem.Strażnicy już stali pośrodku drogi z broniągotową do strzału.I w tych głupkowatych maseczkach na twarzach.Altea przypominała sobie niejasno czyjeś powiedzenie, że samochód może uchronićczłowieka od uderzenia pioruna, nie wolno tylko dotykać żadnej metalowej części.Miałanadzieję, że to samo odnosi się do elektryczności w ogóle.W takim razie może zdołasforsować bramę? Musi tylko zwiększyć prędkość.Przycisnęła pedał gazu do samej podłogi.Kurczowo zaciskała ręce na kierownicy ikuliła się na odgłos kul uderzających w szyby samochodu.Nie mogły jej jednak wyrządzićnic złego, samochód był pancerny.Altea gwałtownie poderwała nogi w górę, zacisnęła powieki i z rozpędem wpadła nabramę.Rzuciło nią mocno wprzód, słyszała wrzaski odskakujących strażników i łoskotżelastwa, gdy samochód zderzył się z bramą.Zaiskrzyło się, tu i ówdzie buchał płomień, alejechała widocznie z dostatecznie dużą prędkością, bo znalazła się po drugiej stronie.Powoli docierało do niej, że jest na drodze i że ma sporą przewagę nad strażnikami,którzy musieli wyprowadzić swoje samochody.Przez chwilę wszystko układało się znakomicie.%7łebym tylko dojechała do miasta,modliła się w duchu.Tam będę mogła się ukryć, myślała.Ale droga stawała się niemożliwiekręta.Altea przejeżdżała;, obok kaktusów, wielkich kamieni, raz droga wiodła przezwzniesienie, to znowu opadała w dół, dziewczyna zaczynała tracić kontrolę nad samochodem,bala się jednak zmniejszyć prędkość, w końcu wypadła z drogi, na piaszczystą pustynię.Widziała wysokie skały, zbliżające się ku niej w wielkim pędzie, na szczęście zdążyłanacisnąć hamulec przynajmniej na tyle, że zderzenie nie okazało się brzemienne w skutki.Dlaniej.Bo dla samochodu owszem - odmówił wszelkiego posłuszeństwa.Altea wyczołgała się z wraka i zaczęła uciekać.Słyszała odgłos samochodówstartujących spod hacjendy, widziała też ich światła, sama jednak znajdowała się dalej, niżpoczątkowo przypuszczała.%7łeby tylko nie zaczęli mnie szukać z helikoptera, myślała półprzytomna ze strachu, tomam jakieś szanse.Jest tak ciemno, że nie znajdą mnie na tej pustyni, a wygląda na to, że niewzięli psów.Dotarła rzeczywiście bardzo daleko, widziała nawet światła miasta na wybrzeżu,chociaż dzieliła ją od niego jeszcze wielka odległość.Potykała się i ślizgała, uderzyła się boleśnie, ale nie miała czasu się nad tymzastanawiać.Azy ją oślepiały, ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo w ciemnościach i takmało co widziała.Miała w głowie tylko jedną myśl: muszę odejść jak najdalej od drogi!Biegła więc dalej zapłakana, kulejąca, podrapana, zakrwawiona i wystraszona.Biegła i biegła.I nagle.straciła oddech.Czuła rozrywający ból w piersiach i nie była w stanie złapaćpowietrza.Serce! W panice zapomniała o swoim słabym sercu.Nie wolno go było narażać nawysiłek fizyczny i zbyt wielkie wzruszenia.Dzisiaj dostarczyła mu aż nadto i jednego, i drugiego.Chwyciła się za piersi i opadła na kolana.Próbowała ułożyć się najwygodniej, ale tunie było wygodnych miejsc, wszędzie wyschła, kamienista ziemia.Oddech był ciężki niczym ołów.Tabletki.Nie zabrała z domu żadnego lekarstwa.Altea nie musiała obawiać się helikoptera, tę maszynę zabrał sam Jack Loman.Byłprzerażony i rozhisteryzowany, przyrodzenie opuchło mu strasznie, a wezwany lekarz, któryzawsze znajdował się na terenie posiadłości, nie mógł wyjść z podziwu i zastanawiał sięgłośno, jak mogło dojść do takiego okaleczenia.Gdyby Jack miał więcej siły, zdzieliłby go w twarz za te słowa.Nie poprawiły mu teżhumoru dowcipy doktora w rodzaju: tylko słonica mogłaby teraz mieć z ciebie pożytek.Jackzdołał jedynie wybąkać coś na temat helikoptera i że musi natychmiast jechać do szpitala!Doktor zorientował się, że hacjendę ogarnia chaos, i postanowił jechać razem zchlebodawcą.Szczury uciekają z tonącego okrętu.Wielu bardzo chętnie by się z nimi zabrało.Bo jeśli Altea dotrze do miasta, to rozpętasię tu piekło.Ale Devlin był bezlitosny, brutalnie spychał wszystkich, którzy chcieli wejść napokład.Tylko doktor, pilot i dwaj najbliżsi ludzie Lomana, Ross i Devlin, mogą towarzyszyćszefowi.Devlin zastrzelił wszystkich, którzy znajdowali się na placu startowym, najlepiej niezostawiać żadnych świadków, taką mieli zasadę.Resztą, czyli tymi, których wysłano, bydogonili i zabili Alteę, zajmie się pózniej.Loman zawsze tak postępował: Gdy tylko coś się stało w miejscu, w którym właśniemieszkał, natychmiast zacierał ślady i znikał.- Do bazy numer dwa - wykrztusił.- Tam mamy szpital, stamtąd polecimy dalej.Tutaj jest zbyt niebezpiecznie.Altea uciekła i nie ma się co zastanawiać nad tym, cobędzie, jeśli jej nie dogonią.Może narobić niepowetowanych szkód, jeśli zacznie kłapaćdziobem.Lepiej znikać.A na dodatek jeszcze te tajemnicze pojazdy, które budzą takie okropne nastroje wśródludzi.Zwyczajnym samolotom nie wolno było latać nad posiadłością Lomana.Wszelki ruchlotniczy był tu surowo zakazany, postarali się o to jego współpracownicy.Ale te.te jakieślatające talerze.nikt nie ma nad nimi kontroli.Więc mogły pojawiać się nad hacjendą.Fotografować.Spowodować mnóstwo kłopotów.- Devlin - wykrztusił z trudem.- W majątku został Kowalski.Każ mu zatrzećwszystkie ślady.Mam na myśli naprawdę wszystkie!- Jakiś mały pożar, szefie?Loman zastanawiał się.- Nie - odparł w końcu.- Hacjendą jest zbyt wartościowa, żeby ją spalić.Każ mu jąopróżnić.Dokładnie.A potem niech sprzeda za jakąś niebotyczną cenę.I niech do nasdołączy.Sam!- Musi jednak mieć pomoc, żeby wszystko usunąć.- Oczywiście, oczywiście, ale potem.ma być sam.Zrozumiano?No jasne, Devlin rozumiał.Jack opadł na poduszki i cierpiał.W gruncie rzeczy bardzo lubił efektownie cierpieć.Zresztą, niezle jest zostawić to wszystko za sobą.Znudziła go już ta pustynna,pozbawiona życia okolica.Chciał wrócić do świata.Jeśli tylko ta przeklęta dziewczyna nie pozbawiła go do końca życia szans u innychkobiet!Umieraj, Alteo, pomyślał w gwałtownym przypływie mściwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]