[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po jej skórze, miękkiej i delikatnej, przechodziły dreszczepo\ądania.Przesunął po niej językiem.Coraz bardziej pragnął tej dziewczyny.Wygięła swe ciało, poddając się po\ądaniu, fantazji i namiętności.Tylko one się terazliczyły.Wszystko inne przestało istnieć.On był realny, \ywy i wa\ny.Cała resztamogła zaczekać.Zwiatło świecy migotało przez chwilę i w końcu zgasło.Kilka godzin pózniej zbudził się zmarznięty.Zmięta narzuta le\ała gdzieś w nogachłó\ka.Tess zwinięta w kłębek była tu\ przy nim, naga, z włosami przykrywającymitwarz.Wstał i okrył ją.Teraz nawet światło księ\yca gdzieś zginęło.Przez chwilę stałprzy łó\ku, patrząc na nią, pogrą\oną we śnie.Do pokoju, kiedy Ben cichutko z niegowychodził, wkradł się kot.7Lekarze i policjanci.Jedni i drudzy doskonale zdają sobie sprawę, \e ich dzień pracyrzadko rozpoczyna się o dziewiątej raną, a kończy o piątej po południu.Rozumieją,\e wybrali zawód charakteryzujący się niezwykle wysokim wskaznikiem rozwodów iumieralności, gdzie wiele się \ąda, zaanga\owanie jest wręcz niezbędne, a telefonyprzeszkadzają w spotkaniach towarzyskich, seksie i śnie.Tak właśnie w skróciemo\na by opisać ich pracę.Kiedy zadzwonił telefon, Tess sięgnęła po niego automatycznie.I.natrafiła naświecznik.Po drugiej stronie łó\ka Ben zaklął, strącił popielniczkę, a\ w końcutrafił na słuchawkę.- Taa.Paris.- Przetarł twarz, jakby chcąc usunąć z niej resztki snu.- Gdzie? - Natychmiast rozbudził się i zapalił lampę.Kot zwinięty na brzuchu Tesszamruczał wyraznie niezadowolony, po czym przesunął się na bok, kiedy Tesspodparła się na łokciach.- Przytrzymajcie go! Ju\ jadę.- Ben odło\ył słuchawkę ispojrzał na delikatny szron na szybie.- Nie zaczekał?W świetle jego rysy zarysowały się ostro, kiedy odwrócił się, aby spojrzeć na nią.Wzdrygnęła się mimowolnie.Oczy Bena były zawzięte - nie zmęczone czyzawiedzione, lecz zawzięte.- Nie, nie zaczekał.- Mają go?- Nie, ale zdaje się, \e mamy świadka.- Wygramoliwszy się wreszcie z łó\ka, sięgnąłpo d\insy.- Nie wiem, ile to potrwa, mo\esz tu zaczekać i jeszcze sobie pospać.Będziemy znowu razem, gdy.Co ty robisz?Stanęła po drugiej stronie łó\ka i zaczęła się ubierać.- Idę z tobą.- Nie ma mowy.- Wciągnął spodnie, lecz ich nie zapiął, tylko sięgnął do szuflady posweter.- Na miejscu zbrodni będziesz tylko przeszkadzać.- W lustrze tu\ nadszufladą zobaczył, jak gwałtownie uniosła głowę.- Na litość boską, jest przecie\zaledwie piąta.Wracaj do łó\ka.- Ben, ja równie\ jestem w tę sprawę zaanga\owana.Odwrócił się.Miała na sobie tylko sweter, który obciskał jej uda.Pamiętał, \e byłgruby i miękki, gdy go z niej ściągał.Trzymała w ręku zmięte spodnie, a włosyzmierzwione od poduszki opadały w nieładzie.Tym razem jednak patrzył na niego lekarz, a nie kobieta.Ben był wkurzony.Wło\yłsweter, po czym podszedł do szafy po kaburę do pistoletu.- Pracuję w wydziale zabójstw.Nie chodzi się tam popatrzeć na kogoś, kto zostałładnie umalowany, aby się dobrze prezentować.- Jestem lekarzem.- Wiem, kim jesteś.Sprawdził broń, po czym wło\ył ją do kabury.- Ben, być mo\e zauwa\ę coś, jakiś szczegół, który wska\e mi drogę do jegopsychiki.- Pieprzę jego psychikę.Nie mówiąc ju\ ani słowa, wygładziła spodnie i wciągnęła je na siebie.- Rozumiem, co czujesz, i jest mi naprawdę przykro.- Taa? - Usiadł, aby wło\yć buty, lecz wcią\ na nią patrzył.- Wydaje ci się, \e wiesz,co czuję? Jednak pozwól, \e ci to powiem.Niedaleko stąd le\y zamordowana kobieta.Ktoś zało\ył jej na szyję szarfę i ściskał tak długo, a\ przestała oddychać.Kopała.szarpała szarfę rękami, próbując krzyczeć, lecz nie była w stanie.Tak więc nie \yje.Ale jeszcze nie jest tylko nazwiskiem na liście zamordowanych.Wcią\ jestczłowiekiem.Jeszcze przez krótki czas będzie człowiekiem.Podeszłaby do niego, gdyby czuła, \e to zaakceptuje.Ale wiedziała, \e nie ma szans.Zapięła pasek i powiedziała naturalnym głosem:- Czy nie sądzisz, \e mogę to rozumieć?- Nie jestem pewien.Obserwowali siebie jakąś chwilę, świadomi swego zaanga\owania, uczuć, które nimitargały, odmiennej przeszłości i przekonań.To Tess pierwsza się z tym pogodziła.- Albo pójdę z tobą natychmiast, albo zadzwonię do burmistrza i wyląduję tam pięćminut po tobie.Wcześniej czy pózniej musisz zacząć ze mną pracować.Właśnie spędził z nią noc.Trzy razy się kochali.Czuł, jak jej ciało wije się i dr\y.Teraz mówili o morderstwie i polityce.Kobiecość i łagodność, a nawet nieśmiałość,które zabrał do łó\ka, wcią\ w niej były.Lecz gdzieś tam pod spodem znajdowało sięzródło uporu i opanowania, które zauwa\ył ju\ na samym początku.Przyglądając sięjej, zdał sobie sprawę, \e ona pójdzie bez względu na to, co on powie i co zrobi.- W porządku.Pójdziesz ze mną i przyjrzysz się.Mo\e jak ją zobaczysz, twojeserduszko przestanie krwawić nad mę\czyzną, który jej to zrobił.Schyliła się po buty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Po jej skórze, miękkiej i delikatnej, przechodziły dreszczepo\ądania.Przesunął po niej językiem.Coraz bardziej pragnął tej dziewczyny.Wygięła swe ciało, poddając się po\ądaniu, fantazji i namiętności.Tylko one się terazliczyły.Wszystko inne przestało istnieć.On był realny, \ywy i wa\ny.Cała resztamogła zaczekać.Zwiatło świecy migotało przez chwilę i w końcu zgasło.Kilka godzin pózniej zbudził się zmarznięty.Zmięta narzuta le\ała gdzieś w nogachłó\ka.Tess zwinięta w kłębek była tu\ przy nim, naga, z włosami przykrywającymitwarz.Wstał i okrył ją.Teraz nawet światło księ\yca gdzieś zginęło.Przez chwilę stałprzy łó\ku, patrząc na nią, pogrą\oną we śnie.Do pokoju, kiedy Ben cichutko z niegowychodził, wkradł się kot.7Lekarze i policjanci.Jedni i drudzy doskonale zdają sobie sprawę, \e ich dzień pracyrzadko rozpoczyna się o dziewiątej raną, a kończy o piątej po południu.Rozumieją,\e wybrali zawód charakteryzujący się niezwykle wysokim wskaznikiem rozwodów iumieralności, gdzie wiele się \ąda, zaanga\owanie jest wręcz niezbędne, a telefonyprzeszkadzają w spotkaniach towarzyskich, seksie i śnie.Tak właśnie w skróciemo\na by opisać ich pracę.Kiedy zadzwonił telefon, Tess sięgnęła po niego automatycznie.I.natrafiła naświecznik.Po drugiej stronie łó\ka Ben zaklął, strącił popielniczkę, a\ w końcutrafił na słuchawkę.- Taa.Paris.- Przetarł twarz, jakby chcąc usunąć z niej resztki snu.- Gdzie? - Natychmiast rozbudził się i zapalił lampę.Kot zwinięty na brzuchu Tesszamruczał wyraznie niezadowolony, po czym przesunął się na bok, kiedy Tesspodparła się na łokciach.- Przytrzymajcie go! Ju\ jadę.- Ben odło\ył słuchawkę ispojrzał na delikatny szron na szybie.- Nie zaczekał?W świetle jego rysy zarysowały się ostro, kiedy odwrócił się, aby spojrzeć na nią.Wzdrygnęła się mimowolnie.Oczy Bena były zawzięte - nie zmęczone czyzawiedzione, lecz zawzięte.- Nie, nie zaczekał.- Mają go?- Nie, ale zdaje się, \e mamy świadka.- Wygramoliwszy się wreszcie z łó\ka, sięgnąłpo d\insy.- Nie wiem, ile to potrwa, mo\esz tu zaczekać i jeszcze sobie pospać.Będziemy znowu razem, gdy.Co ty robisz?Stanęła po drugiej stronie łó\ka i zaczęła się ubierać.- Idę z tobą.- Nie ma mowy.- Wciągnął spodnie, lecz ich nie zapiął, tylko sięgnął do szuflady posweter.- Na miejscu zbrodni będziesz tylko przeszkadzać.- W lustrze tu\ nadszufladą zobaczył, jak gwałtownie uniosła głowę.- Na litość boską, jest przecie\zaledwie piąta.Wracaj do łó\ka.- Ben, ja równie\ jestem w tę sprawę zaanga\owana.Odwrócił się.Miała na sobie tylko sweter, który obciskał jej uda.Pamiętał, \e byłgruby i miękki, gdy go z niej ściągał.Trzymała w ręku zmięte spodnie, a włosyzmierzwione od poduszki opadały w nieładzie.Tym razem jednak patrzył na niego lekarz, a nie kobieta.Ben był wkurzony.Wło\yłsweter, po czym podszedł do szafy po kaburę do pistoletu.- Pracuję w wydziale zabójstw.Nie chodzi się tam popatrzeć na kogoś, kto zostałładnie umalowany, aby się dobrze prezentować.- Jestem lekarzem.- Wiem, kim jesteś.Sprawdził broń, po czym wło\ył ją do kabury.- Ben, być mo\e zauwa\ę coś, jakiś szczegół, który wska\e mi drogę do jegopsychiki.- Pieprzę jego psychikę.Nie mówiąc ju\ ani słowa, wygładziła spodnie i wciągnęła je na siebie.- Rozumiem, co czujesz, i jest mi naprawdę przykro.- Taa? - Usiadł, aby wło\yć buty, lecz wcią\ na nią patrzył.- Wydaje ci się, \e wiesz,co czuję? Jednak pozwól, \e ci to powiem.Niedaleko stąd le\y zamordowana kobieta.Ktoś zało\ył jej na szyję szarfę i ściskał tak długo, a\ przestała oddychać.Kopała.szarpała szarfę rękami, próbując krzyczeć, lecz nie była w stanie.Tak więc nie \yje.Ale jeszcze nie jest tylko nazwiskiem na liście zamordowanych.Wcią\ jestczłowiekiem.Jeszcze przez krótki czas będzie człowiekiem.Podeszłaby do niego, gdyby czuła, \e to zaakceptuje.Ale wiedziała, \e nie ma szans.Zapięła pasek i powiedziała naturalnym głosem:- Czy nie sądzisz, \e mogę to rozumieć?- Nie jestem pewien.Obserwowali siebie jakąś chwilę, świadomi swego zaanga\owania, uczuć, które nimitargały, odmiennej przeszłości i przekonań.To Tess pierwsza się z tym pogodziła.- Albo pójdę z tobą natychmiast, albo zadzwonię do burmistrza i wyląduję tam pięćminut po tobie.Wcześniej czy pózniej musisz zacząć ze mną pracować.Właśnie spędził z nią noc.Trzy razy się kochali.Czuł, jak jej ciało wije się i dr\y.Teraz mówili o morderstwie i polityce.Kobiecość i łagodność, a nawet nieśmiałość,które zabrał do łó\ka, wcią\ w niej były.Lecz gdzieś tam pod spodem znajdowało sięzródło uporu i opanowania, które zauwa\ył ju\ na samym początku.Przyglądając sięjej, zdał sobie sprawę, \e ona pójdzie bez względu na to, co on powie i co zrobi.- W porządku.Pójdziesz ze mną i przyjrzysz się.Mo\e jak ją zobaczysz, twojeserduszko przestanie krwawić nad mę\czyzną, który jej to zrobił.Schyliła się po buty [ Pobierz całość w formacie PDF ]