[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy sąsiednim stoliku ktoś ciągnąłkelnerkę za rękaw i dopominał się ściszonym głosem o dawnojuż zamówione kawy.Na estradzie Połomski, drobny, szczupły zdawało się:jeszcze bardziej niż zwykle w ciemnym, granatowymubraniu, śpiewał o swoim domu, który na kogoś czeka, była topieśń rosyjskiego kompozytora, lecz z polskimi słowami.Kobieta z puderniczką w ręku nagle zatrzasnęła jągwałtownie.Podniosła się od stolika, wysoka, koścista, zbytjaskrawo i niemodnie umalowana, wyszła do hallu i stała tamprzez chwilę niezdecydowanie.Palce jej opuszczonych rąkzwierały się i rozprostowywały, usta były jedną wąską, czerwo-ną linią.Wreszcie zbliżyła się do szatni, podała numerek,wyszukała w portmonetce złotówkę.Kilka osób w halluprzyglądało jej się z pewnym zdziwieniem.Nie zdarzało się naogół, żeby ktoś opuszczał Podwieczorek prawie na początku.Pomyśleli, że pewnie zrobiło jej się słabo, portier mruknąłnawet do kogoś, że w sali kiepska wentylacja, duszno i za-dymione.Ten ktoś pokiwał głową, potem śpiesznie oddał wszatni płaszcz i kapelusz, aby zająć zwolnione miejsce przystoliku.Brak wentylacji widać mu nie przeszkadzał. Nie byłaś wczoraj miła rzekł Skolnicki z wyrzutem wgłosie. Czekałem w Nowym Zwiecie prawie godzinę,mogłaś chociaż zostawić wiadomość u szatniarza, tak jak siękiedyś umówiliśmy.Dziewczyna uśmiechnęła się sennie.Patrzała na niego spodzmrużonych powiek, długie rzęsy rzucały cień na policzki,wargi miała bladoróżowe, lekko wydęte.Nie odpowiedziała nawymówkę. Przecież wiesz, na jakim stanowisku pracuję ciągnąłdalej, zapalając papierosa. Wiesz, jaki jestem ciągle zajęty, tewszystkie konferencje, narady w zjednoczeniu czy resorcie,teraz ostatni kwartał, nadganiamy plan.można zwariować.Więc jeżeli się z tobą umawiam, to wyrywam dla ciebie wolnągodzinę z największym trudem, czasem nawet kosztem roboty.A ty po prostu nie przychodzisz.I nawet ci się nie chcezawiadomić, zostawić karteczki u portiera. Nie miałam czasu odpowiedziała, podnosząc do ustfiliżankę z kawą.Parsknął śmiechem. Ty? Ty nie miałaś czasu? To co ja mam powiedzieć. Nie miałam czasu, bo się przeprowadzam.Mówiłam ci.Rodzice dostali wreszcie to mieszkanie na Osiedlu.Drgnął, zmarszczył brwi.Kątem oka obserwowała jego dużą,jeszcze lekko opaloną twarz, prosty nos, wysokie czoło, któreprzechodziło w łysinę, sięgającą aż do połowy czaszki.Oczymiał jasne, chłodne, kiedy patrzył na kogoś, zdawał sięrozważać naraz wszystkie jego wady i zalety, oceniać i wyciągaćwnioski.To nie było przyjemne.Pracownicy fabryki T-20mówili, że dyrektor Skolnicki nicuje człowieka oczami.Ale ona o tym nie wiedziała, nie znała go takim.Dla niej byłłagodny, uśmiechnięty, nawet wówczas, kiedy natarczywiedopominał się o coś albo robił wyrzuty.Toteż teraz zezdziwieniem zobaczyła, że twarz jego ciemnieje, rysy stają sięostre, nieprzyjemne. Nie mówiłaś mi nigdy, że przenosicie się na Osiedle mruknął, przyciskając niedopałek do szkła popielniczki. A czy to ważne? wzruszyła ramionami.I tak w domu ciągle ktoś jest i nie możemy się tam spotykać.Zresztą, nie pytałeś.Milczał, nie patrząc na nią.Na estradzie Tadeusz Chyła,ciemnobrody, w brązowym swetrze, z gitarą na przewieszonymprzez plecy szafirowym jedwabnym sznurku, na pół mówił na pół śpiewał Sen psa K.I.Gałczyńskiego, akompaniującsobie z cicha.Sala była zasłuchana.Chyła cieszył się dużąpopularnością, lubili jego ballady, zwłaszcza o krakowiaczku,co cijał, o złotej karocy czy cysorzu. Nie pytałem, bo nie przyszło mi do głowy, że możeszwłaśnie tam. urwał, sięgnął po nowego papierosa.Paliłszybkimi, nerwowymi ruchami. O co ci chodzi? przyglądała mu się, teraz jużzaniepokojona.Nie chciała żadnych spięć ani kłótni, podobałjej się, zresztą dysponował czarnym mercedesem, toimponowało, nie wszyscy musieli wiedzieć, że wóz byłfabryczny. Co za różnica, gdzie mieszkam? Telefon na pewnonam założą, na Osiedlu ludzie mają, więc połączenie jest.Najdłużej się czeka, jak trzeba kable zakładać.Pomyślał, że przecież ma do czynienia z technikiemłączności, mimo woli uśmiechnął się, tak nie pasował do niejten zawód.Położyła mu rękę na ramieniu jakimś ciepłym,serdecznym gestem.Ucałował jej palce, oczy mu się zamgliły,zapragnął być z nią gdzieś w hotelu, gdzieś poza Warszawą.Westchnął, nie było mowy, żeby się wyrwać teraz, na początkugrudnia, koniec roku i w fabrykach szalał plan. Już nic powiedział spokojnie. Po prostu, nie lubięOsiedla.Ale masz rację, że to nie ma dla nas znaczenia.Na estradzie sołtys Kierdziołek, spod oka spozierając naroześmianych widzów, prawił o wigilijnej gwiazdce,Chlapkowicach, Zośce i czym tam jeszcze. Podwieczorek przyMikrofonie miał się ku końcowi.*Magister Piekarski popchnął kolanem drzwi, obie ręce miałzajęte, w jednej trzymał teczkę, w drugiej sporą paczkę, luznozwiązaną sznurkiem.Spojrzał w prawo i zaklął.Prawda, że doświąt były już tylko dwa tygodnie.Kolejka przed ladą, gdzieurzędowała celniczka, liczyła co najmniej trzydzieści osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przy sąsiednim stoliku ktoś ciągnąłkelnerkę za rękaw i dopominał się ściszonym głosem o dawnojuż zamówione kawy.Na estradzie Połomski, drobny, szczupły zdawało się:jeszcze bardziej niż zwykle w ciemnym, granatowymubraniu, śpiewał o swoim domu, który na kogoś czeka, była topieśń rosyjskiego kompozytora, lecz z polskimi słowami.Kobieta z puderniczką w ręku nagle zatrzasnęła jągwałtownie.Podniosła się od stolika, wysoka, koścista, zbytjaskrawo i niemodnie umalowana, wyszła do hallu i stała tamprzez chwilę niezdecydowanie.Palce jej opuszczonych rąkzwierały się i rozprostowywały, usta były jedną wąską, czerwo-ną linią.Wreszcie zbliżyła się do szatni, podała numerek,wyszukała w portmonetce złotówkę.Kilka osób w halluprzyglądało jej się z pewnym zdziwieniem.Nie zdarzało się naogół, żeby ktoś opuszczał Podwieczorek prawie na początku.Pomyśleli, że pewnie zrobiło jej się słabo, portier mruknąłnawet do kogoś, że w sali kiepska wentylacja, duszno i za-dymione.Ten ktoś pokiwał głową, potem śpiesznie oddał wszatni płaszcz i kapelusz, aby zająć zwolnione miejsce przystoliku.Brak wentylacji widać mu nie przeszkadzał. Nie byłaś wczoraj miła rzekł Skolnicki z wyrzutem wgłosie. Czekałem w Nowym Zwiecie prawie godzinę,mogłaś chociaż zostawić wiadomość u szatniarza, tak jak siękiedyś umówiliśmy.Dziewczyna uśmiechnęła się sennie.Patrzała na niego spodzmrużonych powiek, długie rzęsy rzucały cień na policzki,wargi miała bladoróżowe, lekko wydęte.Nie odpowiedziała nawymówkę. Przecież wiesz, na jakim stanowisku pracuję ciągnąłdalej, zapalając papierosa. Wiesz, jaki jestem ciągle zajęty, tewszystkie konferencje, narady w zjednoczeniu czy resorcie,teraz ostatni kwartał, nadganiamy plan.można zwariować.Więc jeżeli się z tobą umawiam, to wyrywam dla ciebie wolnągodzinę z największym trudem, czasem nawet kosztem roboty.A ty po prostu nie przychodzisz.I nawet ci się nie chcezawiadomić, zostawić karteczki u portiera. Nie miałam czasu odpowiedziała, podnosząc do ustfiliżankę z kawą.Parsknął śmiechem. Ty? Ty nie miałaś czasu? To co ja mam powiedzieć. Nie miałam czasu, bo się przeprowadzam.Mówiłam ci.Rodzice dostali wreszcie to mieszkanie na Osiedlu.Drgnął, zmarszczył brwi.Kątem oka obserwowała jego dużą,jeszcze lekko opaloną twarz, prosty nos, wysokie czoło, któreprzechodziło w łysinę, sięgającą aż do połowy czaszki.Oczymiał jasne, chłodne, kiedy patrzył na kogoś, zdawał sięrozważać naraz wszystkie jego wady i zalety, oceniać i wyciągaćwnioski.To nie było przyjemne.Pracownicy fabryki T-20mówili, że dyrektor Skolnicki nicuje człowieka oczami.Ale ona o tym nie wiedziała, nie znała go takim.Dla niej byłłagodny, uśmiechnięty, nawet wówczas, kiedy natarczywiedopominał się o coś albo robił wyrzuty.Toteż teraz zezdziwieniem zobaczyła, że twarz jego ciemnieje, rysy stają sięostre, nieprzyjemne. Nie mówiłaś mi nigdy, że przenosicie się na Osiedle mruknął, przyciskając niedopałek do szkła popielniczki. A czy to ważne? wzruszyła ramionami.I tak w domu ciągle ktoś jest i nie możemy się tam spotykać.Zresztą, nie pytałeś.Milczał, nie patrząc na nią.Na estradzie Tadeusz Chyła,ciemnobrody, w brązowym swetrze, z gitarą na przewieszonymprzez plecy szafirowym jedwabnym sznurku, na pół mówił na pół śpiewał Sen psa K.I.Gałczyńskiego, akompaniującsobie z cicha.Sala była zasłuchana.Chyła cieszył się dużąpopularnością, lubili jego ballady, zwłaszcza o krakowiaczku,co cijał, o złotej karocy czy cysorzu. Nie pytałem, bo nie przyszło mi do głowy, że możeszwłaśnie tam. urwał, sięgnął po nowego papierosa.Paliłszybkimi, nerwowymi ruchami. O co ci chodzi? przyglądała mu się, teraz jużzaniepokojona.Nie chciała żadnych spięć ani kłótni, podobałjej się, zresztą dysponował czarnym mercedesem, toimponowało, nie wszyscy musieli wiedzieć, że wóz byłfabryczny. Co za różnica, gdzie mieszkam? Telefon na pewnonam założą, na Osiedlu ludzie mają, więc połączenie jest.Najdłużej się czeka, jak trzeba kable zakładać.Pomyślał, że przecież ma do czynienia z technikiemłączności, mimo woli uśmiechnął się, tak nie pasował do niejten zawód.Położyła mu rękę na ramieniu jakimś ciepłym,serdecznym gestem.Ucałował jej palce, oczy mu się zamgliły,zapragnął być z nią gdzieś w hotelu, gdzieś poza Warszawą.Westchnął, nie było mowy, żeby się wyrwać teraz, na początkugrudnia, koniec roku i w fabrykach szalał plan. Już nic powiedział spokojnie. Po prostu, nie lubięOsiedla.Ale masz rację, że to nie ma dla nas znaczenia.Na estradzie sołtys Kierdziołek, spod oka spozierając naroześmianych widzów, prawił o wigilijnej gwiazdce,Chlapkowicach, Zośce i czym tam jeszcze. Podwieczorek przyMikrofonie miał się ku końcowi.*Magister Piekarski popchnął kolanem drzwi, obie ręce miałzajęte, w jednej trzymał teczkę, w drugiej sporą paczkę, luznozwiązaną sznurkiem.Spojrzał w prawo i zaklął.Prawda, że doświąt były już tylko dwa tygodnie.Kolejka przed ladą, gdzieurzędowała celniczka, liczyła co najmniej trzydzieści osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]