[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tym ogniem mogły palić wszystko, co teraz jest na świecie, ale wtedymiały do palenia tylko góry i wanty.I byli te\ sztolnicy, co ich nazywają karłami, a u was gnomami.Byli jak posąg, do ludzipodobni, ale ze skały wyciosani.I ich wziął Jedyny z korzeni gór, tak jak smoki były wzięte zgrani.I byli sztolnicy panami świata pod górami, a smoki panami przestworzy.I sztolnicy te\mieli ogień, bo w nim wykuwali kruszce i metale, wydobyte z gór.Pod górami drą\yli swesztolnie i stąd te\ się wzięło ich miano.I znów nadeszły długie wieki, gdzie światem rządzilisztolnicy i smoki.I była druga muzyka, bo była muzyka w kowalstwie i wykuwaniu, i byłamuzyka w lataniu nad górami.Ale jedni o drugich nie wiedzieli, do czasu, a\ się sztolnicy napowierzchnię świata przekopali.I wtedy zaczęły się wojny.Walczyli na ogień i na skały iwiele było takich wojen, gdzie podgórscy królowie wystawiali armie przeciw smokom, asmoki niszczyły podgórskie sztolnie.A\ znów zerwały się wichry i wyły potę\nie a groznie.Istało się tak, \e czas smoków i sztolników się wypełnił.Jedni posnęli pod górami, a drudzy nagraniach.I siedzą sztolnicy w Starych Sztolniach, gdzie właśnie idziemy.Ponoć podCzartakiem i Mogielnicą jest ich podziemne królestwo.A Jaszczur w Pazdurach to smok iwięcej takich da się wypatrzyć po naszych graniach.Berda zawiesił głos wskazał i pokazał pobłękitniałe od odległości góry.Wrzośca mimowszystko przeszył dreszcz. I tak nadeszły nasze czasy.Ze smoków porobiły się głupie \ertwy i mądre \mije.Bowszystko w tym świecie musi być rozdwojone i poró\nione, takie ju\ jest prawo.Zbójeckieprawo, jak niektórzy mówią, bo z tego poró\nienia tylko szkoda jest i walka.Ale bez tego to by nic nie było.Ja zaś sobie myślę, \e jak jest, tak jest, ale jest.I lepiej, jakby miało nie być.Więc nie ma co narzekać.A na miejsce sztolników pojawiły się drzewa i pojawili się ludzie.Ione rozdwojone, i my rozdwojeni, ale o tym ju\ sobie gwarzyliśmy po drodze na Garbacz.I oto idzie, \e teraz trzeba to wszystko znać i z pieśni wydobyć.Bo ka\dy czas miał swojepieśni, lecz nie były one tylko o tamtym czasie, ale o naszym, jakkolwiek by na to patrzeć,trochę te\.I stąd gęślarze poszukują odwiecznych nut, bo to są takie nuty, co są od początku świata.A w nich jest nie tylko muzyka, ale i słowa.I ka\da nuta ma sobie jedyne słowa, jedne co doniej pasują.I gęślarz potrafi je z nuty wydobyć.I to cała moja rola.A teraz czasy sięzmieniają, bo znów stare wichry się pobudziły z pustkowi, z kotłów górskich, gdzie sobie nawieki gniazdo uwiły.I mnie trzeba rozpoznać, czego chcą.Niby proste, ale trudne jak niewiem co.I tak Berda skończył swą opowieść.A Wrzosiec słuchał jak uczeń, nie jak uczony.Potemzaś weszli w las i gęślarz zaczął pogwizdywać pod nosem, a Wrzosiec rozpoznał w tymgwizdaniu nutę odwieczną od starego Guni z Kła, co ją poznał na ganku na Zarąbku.Izatęsknił za Rysiowym uśmiechem, za spokojem starego orzecha i za łagodną i dyskretnąopieką Liski.Wrzosiec pomyślał te\, \e widać na tyle oddalili się od Garbacza, \e Berda takspokojnie gwi\d\e, lecz zaraz potem pomyślał, \e być mo\e opowieść o starych pieśniach idawnych czasach tak uspokoiła gęślarza.Ale prawda była inna.Berda nie gwizdał zespokojem.On gwizdał z nadzieją.Bo za niedługo zostawili las i skręcili w lewo i ich oczomukazały się przytulone do siebie stare chałupki Kierpców.A w Kierpcach mieszkał staryZwistun ze swą odwieczną nutą.I gęślarz miał nadzieję, \e w niej właśnie zaklęta jest rada nakłopoty, co spadły nieoczekiwanie na Smoczogóry.A kiedy ukazał się ich oczom przysiółek, Wrzosiec chętnie zaniemówiłby z wra\enia,gdyby nie to, \e milczał prawie od samego Garbacza.Poprawił więc worek na plecach iwydawało mu się, \e nawet dudy zaklekotały wesoło. Rozdział jedenastyktóry trwa długo i krótko, ale dzieje się tak być mo\e dlatego,\e Wrzoścowi wydaje się, i\ czas to ciągnie się niemiłosiernie,to znów zastyga w miejscuWyszli z lasu i zobaczyli przed sobą chałupy Kierpców, nad nimi zaś masyw Jałowca,który Wrzoścowi przypominał siedzącą na ziemi postać.I właśnie na podciągniętych podbrodę kolanach rozsiadły się oczekiwane Kierpce.Powietrze było krystaliczne i przejrzyste, akontury chałup wyraznie odcinały się od pomarańczowego nieba.Słońce powoli \egnało sięze światem i jeszcze po matczynemu muskało ostatnimi promieniami zbocza gór.Irozświetliło na chwilę przytulone do siebie chałupki i ocieniającą je kępę drzew.Bakałarzwestchnął. Choćby cię wychłostały wichry i wysiekły deszcze, to nie przestaniesz kochać gór.Mają one w sobie takie widoki, jak ten, dla których wszystko im wybaczysz  powiedziałściszonym głosem Berda.Młody smokoznawca w milczeniu przyznał mu rację i popatrzył jeszcze raz ku Kierpcom.A chałupki wydały mu się teraz tak malutkie i odległe, tak nieosiągalne i dalekie.I czuł, \e tonadzieja je przybli\yła, \e wyobraznia podpowiadała mu ich dokładny kształt, pokryciedachu, rodzaj okalających drzew.Lecz spojrzał w dół hali, na którą wyszli.A tam czerniły się las i dolina, i łagodne garby, które oddzielały ich od celu podró\y.Bo zachód słońca zwodziłich i zmieniał odległości tego, co oczekiwane.A w rzeczywistości do Kierpców mieli jeszczekilka godzin marszu.Zmierzchało i Berda wyszukał pozarastaną i ginącą w trawie drogę. Jaka jest, taka jest, ale zaprowadzi wprost do Kierpców, kiedy zmrok nas otuli.Czasemtrzeba zaufać drodze, choćby nikt o niej od lat nie pamiętał.Odpoczęli chwilę, a kiedy złota tarcza skryła się za pagórami i stamtąd zaczęła ró\owićhoryzont, ruszyli w dół.Czasem musieli rozgarniać raniące ręce maliniaki, innym razemprzekraczać omszałe, sypiące się, martwe pnie.Droga kazała im brodzić w trawie, osuwać siępo zapuszczonych nierównościach, ale z ka\dym krokiem przybli\ała ich do przysiółka.AWrzosiec był zmęczony.Zwykłe znu\enie dawało znać o sobie, dlatego starał się nie myślećo czekającym ich wysiłku.Buty go ocierały, lecz zanurzał się we własne myśli, a nogi jakbymimowolnie następowały po sobie i oddalały go od zapadającego w niepamięć Garbacza.Wkrótce hala się skończyła i znów weszli w las.Kilkakrotnie potknął się bakałarz opowykręcane korzenie, czasem przystawał, by wysypać igliwie z butów.Spomiędzyświerkowych gałęzi łagodnie, choć bezu\ytecznie skrzyły się gwiazdy.Myśli o Jedynym imuzyce świata nieco odpędzały zmęczenie, ale wszechstronne ćwiczenie cierpliwości okazałosię dla Wrzośca zbyt cię\ką próbą.Wreszcie zapytał towarzysza: Mówiłeś o odgadywaniu znaczenia słów z czystej melodii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl