[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za chwilę wejdziemy doapartamentu i skopiemy wam tyłki.Te wasze kule nic wam nie pomogą przeciwko tak wieluprzeciwnikom.Ale jeśli się poddacie, daję słowo, że nie wkręcimy wam jaj w najbliższą oprawkęod żarówki.To sprawa pomiędzy mną a Kierą.Wyłazcie.Kij w rękach Ala wybijał miarowy rytm o podłogę.Za krystaliczną ścianą powoliprzemieszczała się jakaś postać.- Mickey? - Zapytał Al.- Dlaczego nie skoczyliście skurwysynom na głowy przez sufit?Gangster poruszył nerwowo skrytymi pod dwurzędową marynarką ramionami.- Przez sufit?- Mniejsza z tym.- Wychodzę - zawołał Hudson Proctor i wyłonił się z luki w krysztale.Wyciągał ręceprzed siebie, trzymając karabin maszynowy za pas.Trzydzieści thompsonów, większość z nich posrebrzana, skierowała się na niego.Hudsonzamknął oczy, czekając na strzały.Jego grdyka poruszała się szybko.Al nie pojmował do końca iskierki odwagi, która przebudziła się w umyśle tamtego.Tak jest, był tam strach, mnóstwo strachu.Coś jednak wywołało oburzenie Hudsona Proctora.- Gdzie ona jest? - Zapytał Al.Hudson zgiął się wpół, wypuszczając z rąk broń.- Zwiała - odpowiedział.- Zabrał ją piekielny jastrząb.- Przerwał.Na jego twarzyzapłonął szczery gniew.- Tylko ją.Szedłem tuż za nią i ta suka zagroziła mi karabinem.Napokładzie było miejsce dla wszystkich, a ona po prostu nas zostawiła.Chuj ją obchodziliśmy.Nowiesz, wszystko zawdzięczała mnie.Beze mnie nigdy w życiu nie zachowałaby kontroli nadpiekielnymi jastrzębiami.- Dlaczego piekielny jastrząb ją zabrał? - Zdziwił się Al.- Nic już nie może im zrobić.- To był Etchells. Stryla".On ma obsesję na punkcie jakiejś broni, którą podobno mająTyratakowie po drugiej stronie Mgławicy Oriona.Zabrał Kierę, żeby uzbroiła dla niego osybojowe.Zapewne rozpętają pierwszą wojnę międzygatunkową.Ta para świrów jest do tegozdolna.- Ech, te kobiety, co? - Zapytał Al z przyjaznym uśmiechem.Hudson wykrzywił twarz w bolesnym grymasie.- Ehe.Pierdolić je.- Tylko do tego się nadają - stwierdził Al ze śmiechem.- Masz rację.Bejsbol trafił Hudsona w szczyt głowy, rozbijając kość i rozpłatując mózg na dwoje.Krewzbryzgała elegancki garnitur Ala i jego markowe, skórzane buty.- Tylko popatrz, do czego cię doprowadziły - oznajmił padającemu na podłogę trupowi.Trzydzieści strumieni białego ognia uderzyło jednocześnie, zamieniając kryształowąścianę w parę i kładąc trupem ukrywających się za nią opętanych.Krzyki Libby przyciągnęły ich do sypialni.Wszyscy cofnęli się, przepuszczając Alaprzodem do ciemnego pokoju.Libby klęczała na podłodze, ściskając w rękach postać spowitą wokrwawiony szlafrok.Bez ustanku zawodziła słabym głosem, jak zwierzę ryczące nad trupemtowarzysza.Kołysała się w przód i w tył, wycierając szmatką twarz Jezzibelli.Al podszedł bliżej,obawiając się najgorszego, ale myśli kochanki były nadal obecne, wciąż wypełniały jej mózg.Libby zwróciła ku niemu spojrzenie.Po jej policzkach spływały łzy.- Popatrz, co zrobili - jęczała.- Popatrz na moją gołąbeczkę.Na moją piękną, pięknągołąbeczkę.To diabły, wszyscy jesteście diabłami. Jej ramiona drżały.Pochyliła się, ze wszystkich sił tuląc Jezzibellę.- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Al.Zaschło mu w ustach, gdy pochylił się obokzrozpaczonej staruszki.Nigdy w życiu nie bał się tak bardzo tego, co zobaczy.- Al? - Wydyszała Jezzibella.- Al, to ty?Puste, wypalone oczodoły szukały go na oślep.Uścisnął jej rękę, czując, że poczerniałaskóra pęka pod jego palcami.- Jasne, maleńka.Jestem tutaj.Jego słaby głos ucichł, gdy ścisnęło go w gardle.Pragnął pójść za przykładem Libby:odrzucić głowę do tyłu i zacząć wyć.- Nic jej nie powiedziałam - zapewniła Jezzibella.- Chciała się dowiedzieć, gdzie jesteś,ale nie powiedziałam.Al łkał.Co to miałoby za znaczenie, gdyby Kiera się dowiedziała? Na koniec okazało się,że wszyscy, którzy się liczyli, dochowali mu wierności.Ale Jez o tym nie wiedziała.Zrobiła to,co uważała za konieczne.Dla niego.- Jesteś aniołem - zawodził.- Cholernym, pieprzonym aniołem, zesłanym z nieba, żeby mipokazać, że jestem gówno wart.- Nie - mruczała.- Nie, Al.Przebiegł palcami po szczątkach jej pięknej twarzy.- Doprowadzę cię do porządku - obiecał.- Zobaczysz.Wszyscy doktorzy na tym małym,gównianym świecie przylecą tutaj, żeby cię wyleczyć.Zmuszę ich do tego.I pomogą ci.Całyczas będę przy tobie.Będę się tobą opiekował.Czule.Zobaczysz.Nie będzie więcej kłótni iranienia.Już nigdy.Tylko ty się dla mnie liczysz.Jesteś dla mnie wszystkim, Jez.Wszystkim.*Mickey zatrzymał się z tyłu tłumu wypełniającego Apartament Nixona, przyglądając siędwóm nieopętanym lekarzom, którzy właśnie się zjawili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl