[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podłoga składała się z równego rzędu cegieł.Głową co jakiś czas wycierałem kurz zsufitu.Na początku korytarzyk delikatnie opadał i teraz prowadził na tym samym poziomie.Podejrzewałem, że wędrowałem pomiędzy kondygnacjami dwóch pięter.Nagle moja lewastopa zahaczyła o występ muru.W świetle latarki na wysokości kolan zobaczyłem niskikorytarzyk prowadzący w głąb budynku.Schyliłem się i bez namysłu wszedłem do niego.Pod sobą, w otworze średnicy kilku centymetrów ujrzałem żyrandol zwisający w holuzamkowego muzeum.Właśnie przechodziła tamtędy moja wycieczka.Przewodnik patrzył naturystów z niepokojem.- Kruca bomba! - denerwował się.- Brakuje tego starego ramola, co w ogóle mnie niesłuchał.Jak mu się nie podobało, to mógł powiedzieć i sobie pójść.A tak, ani be, ani me, anikukuryku i zniknął.Teraz, człowieku, sprawdz wszystkie pomieszczenia, czy gdzieś niezbłądził, czy nie zwalił sobie jakiejś cegły na głowę.- Jak wyglądał ten pan? - zapytała pani sprzedająca pamiątki.- Taki wysoki, przygarbiony, w wielkich okularach, kiedyś go gdzieś widziałem, wtelewizji czy na zdjęciu w gazecie.Wtedy zobaczyłem, że tyradzie przewodnika z uwagą przysłuchiwał się Jerzy Baturaprowadzący pod rękę urodziwą blondynkę.Pewnie zamieszkał w jednym z zamkowychapartamentów, w których nocleg kosztował 350 marek.Może Batura nie zwróciłby większejuwagi na słowa przewodnika, gdyby nie Alfred Kobyłka.Chłopak wychodził właśnie z częściadministracyjnej zamku, za plecami Batury.Zamiast wycofać się, Kobyłka podszedł doJerzego.- Dzień dobry! - powiedział do zaskoczonego Batury.- Już tu jesteśmy, więc niechpan niczego nie próbuje.Na twarzy Batury zobaczyłem wyraz pełnego zrozumienia.- Nic nie kombinuję - odpowiedział bardzo spokojnie.- Przy okazji niech panpozdrowi pana Tomasza.W tym momencie Batura wskazał palcem na sufit i spojrzał do góry.Dałbym sobiegłowę uciąć, że mnie zauważył, bo lekko się uśmiechnął.- Proszę też przygotować wannę z gorącą wodą i dzbanek kawy - dodał.- Pan Tomaszwróci zakurzony i będziecie mieli nad czym myśleć całą noc.Z tych słów wynikało, że Batura już spenetrował to przejście.Czym prędzej czołgałem się niskim korytarzykiem.W takiej sytuacji nie mogłem przeoczyć najmniejszegoszczegółu.Niestety, nic nie znalazłem i wycofałem się do głównej części tajemnego przejścia.W końcu dotarłem do muru.Jedną cegłę wybito i przez szparę widziałem jakieśzdewastowane wnętrze niegdyś ogromnej sali z kominkiem w rogu.Zrezygnowany świeciłempo ścianach korytarza i nagle zamarłem.Na suficie, na białym tynku ktoś napisał czerwonąfarbą, może krwią:  Pod koroną carycy, tam gdzie ruski Ignac i pobożny Michał mająbaczenie, znajdziesz Panie drogę do skarbu swego.Cicho gwizdnąłem.Wróciłem do salonu myśliwskiego.Potem otrzepałem się z kurzu iz następną wycieczką wyszedłem z zamku.Alfred Kobyłka czekał przy Rosynancie.- Nie uwierzy pan, kogo spotkałem! - krzyknął.- Jerzego Baturę - odpowiedziałem spokojnie.- Gdzie jest wanna i dzbanek kawy? -zażartowałem.Alfred na chwilę zdębiał.- Dobra - uspokajałem go.- Wrócisz do zamku i zapytasz o to, co ci zaraz powiem.Zapisz dokładnie pytania i odpowiedzi.Alfred wrócił po godzinie.- Wsiadaj, jedziemy w Bieszczady - rozkazałem mu.- Nie pilnujemy Batury? - dziwił się.- Batura już wie, że my wiemy.- Dziwnie pan mówi, zupełnie jak Paweł, zanim.- Stop! Czytaj, co ci powiedziano.Kobyłka sięgnął po notatki.Brzegi otworu wykonano z cienkich deseczek, które odchylały się ku dołowijednocześnie pełniąc funkcję potykaczy czterech granatów obronnych wiszących pod sufitem.Gdybym złapał się jednej z takich listewek, już byłoby po nas.Całe szczęście, że niedotknąłem ich skacząc te trzy metry w dół.- Co teraz? - zapytał Waldek.- Oczekując pomocy sprawdzimy, co tu mamy - gestem dłoni wskazałem skrzynie.Starym, zardzewiałym łomem odbijaliśmy po kolei wieka skrzyń i stwierdzaliśmy, żeleżały tam karabiny, naboje, granaty, nieuzbrojone miny.Najmniejsza skrzynka zamknięta nakłódkę kryła w swym wnętrzu plik zetlałych map i zeszyt, którego pierwsze trzy strony byłyzapisane jakimś szyfrem.Dalsze cztery stronice to były szkice.- Jest tam kto?! - zawołał ktoś przerywając naszą penetrację. - Tak, uważajcie na brzegi otworu! - krzyknąłem.Czyjaś głowa w kevlarowym hełmie z wielkimi goglami wsunęła się do środka ipromień latarki oświetlił sufit skupiając się przez chwilę na granatach.Promyk powędrowałniżej, na nasze pokryte kurzem twarze i pootwierane skrzynki.Rozległ się cichy gwizd.Widocznie ten arsenał zrobił wrażenie na żołnierzu.Przez kilka minut czekaliśmy na to, cosię wydarzy.Wreszcie zjechał do nas przypięty na szelkach saper.Miał jakiś dziwny mundur,w innym wzorze niż wojskowy.Do tego nasz gość miał lepsze wyposażenie osobiste niżtradycyjny polski żołnierz.Przyjrzałem się odznace na jego ramieniu.Należał do elitarnejjednostki GROM.W ciągu minuty rozbroił potykacze połączone z granatami.- Opuszczajcie mnie! - rozkazał kolegom na górze.- Wpierw zabierzemy te dwamisie.- Nie! - krzyknąłem.Ciemne gogle skierowały się w moją stronę.- Co jest? Chcesz ten arsenał zabrać ze sobą na wycieczkę w chmury? - w głosieusłyszałem autentyczne zdziwienie.- Pod tą skrzynią jest mina - szybko wyjaśniałem.- Umieszczono pod nią przerobionyzapalnik.Jeśli zdejmiesz tę skrzynię, to wszystko wybuchnie.Jeśli staniesz na skrzyni izmniejszysz nacisk schodząc z niej, stanie się to samo.Można zwiększać nacisk, ale jegozmniejszenie to pewna eksplozja.%7łołnierz zawisł na szelkach równolegle do podłogi.Zajrzał pod skrzynię.Wyprostował się.- Dawaj chłopaka - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl