[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to dziki królik: sprawiony, upie-czony i zawinięty w liść łopianu.Innym razem znalazła na progu worek pełen ryb: sandacze,płocie i szczupaki, wypatroszone, przekładane zielem choć było lato zapachniały dla niejjesienią i przeszłością.Tylko jak miałaby o tym opowiedzieć? O pełnych sieciach, dymie nadwodami i beczkach, które mężczyzni wtaczali do spiżarni w czas pierwszych chłodów? A nadodatek, cóż mogły go obchodzić takie sprawy?Nagle odczuła, że tamten dawny świat, który zniknął dosłownie na jej oczach, nigdy niewróci do poprzedniej formy.Mogła jak do tej pory pocieszać się nadzieją, mogła powta-rzać w myślach proroctwo Harmenszoona, o tym, że sprawiedliwi wrócą do swych domostw,lecz właśnie teraz, gdy kroiła płaty sandacza w równe, białe pasma, uświadomiona nieodwra-calność spełnionego wprowadziła w jej duszę chaos i zwątpienie.Pod wieczór, z potrawką w garnku (starczyłoby tego dla dwóch rodzin), ruszyła w stronędomu Dornów.Głos, który usłyszała z wewnątrz, nie należał jednak do nieznajomego.Will-man mówił głośno, nieprzerwanie, a tamten tylko co pewien czas zadawał mu pytania, takcicho, że nawet gdyby skłoniła głowę ku otwartemu oknu, nie uchwyciłaby szczegółów, któreniknęły jak owady w ciepłym, ogarniającym wszystko zmierzchu.Nie chciała podsłuchiwać.Mimo to, gdy weszła w chłodną sień, coś zatrzymało ją przed progiem izby.Czyż bohateremopowieści nie był Bestvater, wygnany i przeklęty tak jak Hanna? Mężczyzni głosowali, leczprzedtem długo i gniewnie przemawiał Harmenszoon: Za mało wam zgorszenia w innych gminach? grzmiał mocnym głosem. Czy przy-puszczacie, o naiwni, że skończy się na maszynach do ubijania masła i lampach w waszychdomach? Wasi synowie sprowadzą tutaj radiowe aparaty, a córki, żony i teściowe sprowadząkapelusze ze wstążkami! Czy tak wyglądać ma naśladowanie Pana? Nasze topory, pługi, sie-ci, nasze dłuta i heble, a wreszcie nasze dłonie i modlitwy już nie wystarczą nam?Willman zamilkł, a nieznajomy niespokojnie poruszył się na krześle i zapytał: No i co potem zaszło? Potem westchnął Willman ci, co godzili się na elektryczność, podnieśli dłonie, alebyło ich tylko trzech: Helke, van Dorn, no i wdowiec. Jaki wdowiec? w głosie nieznajomego zabrzmiała nuta zniechęcenia. Czy wspomi-nałeś mi już o nim?19 Tak, Wolzke, ojciec tej głupiej Willman zachichotał cicho. No i Bestvater, ale on niemiał prawa głosu, bo wiatrak i cała ta elektryczność to było jego dzieło, zostawił wszystko iodszedł następnego dnia. Odszedł. przerwał mu nieznajomy. To znaczy, chciałeś powiedzieć, wygnaliście go,tak po prostu?W słowach Willmana nie było jednak wątpliwości czy choćby cienia żalu: Bestvater samzapakował swój dobytek na konny wóz, zatrzasnął drzwi chałupy i przejeżdżając obok zborukrzyknął tak, żeby wszyscy go słyszeli: Harmenszoon, głupcze, ty nie objaśniasz Księgi, ty ją zatruwasz swoim jadem, od czegozdechną tutaj wszyscy!Słuchała tego z większym niepokojem niż wówczas, przed zborem, skąd ojciec wyrwał jądo domu ze zgiełku i harmideru oburzonych głosów, gdyż jego podniesiona dłoń, ten jegogest przeciw Harmenszoonowi, o którym nie wiedziała aż do dzisiaj, nagle wprawił ją wosłupienie, w jakiś przedziwny stan zmieszania, w jakim nie znajdowała się nigdy dotąd.Ichociaż Willman opowiadał dalej o przenosinach Bestvatera do gminy Tiegenhagen, gdziewprawdzie nie było wydm i morza, lecz za to kamizelki mężczyzn miały guziki zamiast ha-ftek, gdzie zakładano właśnie elektryczność i gdzie starszymi byli bracia de Veer, Jan i Piotr,niewiele z tych rzeczy docierało do niej.Wreszcie, gdy Willman skończył i w izbie zapano-wała cisza, pchnęła uchylone drzwi, postawiła na stole garnek z potrawką i wyszła tak prędko,że zdumieni rozmówcy nie zdążyli zatrzymać jej nawet w sieni.Chciała zapłakać, ale ani jedna łza nie spłynęła po jej policzku.Chciała wykrzyczeć całyswój ból, ale ani jedno słowo, nawet najprostsze, nie mogło wydostać się z jej ust.W świetle księżyca ciężarówki bezszelestnie zajechały przed zbór i tak jak wtedy, gdywracała znad morza, zatrzymała się na granicy lasu.Ludzie w mundurach czekali już tylko naHarmenszoona.Wreszcie ukazał się i, tak jak wtedy, trzymał w dłoniach karty, foliały, per-gaminy, z których najstarsze, oprawne w drewniane ramki, miały pieczęcie królów.Podszedłdo oficera i wymachując mu przed nosem plikiem dokumentów, mówił na cały głos, że tobezprawie.Przez tłum przebiegł lekki szmer, i tak jak wtedy, oficer zgasił obcasem niedopa-łek, po czym dał znak.Wsiadali, posłuszni uzbrojonym ludziom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Był to dziki królik: sprawiony, upie-czony i zawinięty w liść łopianu.Innym razem znalazła na progu worek pełen ryb: sandacze,płocie i szczupaki, wypatroszone, przekładane zielem choć było lato zapachniały dla niejjesienią i przeszłością.Tylko jak miałaby o tym opowiedzieć? O pełnych sieciach, dymie nadwodami i beczkach, które mężczyzni wtaczali do spiżarni w czas pierwszych chłodów? A nadodatek, cóż mogły go obchodzić takie sprawy?Nagle odczuła, że tamten dawny świat, który zniknął dosłownie na jej oczach, nigdy niewróci do poprzedniej formy.Mogła jak do tej pory pocieszać się nadzieją, mogła powta-rzać w myślach proroctwo Harmenszoona, o tym, że sprawiedliwi wrócą do swych domostw,lecz właśnie teraz, gdy kroiła płaty sandacza w równe, białe pasma, uświadomiona nieodwra-calność spełnionego wprowadziła w jej duszę chaos i zwątpienie.Pod wieczór, z potrawką w garnku (starczyłoby tego dla dwóch rodzin), ruszyła w stronędomu Dornów.Głos, który usłyszała z wewnątrz, nie należał jednak do nieznajomego.Will-man mówił głośno, nieprzerwanie, a tamten tylko co pewien czas zadawał mu pytania, takcicho, że nawet gdyby skłoniła głowę ku otwartemu oknu, nie uchwyciłaby szczegółów, któreniknęły jak owady w ciepłym, ogarniającym wszystko zmierzchu.Nie chciała podsłuchiwać.Mimo to, gdy weszła w chłodną sień, coś zatrzymało ją przed progiem izby.Czyż bohateremopowieści nie był Bestvater, wygnany i przeklęty tak jak Hanna? Mężczyzni głosowali, leczprzedtem długo i gniewnie przemawiał Harmenszoon: Za mało wam zgorszenia w innych gminach? grzmiał mocnym głosem. Czy przy-puszczacie, o naiwni, że skończy się na maszynach do ubijania masła i lampach w waszychdomach? Wasi synowie sprowadzą tutaj radiowe aparaty, a córki, żony i teściowe sprowadząkapelusze ze wstążkami! Czy tak wyglądać ma naśladowanie Pana? Nasze topory, pługi, sie-ci, nasze dłuta i heble, a wreszcie nasze dłonie i modlitwy już nie wystarczą nam?Willman zamilkł, a nieznajomy niespokojnie poruszył się na krześle i zapytał: No i co potem zaszło? Potem westchnął Willman ci, co godzili się na elektryczność, podnieśli dłonie, alebyło ich tylko trzech: Helke, van Dorn, no i wdowiec. Jaki wdowiec? w głosie nieznajomego zabrzmiała nuta zniechęcenia. Czy wspomi-nałeś mi już o nim?19 Tak, Wolzke, ojciec tej głupiej Willman zachichotał cicho. No i Bestvater, ale on niemiał prawa głosu, bo wiatrak i cała ta elektryczność to było jego dzieło, zostawił wszystko iodszedł następnego dnia. Odszedł. przerwał mu nieznajomy. To znaczy, chciałeś powiedzieć, wygnaliście go,tak po prostu?W słowach Willmana nie było jednak wątpliwości czy choćby cienia żalu: Bestvater samzapakował swój dobytek na konny wóz, zatrzasnął drzwi chałupy i przejeżdżając obok zborukrzyknął tak, żeby wszyscy go słyszeli: Harmenszoon, głupcze, ty nie objaśniasz Księgi, ty ją zatruwasz swoim jadem, od czegozdechną tutaj wszyscy!Słuchała tego z większym niepokojem niż wówczas, przed zborem, skąd ojciec wyrwał jądo domu ze zgiełku i harmideru oburzonych głosów, gdyż jego podniesiona dłoń, ten jegogest przeciw Harmenszoonowi, o którym nie wiedziała aż do dzisiaj, nagle wprawił ją wosłupienie, w jakiś przedziwny stan zmieszania, w jakim nie znajdowała się nigdy dotąd.Ichociaż Willman opowiadał dalej o przenosinach Bestvatera do gminy Tiegenhagen, gdziewprawdzie nie było wydm i morza, lecz za to kamizelki mężczyzn miały guziki zamiast ha-ftek, gdzie zakładano właśnie elektryczność i gdzie starszymi byli bracia de Veer, Jan i Piotr,niewiele z tych rzeczy docierało do niej.Wreszcie, gdy Willman skończył i w izbie zapano-wała cisza, pchnęła uchylone drzwi, postawiła na stole garnek z potrawką i wyszła tak prędko,że zdumieni rozmówcy nie zdążyli zatrzymać jej nawet w sieni.Chciała zapłakać, ale ani jedna łza nie spłynęła po jej policzku.Chciała wykrzyczeć całyswój ból, ale ani jedno słowo, nawet najprostsze, nie mogło wydostać się z jej ust.W świetle księżyca ciężarówki bezszelestnie zajechały przed zbór i tak jak wtedy, gdywracała znad morza, zatrzymała się na granicy lasu.Ludzie w mundurach czekali już tylko naHarmenszoona.Wreszcie ukazał się i, tak jak wtedy, trzymał w dłoniach karty, foliały, per-gaminy, z których najstarsze, oprawne w drewniane ramki, miały pieczęcie królów.Podszedłdo oficera i wymachując mu przed nosem plikiem dokumentów, mówił na cały głos, że tobezprawie.Przez tłum przebiegł lekki szmer, i tak jak wtedy, oficer zgasił obcasem niedopa-łek, po czym dał znak.Wsiadali, posłuszni uzbrojonym ludziom [ Pobierz całość w formacie PDF ]