[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.powinnam była się domyśleć.- Zerknęła za siebie w stronę kawiarni.-I Cassandra.- Te dzieci widziały, jak ich ojciec bije matkę.W ich krótkimżyciu zbyt wiele złego się wydarzyło.Jeżeli wpadniesz tam jakburza.- Nie mam zwyczaju straszyć dzieci - warknęła.- Cokolwiek wam, stróżom prawa, się wydaje, jestem dobrąmatką.Bryanowi nigdy niczego nie brakowało.Kocham go.Zacisnęła powieki; przez chwilę milczała, jakby z całej siłypróbowała zapanować nad emocjami.- Puść mój łokieć - poprosiła.- Chcę zabrać syna do domu.Puścił.Cofnęła się parę kroków do sklepu Regan,stanęła przydrzwiach, wzięła jeszcze jeden głęboki oddech, po czym nacisnęłaklamkę i weszła do środka.Z kawiarni wyłonił się Devin.Zatrzymawszy się przy Jaredzie,podrapał się po głowie.- Ciekawe przedstawienie.- Coś mi się zdaje, że to była dopiero uwertura.- Jared wsunął ręce do kieszeni.- Dziwna z niej kobieta.Skomplikowana.- I piękna.Patrząc na nią, facet może zapomnieć, kim jest i jaksię nazywa.- Devin uśmiechnął się do brata.- Ty jeszcze pamiętasz?- Jak przez mgłę.Chyba trafnie zgadłeś, że miała problemy zprawem.274RSDevin zmrużył oczy.Był odpowiedzialny za porządek wmiasteczku.- Mógłbym to sprawdzić.- Błagam, nie.Ona właśnie tego się spodziewa.- Wolnym krokiem Jared skierował się w stronę swojegosamochodu.- A ja mam ochotę ją zaskoczyć, postąpić wbrew jejoczekiwaniom.- Jak sobie życzysz - mruknął Devin, patrząc, jak brat zajmujemiejsce za kierownicą.- Mogę nic nie robić.Przynajmniej dopóki pani Morningstar znów nie wpakuje się wkłopoty, pomyślał.Ale tego nie powiedział na głos.Bryan siedział odwrócony bokiem do matki i wpatrywał się wkrajobraz za oknem.Nie rozumiał, dlaczego Connor nie może zostać unich na noc.Była sobota, lekcje zaczynały się dopiero w poniedziałek,mieliby mnóstwo czasu na zabawę.A tak, bez najlepszego kumpla, co ma sam robić w domu?Pewnie mama coś wymyśli, na przykład każe mu posprzątać pokój, apotem odrobić lekcje.Równie dobrze mógłby siedzieć za kratkami.- Równie dobrze mógłbym siedzieć za kratkami - mruknął,spoglądając matce w oczy.- Jasne.Myślisz, że tam grają w bejsbola i jedzą lody?- Ale w domu będę się nudził - oznajmił chłopiec tonemrozkapryszonego dziewięciolatka.- Nie martw się, znajdziemy ci coś do roboty - stwierdziłaSavannah tonem sfrustrowanej rodzicielki.Słysząc samą siebie,275RSjęknęła w duchu.- Nie gniewaj się, Bry.Dziś nie jest dobry dzień nazapraszanie Connora.Mam zbyt wiele spraw na głowie.- Ale nie musiałby u nas nocować.Ja mógłbym u niego.Jegomamie by to nie przeszkadzało.Skręciła w podjazd prowadzący do domu.- Ale twojej przeszkadza.Koniec dyskusji.A skoro masz sięnudzić, to wyrzuć śmieci.jeśli pamiętasz, prosiłam cię o to z samegorana, potem wyczyść tę czarną norę, którą nazywasz swoim pokojem,a jak skończysz, to poucz się matematyki, żebyś w wakacje niewylądował na letnich kursach.Wysiadł, jak tylko zatrzymała samochód, i znów mruknął cośpod nosem na temat więzienia, że tam byłoby mu lepiej niż w domu.Savannah poczuła, jak wszystko się w niej gotuje.- Bryanie Morningstar!Odwrócił się.Przez moment stali bez ruchu, z rumieńcami natwarzy, z furią w oczach.- Psiakrew, dlaczego jesteś taki podobny do mnie? Gdybym siępostarała, może mogłabym urodzić cichą, posłuszną dziewczynkę.Comi strzeliło do głowy? Dlaczego uznałam, że od grzecznejdziewczynki wolę przemądrzałego, pyskatego chłopca?Kąciki warg mu zadrgały.- Bo jakbyś miała dziewczynkę, to sama musiałabyś wynosićśmieci.Dziewczynka jęczałaby, że śmieci są brudne i śmierdzą.- No trudno, to bym je sama wynosiła.Może i tak wyniosę, tylkonajpierw ciebie wsadzę do worka.276RS- Wyciągnęła rękę, żeby chwycić syna, ale on odskoczył ześmiechem.- Nie złapiesz mnie! Jesteś za stara.- Tak myślisz?Rzuciła się na nim biegiem.Czmychnął, nie dając się złapać.Stanął parę kroków dalej i chichotał, trzymając się na brzuch.Savannah wykorzystała własne doświadczenie i chwilę nieuwagi syna.Chwyciwszy go wpół, przewróciła się z nim na trawę.- Ty paskudo, ty! I kto jest stary? No, kto?- Ty.- zapiszczał, próbując uwolnić się od łaskoczącychpalców matki.- Masz prawie trzydzieści lat.- Wcale nie! Odszczekaj.- Uwięziwszy w zgięciu łokcia głowęsyna, potarmosiła jego włosy.- No, Einsteinie, umiesz liczyć? Ile tojest: trzydzieści minus dwadzieścia sześć?- Zero! To jest zero! - zawołał Bryan.Wreszcie, bojąc się, że ześmiechu zsika się w spodnie, jeśli mama dalej go będzie łaskotać,postanowił się poddać.- No dobrze.Cztery.Już nie łaskocz.Trzydzieści minusdwadzieścia sześć równa się cztery.- Bardzo dobrze.I zapamiętaj to.Jak również, które z nas jestsilniejsze.- Z taką silą przytuliła syna do piersi, że na momentzabrakło mu tchu.- Kocham cię, misiaczku.Tak strasznie cię kocham.- O rany, mamo.- Zawstydzony czułościami, usiłował sięoswobodzić.- Przecież wiem.- Przepraszam, że na ciebie burknęłam.277RSOgarnęły go wyrzuty sumienia.- Ja też przepraszam.- Connor zanocuje u nas w następny weekend, dobrze?- Fajnie.Zmarszczył czoło.Dlaczego mama wciąż go ściska? Przestał sięwyrywać.Właściwie to mu nie przeszkadzało, byleby żaden zkolegów nie widział go w matczynych objęciach.Lecz tu nikogo niebyło, natomiast mama ślicznie pachniała i miała taką jedwabistąskórę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.powinnam była się domyśleć.- Zerknęła za siebie w stronę kawiarni.-I Cassandra.- Te dzieci widziały, jak ich ojciec bije matkę.W ich krótkimżyciu zbyt wiele złego się wydarzyło.Jeżeli wpadniesz tam jakburza.- Nie mam zwyczaju straszyć dzieci - warknęła.- Cokolwiek wam, stróżom prawa, się wydaje, jestem dobrąmatką.Bryanowi nigdy niczego nie brakowało.Kocham go.Zacisnęła powieki; przez chwilę milczała, jakby z całej siłypróbowała zapanować nad emocjami.- Puść mój łokieć - poprosiła.- Chcę zabrać syna do domu.Puścił.Cofnęła się parę kroków do sklepu Regan,stanęła przydrzwiach, wzięła jeszcze jeden głęboki oddech, po czym nacisnęłaklamkę i weszła do środka.Z kawiarni wyłonił się Devin.Zatrzymawszy się przy Jaredzie,podrapał się po głowie.- Ciekawe przedstawienie.- Coś mi się zdaje, że to była dopiero uwertura.- Jared wsunął ręce do kieszeni.- Dziwna z niej kobieta.Skomplikowana.- I piękna.Patrząc na nią, facet może zapomnieć, kim jest i jaksię nazywa.- Devin uśmiechnął się do brata.- Ty jeszcze pamiętasz?- Jak przez mgłę.Chyba trafnie zgadłeś, że miała problemy zprawem.274RSDevin zmrużył oczy.Był odpowiedzialny za porządek wmiasteczku.- Mógłbym to sprawdzić.- Błagam, nie.Ona właśnie tego się spodziewa.- Wolnym krokiem Jared skierował się w stronę swojegosamochodu.- A ja mam ochotę ją zaskoczyć, postąpić wbrew jejoczekiwaniom.- Jak sobie życzysz - mruknął Devin, patrząc, jak brat zajmujemiejsce za kierownicą.- Mogę nic nie robić.Przynajmniej dopóki pani Morningstar znów nie wpakuje się wkłopoty, pomyślał.Ale tego nie powiedział na głos.Bryan siedział odwrócony bokiem do matki i wpatrywał się wkrajobraz za oknem.Nie rozumiał, dlaczego Connor nie może zostać unich na noc.Była sobota, lekcje zaczynały się dopiero w poniedziałek,mieliby mnóstwo czasu na zabawę.A tak, bez najlepszego kumpla, co ma sam robić w domu?Pewnie mama coś wymyśli, na przykład każe mu posprzątać pokój, apotem odrobić lekcje.Równie dobrze mógłby siedzieć za kratkami.- Równie dobrze mógłbym siedzieć za kratkami - mruknął,spoglądając matce w oczy.- Jasne.Myślisz, że tam grają w bejsbola i jedzą lody?- Ale w domu będę się nudził - oznajmił chłopiec tonemrozkapryszonego dziewięciolatka.- Nie martw się, znajdziemy ci coś do roboty - stwierdziłaSavannah tonem sfrustrowanej rodzicielki.Słysząc samą siebie,275RSjęknęła w duchu.- Nie gniewaj się, Bry.Dziś nie jest dobry dzień nazapraszanie Connora.Mam zbyt wiele spraw na głowie.- Ale nie musiałby u nas nocować.Ja mógłbym u niego.Jegomamie by to nie przeszkadzało.Skręciła w podjazd prowadzący do domu.- Ale twojej przeszkadza.Koniec dyskusji.A skoro masz sięnudzić, to wyrzuć śmieci.jeśli pamiętasz, prosiłam cię o to z samegorana, potem wyczyść tę czarną norę, którą nazywasz swoim pokojem,a jak skończysz, to poucz się matematyki, żebyś w wakacje niewylądował na letnich kursach.Wysiadł, jak tylko zatrzymała samochód, i znów mruknął cośpod nosem na temat więzienia, że tam byłoby mu lepiej niż w domu.Savannah poczuła, jak wszystko się w niej gotuje.- Bryanie Morningstar!Odwrócił się.Przez moment stali bez ruchu, z rumieńcami natwarzy, z furią w oczach.- Psiakrew, dlaczego jesteś taki podobny do mnie? Gdybym siępostarała, może mogłabym urodzić cichą, posłuszną dziewczynkę.Comi strzeliło do głowy? Dlaczego uznałam, że od grzecznejdziewczynki wolę przemądrzałego, pyskatego chłopca?Kąciki warg mu zadrgały.- Bo jakbyś miała dziewczynkę, to sama musiałabyś wynosićśmieci.Dziewczynka jęczałaby, że śmieci są brudne i śmierdzą.- No trudno, to bym je sama wynosiła.Może i tak wyniosę, tylkonajpierw ciebie wsadzę do worka.276RS- Wyciągnęła rękę, żeby chwycić syna, ale on odskoczył ześmiechem.- Nie złapiesz mnie! Jesteś za stara.- Tak myślisz?Rzuciła się na nim biegiem.Czmychnął, nie dając się złapać.Stanął parę kroków dalej i chichotał, trzymając się na brzuch.Savannah wykorzystała własne doświadczenie i chwilę nieuwagi syna.Chwyciwszy go wpół, przewróciła się z nim na trawę.- Ty paskudo, ty! I kto jest stary? No, kto?- Ty.- zapiszczał, próbując uwolnić się od łaskoczącychpalców matki.- Masz prawie trzydzieści lat.- Wcale nie! Odszczekaj.- Uwięziwszy w zgięciu łokcia głowęsyna, potarmosiła jego włosy.- No, Einsteinie, umiesz liczyć? Ile tojest: trzydzieści minus dwadzieścia sześć?- Zero! To jest zero! - zawołał Bryan.Wreszcie, bojąc się, że ześmiechu zsika się w spodnie, jeśli mama dalej go będzie łaskotać,postanowił się poddać.- No dobrze.Cztery.Już nie łaskocz.Trzydzieści minusdwadzieścia sześć równa się cztery.- Bardzo dobrze.I zapamiętaj to.Jak również, które z nas jestsilniejsze.- Z taką silą przytuliła syna do piersi, że na momentzabrakło mu tchu.- Kocham cię, misiaczku.Tak strasznie cię kocham.- O rany, mamo.- Zawstydzony czułościami, usiłował sięoswobodzić.- Przecież wiem.- Przepraszam, że na ciebie burknęłam.277RSOgarnęły go wyrzuty sumienia.- Ja też przepraszam.- Connor zanocuje u nas w następny weekend, dobrze?- Fajnie.Zmarszczył czoło.Dlaczego mama wciąż go ściska? Przestał sięwyrywać.Właściwie to mu nie przeszkadzało, byleby żaden zkolegów nie widział go w matczynych objęciach.Lecz tu nikogo niebyło, natomiast mama ślicznie pachniała i miała taką jedwabistąskórę [ Pobierz całość w formacie PDF ]