[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skrzyżował dłonie na piersiach.Wyglądał teraz jak prawdziwy szef-praco-dawca.- A po drugie, ponieważ chcę, by moi menedżerowiezdobywali nowe doświadczenia.Będziesz mieć okazję zobaczyć, jak są zarządzane inne hotele.- Ale ja nie mogę stąd tak od zaraz wyjechać - zaprotestowała.- Kto tu się wszystkim zajmie?- Eddie.Naprawdę czas, by się usamodzielnił-- Ale w weekend przyjeżdżają nowi goście i.- Bądz gotowa na dole za dziesięć minut, B.J.- zakończył dyskusję, zerkając na zegarek.- Jeśli będziesz się ociągać, pojedziesz tak jak stoisz.NIEODPARTY UROK 107Tę bitwę przegrała.Ile nerwów będzie ją kosztowaćwspólny wyjazd z Taylorem! Biznes, przypomniała sobie.Powinna myśleć wyłącznie o biznesie.Zła, że ją pokonał, zawołała:- Nie mogę tak po prostu wyjechać! Nie powiedziałeśnawet, dokąd jedziemy! Nawet nie wiem, czy brać kurtkę,czy bikini.Cień uśmiechu pojawił się na jego wargach.- Bikini.Jedziemy do Palm Beach.Niebawem okazało się, że to nie koniec niespodzianek nadziś.W drodze na lotnisko przychodziły jej na myśl wszystkie możliwe nieszczęścia, jakie mogły się wydarzyć podczas jej nieobecności.Udzieliła personelowi tylko lakonicznych instrukcji.Tyle, ile zdążyła.Gdy otworzyła usta, by zaatakować Taylora, powstrzymałją jednym ostrym spojrzeniem.Cierpiała więc w milczeniu.Na lotnisku okazało się, że nie lecą samolotem rejsowym,ale prywatnym samolotem Taylora, który był już gotów dostartu.B.J.stała bez ruchu i patrzyła na małą, zgrabną maszynę, podczas gdy Taylor wyjmował z samochodu bagaże.- B.J., nie stój na deszczu.Wsiadaj.- Taylor.- Nie bacząc na deszcz, który lał coraz mocniej, odwróciła do niego głowę.- Chyba powinnam coś ciwyznać.Nie jestem dobra w lataniu.- W porządku.- Wziął bagaże pod ramię i chwycił ją zarękę.- Większość pracy wykonuje autopilot.- Taylor, ja mówię poważnie - zaprotestowała, gdy zaczął ciągnąć ją do środka.- Robi ci się niedobrze? - spytał.- Możesz wziąć proszek, nie ma sprawy.NORA ROBERTS108- Nie.- Przełknęła ślinę i uniosła ramiona.- Paraliżujemnie strach.- A więc znalazłem twój słaby punkt.- Pogładził ją lekkopo włosach.- Czego się boisz?- Głównie wypadku.- Możesz to określić bliżej? - powiedział łagodnie, pomagając jej zdjąć żakiet.- Boję się śmierci - wyjaśniła, a on wybuchnął śmiechem.Urażona, odwróciła się i rozejrzała po luksusowej kabinie.- Każdy ma prawo do jakiejś fobii - wymamrotała.- Masz absolutną rację.- Ledwie powstrzymywałśmiech.Ale gdy B.J.odwróciła się, by zgromić go spojrzeniem, uśmiechnął się zabójczo.- Gdy będę zwijać się na tym miękkim dywanie jak kupkanieszczęścia, nie uznasz chyba tego za zabawne - powiedziała z wyrzutem.- Chyba nie.- Przysunął się do niej bliżej i przez chwilęspoglądał w jej szare oczy z nieukrywaną troską.- B.J., może ustanowimy rozejm, przynajmniej na czas podróży? - Jego głos był niski i tak sugestywny, że spuściła oczy i niewiedziała, co odpowiedzieć.- Koniec wojny? Co ty na to?- Uniósł dłonią jej podbródek.- A potem negocjacje? -Uśmiechał się uroczym, rozbrajającym uśmiechem.Opór był bezcelowy.- Zgoda, Taylor.- Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.- W takim razie usiądz i zapnij pas.- Delikatnie, poprzyjacielsku pocałował ją w czoło.BJ.odkryła, że rozmowa z Taylorem od chwili startu,złagodziła jej napięcie.To niewiarygodne, ale gdy samolotwzbijał się w powietrze, wcale nie czuła strachu-NIEODPARTY UROK109- Jak tu płasko i jak ciepło! - zawołała B.J., schodząc zestopni samolotu.Taylor zaśmiał się i poprowadził ją do czarnego porsche.Zamienił kilka słów z asystentem, wziął kluczyki, otworzyłdrzwi, a potem gestem zaprosił B J.do środka.- Gdzie mieści się twój hotel? - spytała.- W Palm Beach.Musimy przepłynąć Lake Worth, bydostać się na wyspę.Zachwycona rosnącą wzdłuż drogi roślinnością B.J.umilkła.Biała, piaszczysta ziemia, palmy i kępy kolorowychkwiatów w niczym nie przypominały scenerii jej rodzimejNowej Anglii.Miała wrażenie, że wkroczyła do innego świata.Wody Lake Worth, oddzielające Plam Beach od lądu,lśniły biało-niebiesko w popołudniowym słońcu.Linię brzegową wyznaczał rząd hoteli.B.J.rozpoznała ogromne literyT.R.na górze wysokiego, białego budynku, wyrastającego nadwanaście pięter nad Atlantykiem.Mrugały do niej setkiokien.Taylor zatrzymał samochód na podjezdzie.B.J.mrużyła oczy w słońcu.Wejścia do hotelu strzegły palmy i zadbane tropikalne rośliny o doskonale dobranych kolorach.Trawnik był równo przystrzyżony i w niewiarygodnym odcieniu zieleni.Taylor obszedł samochód, by otworzyć B.J.drzwi.Po-mógł jej wysiąść i poprowadził ją do środka.Hol przypominał tropikalny raj.Podłoga była wyłożonakamiennymi płytami z piaskowca, zaś półokrągła ścianaszczytowa składała się z samych okien.W środku biła fontanna, otoczona ogródkiem skalnym i gigantycznymi paprociami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Skrzyżował dłonie na piersiach.Wyglądał teraz jak prawdziwy szef-praco-dawca.- A po drugie, ponieważ chcę, by moi menedżerowiezdobywali nowe doświadczenia.Będziesz mieć okazję zobaczyć, jak są zarządzane inne hotele.- Ale ja nie mogę stąd tak od zaraz wyjechać - zaprotestowała.- Kto tu się wszystkim zajmie?- Eddie.Naprawdę czas, by się usamodzielnił-- Ale w weekend przyjeżdżają nowi goście i.- Bądz gotowa na dole za dziesięć minut, B.J.- zakończył dyskusję, zerkając na zegarek.- Jeśli będziesz się ociągać, pojedziesz tak jak stoisz.NIEODPARTY UROK 107Tę bitwę przegrała.Ile nerwów będzie ją kosztowaćwspólny wyjazd z Taylorem! Biznes, przypomniała sobie.Powinna myśleć wyłącznie o biznesie.Zła, że ją pokonał, zawołała:- Nie mogę tak po prostu wyjechać! Nie powiedziałeśnawet, dokąd jedziemy! Nawet nie wiem, czy brać kurtkę,czy bikini.Cień uśmiechu pojawił się na jego wargach.- Bikini.Jedziemy do Palm Beach.Niebawem okazało się, że to nie koniec niespodzianek nadziś.W drodze na lotnisko przychodziły jej na myśl wszystkie możliwe nieszczęścia, jakie mogły się wydarzyć podczas jej nieobecności.Udzieliła personelowi tylko lakonicznych instrukcji.Tyle, ile zdążyła.Gdy otworzyła usta, by zaatakować Taylora, powstrzymałją jednym ostrym spojrzeniem.Cierpiała więc w milczeniu.Na lotnisku okazało się, że nie lecą samolotem rejsowym,ale prywatnym samolotem Taylora, który był już gotów dostartu.B.J.stała bez ruchu i patrzyła na małą, zgrabną maszynę, podczas gdy Taylor wyjmował z samochodu bagaże.- B.J., nie stój na deszczu.Wsiadaj.- Taylor.- Nie bacząc na deszcz, który lał coraz mocniej, odwróciła do niego głowę.- Chyba powinnam coś ciwyznać.Nie jestem dobra w lataniu.- W porządku.- Wziął bagaże pod ramię i chwycił ją zarękę.- Większość pracy wykonuje autopilot.- Taylor, ja mówię poważnie - zaprotestowała, gdy zaczął ciągnąć ją do środka.- Robi ci się niedobrze? - spytał.- Możesz wziąć proszek, nie ma sprawy.NORA ROBERTS108- Nie.- Przełknęła ślinę i uniosła ramiona.- Paraliżujemnie strach.- A więc znalazłem twój słaby punkt.- Pogładził ją lekkopo włosach.- Czego się boisz?- Głównie wypadku.- Możesz to określić bliżej? - powiedział łagodnie, pomagając jej zdjąć żakiet.- Boję się śmierci - wyjaśniła, a on wybuchnął śmiechem.Urażona, odwróciła się i rozejrzała po luksusowej kabinie.- Każdy ma prawo do jakiejś fobii - wymamrotała.- Masz absolutną rację.- Ledwie powstrzymywałśmiech.Ale gdy B.J.odwróciła się, by zgromić go spojrzeniem, uśmiechnął się zabójczo.- Gdy będę zwijać się na tym miękkim dywanie jak kupkanieszczęścia, nie uznasz chyba tego za zabawne - powiedziała z wyrzutem.- Chyba nie.- Przysunął się do niej bliżej i przez chwilęspoglądał w jej szare oczy z nieukrywaną troską.- B.J., może ustanowimy rozejm, przynajmniej na czas podróży? - Jego głos był niski i tak sugestywny, że spuściła oczy i niewiedziała, co odpowiedzieć.- Koniec wojny? Co ty na to?- Uniósł dłonią jej podbródek.- A potem negocjacje? -Uśmiechał się uroczym, rozbrajającym uśmiechem.Opór był bezcelowy.- Zgoda, Taylor.- Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.- W takim razie usiądz i zapnij pas.- Delikatnie, poprzyjacielsku pocałował ją w czoło.BJ.odkryła, że rozmowa z Taylorem od chwili startu,złagodziła jej napięcie.To niewiarygodne, ale gdy samolotwzbijał się w powietrze, wcale nie czuła strachu-NIEODPARTY UROK109- Jak tu płasko i jak ciepło! - zawołała B.J., schodząc zestopni samolotu.Taylor zaśmiał się i poprowadził ją do czarnego porsche.Zamienił kilka słów z asystentem, wziął kluczyki, otworzyłdrzwi, a potem gestem zaprosił B J.do środka.- Gdzie mieści się twój hotel? - spytała.- W Palm Beach.Musimy przepłynąć Lake Worth, bydostać się na wyspę.Zachwycona rosnącą wzdłuż drogi roślinnością B.J.umilkła.Biała, piaszczysta ziemia, palmy i kępy kolorowychkwiatów w niczym nie przypominały scenerii jej rodzimejNowej Anglii.Miała wrażenie, że wkroczyła do innego świata.Wody Lake Worth, oddzielające Plam Beach od lądu,lśniły biało-niebiesko w popołudniowym słońcu.Linię brzegową wyznaczał rząd hoteli.B.J.rozpoznała ogromne literyT.R.na górze wysokiego, białego budynku, wyrastającego nadwanaście pięter nad Atlantykiem.Mrugały do niej setkiokien.Taylor zatrzymał samochód na podjezdzie.B.J.mrużyła oczy w słońcu.Wejścia do hotelu strzegły palmy i zadbane tropikalne rośliny o doskonale dobranych kolorach.Trawnik był równo przystrzyżony i w niewiarygodnym odcieniu zieleni.Taylor obszedł samochód, by otworzyć B.J.drzwi.Po-mógł jej wysiąść i poprowadził ją do środka.Hol przypominał tropikalny raj.Podłoga była wyłożonakamiennymi płytami z piaskowca, zaś półokrągła ścianaszczytowa składała się z samych okien.W środku biła fontanna, otoczona ogródkiem skalnym i gigantycznymi paprociami [ Pobierz całość w formacie PDF ]