[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawsze wracał do swej chatki z wiązankądrzewa na plecach, lub też z pękiem suchej trawy na zimę dla kozy.Gdy śniegi izimno pracę w lesie przerywały, Daniel, na wzór innych górali, wyrabiał sprzętyi naczynia gospodarskie, albo wyrzezbiał statuetki Matki Boskiej i świętychPaoskich, za które kupcy przyległych miast po kilka złotych mu płacili.Długo idąc przykrą i niebezpieczną ścieżką, wijącą się pomiędzy skałami nadprzepaścią zawieszonymi, Schneider dosięgnął lesistego szczytu Bietshornu.Sąsiedni górale: Burn i Hausler, powitali go pobożnym: Niech będziepochwalony Jezus Chrystus.Robota tego dnia była ciężka.Gdy trzej górale zmęczeni, kroplistym potemoblani, do skromnego posiłku się zabrali, było już południe.Daniel usiadł na trawie pod starą sosną, gdy nagle krzyknął z zadziwienia: Patrzcie! zawołał tam! tam!Ręką wskazywał na czarny punkt w powietrzu wirujący. Orzeł rzecze Hausler obojętnie. Tak, orzeł odpowie Burn ale coś trzyma w szponach. Może zająca? rzecze Hausler.Daniel Schneider potrząsnął głową. To nie zając rzecze z cicha. Może gdzie baranka porwał? Nie, to nie to. Więc cóż to byd może?Schneider, bystrym wzrokiem śledził wszystkie obroty drapieżnego ptaka.67 Co to jest? rzecze głosem przytłumionym ze wzruszenia. Chcecie wiedziedco on niesie? Tak, tak! Otóż on niesie dziecko.dziecko.Wymówił to głosem prawie niezrozumiałym. Dziecko? powtórzyli obaj górale dziecko? Tak, dziecko!Po krótkiej chwili Schneider dodał: Ten przeklęty ptak przylatuje od strony Marsbornu.Czy rozumiecie? Ależ nie!. Może to moje dzieciątko, mój mały Wilfrydek?. Czyś zwariował, Danielu? Daj Boże, żebym się mylił.Serce moje pęka z boleści.O Boże! Ale patrzcie,patrzcie! orzeł się spuszcza; jego wielkie skrzydła prawie wierzchołków sosendotykają.Widzę wyraznie, że trzyma dziecko w swych szponach; odda je na żerswoim orlętom.Góral zamilkł.Twarz jego śmiertelną bladością się pokryła.Towarzysze jegotakże milczeli.Orzeł znikł pomiędzy górami. Gniazdo musi byd na skale Wissoye rzecze Schneider, zwracając się dodwóch górali. Chodzcie, pójdzmy szukad gniazda.O Boże, daj, żeby nie było zapózno!. Ufajmy Bogu! ufajmy! zawołali Hausler i Burn, ściskając ręce Daniela.Pójdzmy prędko.Boże! dopomóż nam.Wziąwszy siekiery i powrozy, trzej górale poczęli się wdzierad na wysoką skałęWissoye, której strome i obnażone ściany niezmiernie pochód utrudniały.Daniel Schneider, ojcowską miłością wiedziony, żadnym się trudem nie zrażając,szedł naprzód; nie zważając na okrwawione ręce i nogi, na podarte odzienie,coraz wyżej i wyżej wstępował.W połowie góry nagle się zatrzymał i krzyknął.Ujrzał bowiem na małym zrębie wysokiej góry orle gniazdo i w nim małedzieciątko w szponach drapieżnych ptaków, a w jego bolesnym krzykunieszczęsny ojciec zdawał się głos swego synaczka poznawad.Lecz jakże się tamdostad? Jak wyrwad z męki nieszczęsną ofiarę?Na stromą, obnażoną skałę wdzierad się prawie niepodobna.trzeba się jednakna sam szczyt skały Wissoye dostad, i stamtąd na sznurze spuścid się o stometrów nad przepaścią.68Schneider nie wahał się ani chwili.Wdarłszy się z towarzyszami na wierzchołek skały, opasał grubym powrozem, iprzeżegnał się. Spuszczajcie mię! rzekł do towarzyszów swoich.i wnet, z narażeniemwłasnego życia, zawieszony nad przepaścią, spuszczał się powoli.Gdy się zbliżył do gniazda, serce jego boleśnie się ścisnęło.Jego dziecię krwiąoblane zdawało się byd bez życia.Tyle trudów byłożby na próżno? Matko Boska, ratuj mię! zawołał z boleścią.i drżącą ręką wziąwszydzieciątko, ucałował je z czułością i do serca przytulił.Lekkie westchnienie dało znad biednemu ojcu, że jeszcze dusza dziecięcia tegoposzarpanego ciałka nie opuściła.Uszczęśliwiony Schneider dał znak przyjaciołom swoim, żeby go wyciągnęli.Było to już koniecznym, bo w tej chwili orzeł nad przepaścią się unoszący, zszybkością błyskawicy rzucił się na niego.Daniel, przypominając sobie, że masiekierę za pasem, uchwyciwszy ją, bronił się od drapieżnego ptaka.Walkakrótko trwała.Orzeł siekierą zraniony, oddalił się i znikł pomiędzy górami.Uwolniony od tego nieszczęścia, Schneider z przerażeniem spostrzega, żepowróz, na którym był zawieszony, siekierą podcięty, rwał się.O Boże! widzącniechybną śmierd dla siebie i dla dziecięcia, nieszczęsny ojciec do Maryi sięucieka. Matko miłosierdzia, ratuj nas, giniemy! zawołał z boleścią.Ten głos rozpaczy usłyszany był w niebie.Litościwe Serce Maryi ku niemu sięskłoniło.W kilka minut potem Schneider ze swym drogim ciężarem na powierzchnięgóry był wyciągnięty.Przyjaciele jego, Hausler i Burn, ze łzami w oczach ściskaligo, mówiąc: Matka Boska wyratowała was oboje.Jakąż wdzięcznośd za tę łaskę Jejwinniśmy? Niech Imię Maryi będzie na wieki uwielbione!Wródmy teraz do Marsbornu.Aneta, miła dzieweczka, pochylona nad kolebką małego Wilfryda, ze łzamiradości wpatruje się w rumianą twarzyczkę swego braciszka.Przy niej ojciecsiedzi na stołku, zamyślony, spoglądając czasami to na dziecię spokojnieuśpione, to na pobladłą twarz dzieweczki.Nareszcie, zwracając się ku niej, zapytuje: Jak się to stało, drogie dziecię, opowiedz mi, jużem ci przebaczył twą winę.69 Drogi ojcze! ja sama nie wiem, jak się to stało.Wilfryd się obudził i płakał.Wyniosłam go do ogrodu i położyłam na łące, na trawie, a sama niedalekobławatki i pąsowe maczki dla niego zbierałam.Wtem nagle usłyszałamprzeciągły krzyk, i podniósłszy oczy, ujrzałam orła unoszącego w swychszponach małego Wilfryda.Nic więcej nie wiem, bom z boleści omdlała.Wracając do przytomności, ujrzałam przed sobą Wilfryda skrwawionego, ależywego, i bez żadnej ciężkiej rany. Pan Bóg zachował; dziękujemy Mu za tę wielką łaskę.Dziękujemy takżeMatce Boskiej, która cudownym sposobem, w przepaściach skały Wissoye,moje i Wilfryda życie uratowała.Ta Matka miłosierdzia przyjmuje prośby wszystkich, którzy Jej pomocywzywają.Kochajmy Ją, uwielbiajmy po wszystkie dni życia naszego, aby nas wgodzinę śmierci do nieba zaprowadziła.Opieka Maryi(Zdarzenie z wojny światowej)Nad Dunajcem leży wioska Nieciecza, która była siedliskiem znacznych siłrosyjskich i dlatego skazano ją na gwałtowną bombardację artyleryjską, przezkomendę wojsk austro-niemieckich, bo tylko w ten sposób można było stamtądwypłoszyd Moskali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zawsze wracał do swej chatki z wiązankądrzewa na plecach, lub też z pękiem suchej trawy na zimę dla kozy.Gdy śniegi izimno pracę w lesie przerywały, Daniel, na wzór innych górali, wyrabiał sprzętyi naczynia gospodarskie, albo wyrzezbiał statuetki Matki Boskiej i świętychPaoskich, za które kupcy przyległych miast po kilka złotych mu płacili.Długo idąc przykrą i niebezpieczną ścieżką, wijącą się pomiędzy skałami nadprzepaścią zawieszonymi, Schneider dosięgnął lesistego szczytu Bietshornu.Sąsiedni górale: Burn i Hausler, powitali go pobożnym: Niech będziepochwalony Jezus Chrystus.Robota tego dnia była ciężka.Gdy trzej górale zmęczeni, kroplistym potemoblani, do skromnego posiłku się zabrali, było już południe.Daniel usiadł na trawie pod starą sosną, gdy nagle krzyknął z zadziwienia: Patrzcie! zawołał tam! tam!Ręką wskazywał na czarny punkt w powietrzu wirujący. Orzeł rzecze Hausler obojętnie. Tak, orzeł odpowie Burn ale coś trzyma w szponach. Może zająca? rzecze Hausler.Daniel Schneider potrząsnął głową. To nie zając rzecze z cicha. Może gdzie baranka porwał? Nie, to nie to. Więc cóż to byd może?Schneider, bystrym wzrokiem śledził wszystkie obroty drapieżnego ptaka.67 Co to jest? rzecze głosem przytłumionym ze wzruszenia. Chcecie wiedziedco on niesie? Tak, tak! Otóż on niesie dziecko.dziecko.Wymówił to głosem prawie niezrozumiałym. Dziecko? powtórzyli obaj górale dziecko? Tak, dziecko!Po krótkiej chwili Schneider dodał: Ten przeklęty ptak przylatuje od strony Marsbornu.Czy rozumiecie? Ależ nie!. Może to moje dzieciątko, mój mały Wilfrydek?. Czyś zwariował, Danielu? Daj Boże, żebym się mylił.Serce moje pęka z boleści.O Boże! Ale patrzcie,patrzcie! orzeł się spuszcza; jego wielkie skrzydła prawie wierzchołków sosendotykają.Widzę wyraznie, że trzyma dziecko w swych szponach; odda je na żerswoim orlętom.Góral zamilkł.Twarz jego śmiertelną bladością się pokryła.Towarzysze jegotakże milczeli.Orzeł znikł pomiędzy górami. Gniazdo musi byd na skale Wissoye rzecze Schneider, zwracając się dodwóch górali. Chodzcie, pójdzmy szukad gniazda.O Boże, daj, żeby nie było zapózno!. Ufajmy Bogu! ufajmy! zawołali Hausler i Burn, ściskając ręce Daniela.Pójdzmy prędko.Boże! dopomóż nam.Wziąwszy siekiery i powrozy, trzej górale poczęli się wdzierad na wysoką skałęWissoye, której strome i obnażone ściany niezmiernie pochód utrudniały.Daniel Schneider, ojcowską miłością wiedziony, żadnym się trudem nie zrażając,szedł naprzód; nie zważając na okrwawione ręce i nogi, na podarte odzienie,coraz wyżej i wyżej wstępował.W połowie góry nagle się zatrzymał i krzyknął.Ujrzał bowiem na małym zrębie wysokiej góry orle gniazdo i w nim małedzieciątko w szponach drapieżnych ptaków, a w jego bolesnym krzykunieszczęsny ojciec zdawał się głos swego synaczka poznawad.Lecz jakże się tamdostad? Jak wyrwad z męki nieszczęsną ofiarę?Na stromą, obnażoną skałę wdzierad się prawie niepodobna.trzeba się jednakna sam szczyt skały Wissoye dostad, i stamtąd na sznurze spuścid się o stometrów nad przepaścią.68Schneider nie wahał się ani chwili.Wdarłszy się z towarzyszami na wierzchołek skały, opasał grubym powrozem, iprzeżegnał się. Spuszczajcie mię! rzekł do towarzyszów swoich.i wnet, z narażeniemwłasnego życia, zawieszony nad przepaścią, spuszczał się powoli.Gdy się zbliżył do gniazda, serce jego boleśnie się ścisnęło.Jego dziecię krwiąoblane zdawało się byd bez życia.Tyle trudów byłożby na próżno? Matko Boska, ratuj mię! zawołał z boleścią.i drżącą ręką wziąwszydzieciątko, ucałował je z czułością i do serca przytulił.Lekkie westchnienie dało znad biednemu ojcu, że jeszcze dusza dziecięcia tegoposzarpanego ciałka nie opuściła.Uszczęśliwiony Schneider dał znak przyjaciołom swoim, żeby go wyciągnęli.Było to już koniecznym, bo w tej chwili orzeł nad przepaścią się unoszący, zszybkością błyskawicy rzucił się na niego.Daniel, przypominając sobie, że masiekierę za pasem, uchwyciwszy ją, bronił się od drapieżnego ptaka.Walkakrótko trwała.Orzeł siekierą zraniony, oddalił się i znikł pomiędzy górami.Uwolniony od tego nieszczęścia, Schneider z przerażeniem spostrzega, żepowróz, na którym był zawieszony, siekierą podcięty, rwał się.O Boże! widzącniechybną śmierd dla siebie i dla dziecięcia, nieszczęsny ojciec do Maryi sięucieka. Matko miłosierdzia, ratuj nas, giniemy! zawołał z boleścią.Ten głos rozpaczy usłyszany był w niebie.Litościwe Serce Maryi ku niemu sięskłoniło.W kilka minut potem Schneider ze swym drogim ciężarem na powierzchnięgóry był wyciągnięty.Przyjaciele jego, Hausler i Burn, ze łzami w oczach ściskaligo, mówiąc: Matka Boska wyratowała was oboje.Jakąż wdzięcznośd za tę łaskę Jejwinniśmy? Niech Imię Maryi będzie na wieki uwielbione!Wródmy teraz do Marsbornu.Aneta, miła dzieweczka, pochylona nad kolebką małego Wilfryda, ze łzamiradości wpatruje się w rumianą twarzyczkę swego braciszka.Przy niej ojciecsiedzi na stołku, zamyślony, spoglądając czasami to na dziecię spokojnieuśpione, to na pobladłą twarz dzieweczki.Nareszcie, zwracając się ku niej, zapytuje: Jak się to stało, drogie dziecię, opowiedz mi, jużem ci przebaczył twą winę.69 Drogi ojcze! ja sama nie wiem, jak się to stało.Wilfryd się obudził i płakał.Wyniosłam go do ogrodu i położyłam na łące, na trawie, a sama niedalekobławatki i pąsowe maczki dla niego zbierałam.Wtem nagle usłyszałamprzeciągły krzyk, i podniósłszy oczy, ujrzałam orła unoszącego w swychszponach małego Wilfryda.Nic więcej nie wiem, bom z boleści omdlała.Wracając do przytomności, ujrzałam przed sobą Wilfryda skrwawionego, ależywego, i bez żadnej ciężkiej rany. Pan Bóg zachował; dziękujemy Mu za tę wielką łaskę.Dziękujemy takżeMatce Boskiej, która cudownym sposobem, w przepaściach skały Wissoye,moje i Wilfryda życie uratowała.Ta Matka miłosierdzia przyjmuje prośby wszystkich, którzy Jej pomocywzywają.Kochajmy Ją, uwielbiajmy po wszystkie dni życia naszego, aby nas wgodzinę śmierci do nieba zaprowadziła.Opieka Maryi(Zdarzenie z wojny światowej)Nad Dunajcem leży wioska Nieciecza, która była siedliskiem znacznych siłrosyjskich i dlatego skazano ją na gwałtowną bombardację artyleryjską, przezkomendę wojsk austro-niemieckich, bo tylko w ten sposób można było stamtądwypłoszyd Moskali [ Pobierz całość w formacie PDF ]