[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ma już miejsc!- krzyczeli ci, którzy miejsca zdobyli i pomagali majtkom gorliwie w odpieraniu wściekłychataków.Najdzielniej walczył Dick; wymachując wiosłem złamanym przez żywiołowy skokpastora, musnął w łysinę redaktora, strącił z ławeczki Izraelitę, lecz w końcu zaczął wojowaćz lepszym skutkiem.Na szczęście nadbiegły posiłki w osobie bosmana Saprisy i ośmiumajtków.Z ust komenderującego oficera posypały się słowa komendy, techniczne terminy,niezrozumiałe dla szczurów lądowych określenia.- Nie przypuszczałem nigdy, że cimarynarze mają tak bogaty słownik - dziwił się redaktor Martel, głaszcząc trąconą wiosłemłysiutką głowę, w której aż huczało od różnych szkentli, szlupbelek, baksztagów, hamulców,klubociągów, trańców, brusów, ale najbardziej od złamanego wiosła.- Ochchch! - przeraziła się lady Maud, bowiem szalupa zadygotała niepokojąco,dzwignęła się z półkolistych legarów i zaczęła się kołysać w powietrzu.Stalowe baksztagiodwróciły kolejno łukowate ramiona szlupbelek, szalupa wyjechała za burtę statku, zawisłanad czarną otchłanią przepaści i powoli, w synkopowych podskokach zapadała się w dół przydenerwującym zgrzycie bloków i skrzypiącej melodii lin.Niżej, coraz niżej.Dopiero jednopiętro.To dek spacerowy, ulubione miejsce czułych parek.wczoraj, dziś tor wyścigowyoszalałych ludzi.Jeszcze niżej.Pokład tych, co szukali zawsze cienia przed złotymi strzałamipodzwrotnikowego Heliosa; w głębi szerokie, prostokątne okna jadalni, palarni, salonów,balowej sali.wczoraj, dziś pustką ziejące ponure komnaty.Jeszcze o piętro niżej.Najdroższeapartamenty na statku i kabiny pierwszej klasy.- Luuuzuj!.Rufa pomaaału - zabrzmiał gdzieś pod niebem donośny głos porucznikaWomacka, zagłuszając na chwilę strachliwe piski kobiet.Oficer przyświecał sobie z górysilną, elektryczną lampką i komenderował spokojnie, jakby tu o próbny alarm chodziło lubzgoła o wysłanie zwyczajnej szalupy ze statku zakotwiczonego na redzie jakiego portu.Ostatnie piętro, najniższe, jeśli liczyć od zwierciadła morza.Zjeżdżająca szalupamijała równy szereg iluminatorów, okrągłych okienek przeważnie oświetlonych, choć były iciemne.To jeszcze kabiny pierwszej klasy, te gorsze, tańsze, niż apartamenty nad nimipołożone.Tańsze, to prawda, ale zawsze zaciszne, czyste, miłe mieszkanka.wczoraj; dziścele śmierci tych, co nie zdołali się wydostać z jakiegoś powodu, jutro już podmorskie grotyośmiornic.Uderzenia bosaków odpychających burtę szalupy od ściany okrętu obudziły jakieśecha na tym piętrze.- Tam, tam.patrz! - krzyknęła przerażona Maud.W jednym ziluminatorów pojawiła się dłoń ludzka, po chwili druga, wreszcie twarz, twarz blada,wykrzywiona śmiertelnym przestrachem.- Ratujcie!.Nie mogę drzwi wyważyć -zaskowyczał boleśnie głos kobiecy.Lord Mackay pochylił się do bosmana, który objąłkomendę na szalupie i spytał, czy nie można by w jakiś sposób przyjść z pomocą tejnieszczęśliwej.Bosman Saprisa zaprzeczył ruchem głowy.- Proszę nie przeszkadzać - odparłchłodno.Jakoż nadchodził decydujący moment.Języki fal, rozbijających sobie głowy ożelazną górę statku, lizały już kil szalupy, jak gdyby chciały posmakować, czy będziepociecha z tego kąska.- Wiosła gotuj! - Dulki szczęknęły metalicznie.- Ratujcieee! - błagała kobieta uwięziona w kabinie, ale już chlupnęło dno łodzi owodę, a rozpaczliwy okrzyk zginął wśród wrzasków pastora i niewiast, którym nadbiegającafala sprawiła powitalny, zimny tusz.- Kluby puść! - Coś się tam szamotało przy linach, co zulgą odetchnęły po znojnej pracy, coś tam stukało, ruszyło się z febrycznym pośpiechem wsłabych blaskach jedynej latarni szalupy.- Odbij!.Wiosła.Naprzód!.Raz.dwaaaa!.Raz.dwaaa!.Raz.Charles Womack spoglądał jeszcze przez kilkanaście sekund za odpływającą łodzią.- All right - mruknął i ruszył ku następnej szalupie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Nie ma już miejsc!- krzyczeli ci, którzy miejsca zdobyli i pomagali majtkom gorliwie w odpieraniu wściekłychataków.Najdzielniej walczył Dick; wymachując wiosłem złamanym przez żywiołowy skokpastora, musnął w łysinę redaktora, strącił z ławeczki Izraelitę, lecz w końcu zaczął wojowaćz lepszym skutkiem.Na szczęście nadbiegły posiłki w osobie bosmana Saprisy i ośmiumajtków.Z ust komenderującego oficera posypały się słowa komendy, techniczne terminy,niezrozumiałe dla szczurów lądowych określenia.- Nie przypuszczałem nigdy, że cimarynarze mają tak bogaty słownik - dziwił się redaktor Martel, głaszcząc trąconą wiosłemłysiutką głowę, w której aż huczało od różnych szkentli, szlupbelek, baksztagów, hamulców,klubociągów, trańców, brusów, ale najbardziej od złamanego wiosła.- Ochchch! - przeraziła się lady Maud, bowiem szalupa zadygotała niepokojąco,dzwignęła się z półkolistych legarów i zaczęła się kołysać w powietrzu.Stalowe baksztagiodwróciły kolejno łukowate ramiona szlupbelek, szalupa wyjechała za burtę statku, zawisłanad czarną otchłanią przepaści i powoli, w synkopowych podskokach zapadała się w dół przydenerwującym zgrzycie bloków i skrzypiącej melodii lin.Niżej, coraz niżej.Dopiero jednopiętro.To dek spacerowy, ulubione miejsce czułych parek.wczoraj, dziś tor wyścigowyoszalałych ludzi.Jeszcze niżej.Pokład tych, co szukali zawsze cienia przed złotymi strzałamipodzwrotnikowego Heliosa; w głębi szerokie, prostokątne okna jadalni, palarni, salonów,balowej sali.wczoraj, dziś pustką ziejące ponure komnaty.Jeszcze o piętro niżej.Najdroższeapartamenty na statku i kabiny pierwszej klasy.- Luuuzuj!.Rufa pomaaału - zabrzmiał gdzieś pod niebem donośny głos porucznikaWomacka, zagłuszając na chwilę strachliwe piski kobiet.Oficer przyświecał sobie z górysilną, elektryczną lampką i komenderował spokojnie, jakby tu o próbny alarm chodziło lubzgoła o wysłanie zwyczajnej szalupy ze statku zakotwiczonego na redzie jakiego portu.Ostatnie piętro, najniższe, jeśli liczyć od zwierciadła morza.Zjeżdżająca szalupamijała równy szereg iluminatorów, okrągłych okienek przeważnie oświetlonych, choć były iciemne.To jeszcze kabiny pierwszej klasy, te gorsze, tańsze, niż apartamenty nad nimipołożone.Tańsze, to prawda, ale zawsze zaciszne, czyste, miłe mieszkanka.wczoraj; dziścele śmierci tych, co nie zdołali się wydostać z jakiegoś powodu, jutro już podmorskie grotyośmiornic.Uderzenia bosaków odpychających burtę szalupy od ściany okrętu obudziły jakieśecha na tym piętrze.- Tam, tam.patrz! - krzyknęła przerażona Maud.W jednym ziluminatorów pojawiła się dłoń ludzka, po chwili druga, wreszcie twarz, twarz blada,wykrzywiona śmiertelnym przestrachem.- Ratujcie!.Nie mogę drzwi wyważyć -zaskowyczał boleśnie głos kobiecy.Lord Mackay pochylił się do bosmana, który objąłkomendę na szalupie i spytał, czy nie można by w jakiś sposób przyjść z pomocą tejnieszczęśliwej.Bosman Saprisa zaprzeczył ruchem głowy.- Proszę nie przeszkadzać - odparłchłodno.Jakoż nadchodził decydujący moment.Języki fal, rozbijających sobie głowy ożelazną górę statku, lizały już kil szalupy, jak gdyby chciały posmakować, czy będziepociecha z tego kąska.- Wiosła gotuj! - Dulki szczęknęły metalicznie.- Ratujcieee! - błagała kobieta uwięziona w kabinie, ale już chlupnęło dno łodzi owodę, a rozpaczliwy okrzyk zginął wśród wrzasków pastora i niewiast, którym nadbiegającafala sprawiła powitalny, zimny tusz.- Kluby puść! - Coś się tam szamotało przy linach, co zulgą odetchnęły po znojnej pracy, coś tam stukało, ruszyło się z febrycznym pośpiechem wsłabych blaskach jedynej latarni szalupy.- Odbij!.Wiosła.Naprzód!.Raz.dwaaaa!.Raz.dwaaa!.Raz.Charles Womack spoglądał jeszcze przez kilkanaście sekund za odpływającą łodzią.- All right - mruknął i ruszył ku następnej szalupie [ Pobierz całość w formacie PDF ]