[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobre perspektywy? Czyżby był na fali? Oj, tak,zdecydowanie na fali.I w ogóle nie przypomina Procesorka.W ogóle nie przypomina naszego drogiego panaSonejiego!Zerwał bujne wąsy, które nosił od chwili, gdy przybył do szkoły na rozmowękwalifikacyjną.Potem wyjął szkła kontaktowe.Jego zielone dotychczas oczy znów przybrałyodcień kasztana.Gary Soneji zbliżył gasnącą świeczkę do brudnego, popękanego lustra.Wytarł rękawemjeden róg.- No proszę.Teraz na siebie popatrz.Geniusz tkwi w drobiazgach, no nie?Ten bezbarwny nudziarz z prywatnej szkoły już nie istniał.Mięczak, co chciał wszystkichuszczęśliwić.Pan Procesorek odszedł na zawsze.Cóż to była za piękna farsa.Cóż za śmiały plan, a do tego jak wspaniale wykonany.Szkoda, że nikt się nigdy nie dowie, o co tak naprawdę chodziło.No ale komu by mógł o tympowiedzieć?Gary Soneji opuścił dom o 23.30.Zgodnie z planem.Udał się do wolno stojącego garażu,który znajdował się w północnej części gospodarstwa.W bardzo, bardzo wyjątkowym miejscu ukrył tam pięć tysięcy dolarów.Jego tajneoszczędności.Pieniądze, które kradł przez lata.To także element planu.Myślenieprzyszłościowe.Potem wrócił do stodoły, do samochodu.Ponownie zajrzał do dzieci.Jak na raziewszystko szło świetnie.Dzieciaczki się nie skarżyły.Silnik saaba ożył.Soneji włączył tylko światła mijania.Wyjechał na drogę.Kiedy wreszcie dotarł do szosy, zapalił długie światła.Tego wieczoru miał coś jeszcze dozrobienia.Mistrzowskie przedstawienie trwało dalej.Luz - blues.Rozdział 11Agent specjalny Roger Graham mieszkał w Manassas Park, w połowie drogi międzyWaszyngtonem a akademią FBI w Quantico.Był wysokim, imponująco zbudowanym mężczyznąo krótkich, jasnobrązowych włosach.Pracował już w życiu nad kilkoma porwaniami, ale żadne znich nie było równie zatrważające jak to obecne.Kilkanaście minut po pierwszej w nocy Graham wreszcie dotarł do domu - ogromnejkolonialnej rezydencji przy zwyczajnej ulicy w Manassas Park.Sześć sypialni, trzy łazienki,ogród o powierzchni niemal hektara.Niestety, miniony dzień zdecydowanie odbiegał od normalności.Graham byłwyczerpany, stłamszony i śmiertelnie zmęczony.Często się zastanawiał, dlaczego po prostu nieda sobie z tym wszystkim spokoju i nie napisze następnej książki.Pójdzie na wcześniejsząemeryturę.Zdąży poznać trójkę swoich dzieci, zanim wyniosą się z domu.Ulica była pusta.Przyjazne światło lamp na werandach wydało się Grahamowiuspokajające.W tylnym lusterku jego forda bronco pojawiły się reflektory innego samochodu.Auto zatrzymało się przed jego domem.Reflektory nie zgasły.Z wnętrza wysiadłmężczyzna, wymachując notatnikiem.- Agent Graham? Nazywam się Martin Bayer, New York Times - zawołał,przemierzając podjazd.Mignął Grahamowi legitymacją prasową.Jezu Chryste.Pieprzony New York Times , pomyślał agent.Dziennikarz miał na sobieciemny garnitur, koszulę w prążki i jedwabny krawat.Typowy młody nowojorski japiszonwysłany z zadaniem.Dla Grahama wszystkie te dupki z Timesa i Posta wyglądałyjednakowo.Nie było już wśród nich prawdziwych reporterów.- Obawiam się, że przebył pan bardzo długą drogę tylko po to, żeby usłyszeć: Bezkomentarza.Przykro mi - rzekł Roger Graham.- Nie mogę zdradzić żadnych szczegółówzwiązanych z porwaniem.Zresztą, szczerze mówiąc, nie miałbym panu co powiedzieć.Tak naprawdę nie było mu wcale przykro, ale nikt nie chce mieć wrogów w New YorkTimesie.Sukinsyny potrafią ci wepchnąć zatrute pióro w jedno ucho i wyjąć drugim.- Ale ja mam tylko jedno, jedyne pytanie.Wiem, że nie musi pan na nie odpowiadać, aleto bardzo ważne.Dla mnie.To dla mnie ważne, żeby tutaj być o pierwszej w nocy.- No dobrze, słucham.Jakie pan ma pytanie?Graham zatrzasnął drzwi forda.Zamknął zamek i podrzucił kluczyki.- Czy wy wszyscy jesteście tacy głupi i bezbarwni? - zapytał Gary Soneji.- Oto mojepytanie, Grahamko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Dobre perspektywy? Czyżby był na fali? Oj, tak,zdecydowanie na fali.I w ogóle nie przypomina Procesorka.W ogóle nie przypomina naszego drogiego panaSonejiego!Zerwał bujne wąsy, które nosił od chwili, gdy przybył do szkoły na rozmowękwalifikacyjną.Potem wyjął szkła kontaktowe.Jego zielone dotychczas oczy znów przybrałyodcień kasztana.Gary Soneji zbliżył gasnącą świeczkę do brudnego, popękanego lustra.Wytarł rękawemjeden róg.- No proszę.Teraz na siebie popatrz.Geniusz tkwi w drobiazgach, no nie?Ten bezbarwny nudziarz z prywatnej szkoły już nie istniał.Mięczak, co chciał wszystkichuszczęśliwić.Pan Procesorek odszedł na zawsze.Cóż to była za piękna farsa.Cóż za śmiały plan, a do tego jak wspaniale wykonany.Szkoda, że nikt się nigdy nie dowie, o co tak naprawdę chodziło.No ale komu by mógł o tympowiedzieć?Gary Soneji opuścił dom o 23.30.Zgodnie z planem.Udał się do wolno stojącego garażu,który znajdował się w północnej części gospodarstwa.W bardzo, bardzo wyjątkowym miejscu ukrył tam pięć tysięcy dolarów.Jego tajneoszczędności.Pieniądze, które kradł przez lata.To także element planu.Myślenieprzyszłościowe.Potem wrócił do stodoły, do samochodu.Ponownie zajrzał do dzieci.Jak na raziewszystko szło świetnie.Dzieciaczki się nie skarżyły.Silnik saaba ożył.Soneji włączył tylko światła mijania.Wyjechał na drogę.Kiedy wreszcie dotarł do szosy, zapalił długie światła.Tego wieczoru miał coś jeszcze dozrobienia.Mistrzowskie przedstawienie trwało dalej.Luz - blues.Rozdział 11Agent specjalny Roger Graham mieszkał w Manassas Park, w połowie drogi międzyWaszyngtonem a akademią FBI w Quantico.Był wysokim, imponująco zbudowanym mężczyznąo krótkich, jasnobrązowych włosach.Pracował już w życiu nad kilkoma porwaniami, ale żadne znich nie było równie zatrważające jak to obecne.Kilkanaście minut po pierwszej w nocy Graham wreszcie dotarł do domu - ogromnejkolonialnej rezydencji przy zwyczajnej ulicy w Manassas Park.Sześć sypialni, trzy łazienki,ogród o powierzchni niemal hektara.Niestety, miniony dzień zdecydowanie odbiegał od normalności.Graham byłwyczerpany, stłamszony i śmiertelnie zmęczony.Często się zastanawiał, dlaczego po prostu nieda sobie z tym wszystkim spokoju i nie napisze następnej książki.Pójdzie na wcześniejsząemeryturę.Zdąży poznać trójkę swoich dzieci, zanim wyniosą się z domu.Ulica była pusta.Przyjazne światło lamp na werandach wydało się Grahamowiuspokajające.W tylnym lusterku jego forda bronco pojawiły się reflektory innego samochodu.Auto zatrzymało się przed jego domem.Reflektory nie zgasły.Z wnętrza wysiadłmężczyzna, wymachując notatnikiem.- Agent Graham? Nazywam się Martin Bayer, New York Times - zawołał,przemierzając podjazd.Mignął Grahamowi legitymacją prasową.Jezu Chryste.Pieprzony New York Times , pomyślał agent.Dziennikarz miał na sobieciemny garnitur, koszulę w prążki i jedwabny krawat.Typowy młody nowojorski japiszonwysłany z zadaniem.Dla Grahama wszystkie te dupki z Timesa i Posta wyglądałyjednakowo.Nie było już wśród nich prawdziwych reporterów.- Obawiam się, że przebył pan bardzo długą drogę tylko po to, żeby usłyszeć: Bezkomentarza.Przykro mi - rzekł Roger Graham.- Nie mogę zdradzić żadnych szczegółówzwiązanych z porwaniem.Zresztą, szczerze mówiąc, nie miałbym panu co powiedzieć.Tak naprawdę nie było mu wcale przykro, ale nikt nie chce mieć wrogów w New YorkTimesie.Sukinsyny potrafią ci wepchnąć zatrute pióro w jedno ucho i wyjąć drugim.- Ale ja mam tylko jedno, jedyne pytanie.Wiem, że nie musi pan na nie odpowiadać, aleto bardzo ważne.Dla mnie.To dla mnie ważne, żeby tutaj być o pierwszej w nocy.- No dobrze, słucham.Jakie pan ma pytanie?Graham zatrzasnął drzwi forda.Zamknął zamek i podrzucił kluczyki.- Czy wy wszyscy jesteście tacy głupi i bezbarwni? - zapytał Gary Soneji.- Oto mojepytanie, Grahamko [ Pobierz całość w formacie PDF ]