[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tego samego typu czy tego samego? Tego samego typu: na razie tyle tylko zdołał ustalić.Ma zamiar przeprowadzićkolejne testy.Roślinne DNA, struktura komórkowa, ale to wymaga czasu.Luke westchnął głośno. Cholera.No nic, Mikę, dziękuję za telefon. Jeszcze jedno, szeryfie.Chodzi o te notatki Pearsona, które przekazał pan doprzetłumaczenia sierżantowi Horze.Z przykrością muszę poinformować pana, że sierżantHora odmówił. Odmówił? zapytał, marszcząc brwi, Luke.- Co to znaczy odmówił"? Przykro mi, szeryfie.Najpierw narzekał, że jego czeski nie jest zbyt dobry, a potemzwyczajnie odmówił. Podał jakiś powód? Odniósł notatki komendantowi Husbandowi i poszedł na zwolnienie lekarskie. Więc co się teraz dzieje z tymi notatkami? Zawiozę je do profesora Mrstika w Kirkwood College, szeryfie.To przyjacielkomendanta Husbanda; należą obaj do tej samej loży.Obiecał, że jeśli da radę, przetłumaczyje dla nas w jeden wieczór. Znakomicie.Informuj mnie dalej.Luke odłożył słuchawkę.Edna Bulowski podniosła wzrok, mrugając i próbującwyczytać z jego twarzy, co się stało. Złe wiadomości? zapytała w końcu. Przeżegnaj się, wypruj z siebie flaki i schowaj przed ciernistym krzewem odpowiedział krótko.Kiedy podjechał pod dom pana Marka, zerwał się sypiący piaskiem w oczy wiatr.Ulica,chociaż oddalona zaledwie kilka przecznic od jego własnego domu, była znacznie bardziejzaniedbana.Z ganków obłaziła stara farba, a najnowszym zaparkowanym przy krawężnikusamochodem był caprice z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku, z naderwanymwinylowym dachem.W zaroślach tkwiły strzępy makulatury i cała dzielnica sprawiaławrażenie kompletnie wypompowanej.Mieszkali tutaj zredukowani inżynierowie, spawacze,którzy musieli zgodzić się na obniżkę płac, młodsi nauczyciele i urzędnicy wszyscy ciludzie, których duma i zarobki nadszarpnięte zostały przez długie lata recesji.Betonowa alejka była popękana, ale generalnie rzecz biorąc posesja pana Markanależała do najlepiej utrzymanych.Wokół okratowanego ganku rosły czerwone róże, a ścianydomu były świeżo pomalowane.Luke nacisnął przycisk przy drzwiach i kurant zagrał TheBluebells of Scotland".Całkiem odpowiednia melodia dla mieszkającej w Iowa czeskiejrodziny pomyślał.Zza węgła wybiegł okryty parchami czarny pies i przez chwilęwpatrywał się w niego z wywieszonym jęzorem.Luke'owi przypomniało to język EmilyPearson i szybko odwrócił wzrok.Wciąż nie potrafił pojąć, co takiego wysunęło się z ustEmily, i nie chciał o tym nawet myśleć.Musiał po prostu znajdować się w stresie.Normanprzysięgał kiedyś, że widział kogoś siedzącego na tylnym siedzeniu swojego samochodu.Natychmiast zatrzymał się, przeszukał samochód i nie znalazł nikogo.Stres potrafi wycinaćczłowiekowi najróżniejsze figle.Nie spłata już tylko żadnego figla oczom Normana.Zobaczył cień, przesuwający się za matową, osadzoną w drzwiach szybą. Niczego nie chcę! Niech pan odejdzie! usłyszał głos z wyraznym obcymakcentem. Pan Marek senior? zapytał. Chciałbym, jeśli to możliwe, chwilę z panemporozmawiać. Nie chcę żadnego szamponu samochodowego! Nie mam samochodu! Niech panodejdzie! Panie Marek, jestem szeryfem, nazywam się Friend.Naprawdę chciałbym z panemporozmawiać.Mogę pokazać panu swoją odznakę.Drzwi uchyliły się mniej więcej na siedem centymetrów.Luke zobaczył błyszczące,nieufne jak u szczura czarne oczy.Wyciągnął odznakę i cierpliwie czekał.Wiatr trzepotał ztyłu rondem jego kapelusza.W końcu drzwi otworzyły się szerzej. Dobrze powiedział nieduży starszy mężczyzna. Niech pan wejdzie.Pan Marek senior miał białe zaczesane do tyłu włosy, pociągłą chudą twarz, zażółconąod wiecznego palenia papierosów górną wargę i krzywy nos, który przypominał ręczniewystrugany otwieracz do puszek z oranżadą.Ubrany był w nieskazitelnie czystą białą koszulę, czerwony jedwabny krawat iczerwono-żółtą jedwabną kamizelkę.Na pokrytym guzami nadgarstku miał prosty ciężkizegarek z nierdzewnej stali. Nie wiem, w czym mógłbym panu pomóc, szeryfie powiedział ochrypłym odnikotyny głosem. Nie zrobiłem nigdy nic złego i nigdy nic nie widziałem.Mimo to wziął Luke'a pod łokieć i zaprowadził do salonu, dużego pokoju w kształcielitery L, z wielkim jak katedra telewizorem i potężnymi dębowymi meblami.Nad kominkiemwisiała podobizna świętego Wacława; wszędzie widać było religijne obrazki.W powietrzuunosił się zapach wilgoci, starych petów i kiszonej kapusty.Pan Marek wytrząsnął z błękitnej paczki jednego gauloise'a i wsunął go w kącik ust. Dziesięć lat temu w okolicy nie popełniono ani jednego przestępstwa.A teraz co?Dzieciaki wszystko kradną.Weszłyby do środka i ukradły ci oczy podczas snu, gdybyś niezamknął powiek. Zapalił Papierosa staromodną mosiężną zapalniczką na benzynę.Niech pan siada powiedział. Chce pan może herbaty? Albo kieliszek Wódki? Dziękuję odparł Luke, siadając na skraju kanapy, która wydała z siebieprzeciągłe sapniecie. Nie odwiedzają mnie na ogół goście wyjaśnił pan Marek.Oglądam trochę telewizję.Czytam gazety [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Tego samego typu czy tego samego? Tego samego typu: na razie tyle tylko zdołał ustalić.Ma zamiar przeprowadzićkolejne testy.Roślinne DNA, struktura komórkowa, ale to wymaga czasu.Luke westchnął głośno. Cholera.No nic, Mikę, dziękuję za telefon. Jeszcze jedno, szeryfie.Chodzi o te notatki Pearsona, które przekazał pan doprzetłumaczenia sierżantowi Horze.Z przykrością muszę poinformować pana, że sierżantHora odmówił. Odmówił? zapytał, marszcząc brwi, Luke.- Co to znaczy odmówił"? Przykro mi, szeryfie.Najpierw narzekał, że jego czeski nie jest zbyt dobry, a potemzwyczajnie odmówił. Podał jakiś powód? Odniósł notatki komendantowi Husbandowi i poszedł na zwolnienie lekarskie. Więc co się teraz dzieje z tymi notatkami? Zawiozę je do profesora Mrstika w Kirkwood College, szeryfie.To przyjacielkomendanta Husbanda; należą obaj do tej samej loży.Obiecał, że jeśli da radę, przetłumaczyje dla nas w jeden wieczór. Znakomicie.Informuj mnie dalej.Luke odłożył słuchawkę.Edna Bulowski podniosła wzrok, mrugając i próbującwyczytać z jego twarzy, co się stało. Złe wiadomości? zapytała w końcu. Przeżegnaj się, wypruj z siebie flaki i schowaj przed ciernistym krzewem odpowiedział krótko.Kiedy podjechał pod dom pana Marka, zerwał się sypiący piaskiem w oczy wiatr.Ulica,chociaż oddalona zaledwie kilka przecznic od jego własnego domu, była znacznie bardziejzaniedbana.Z ganków obłaziła stara farba, a najnowszym zaparkowanym przy krawężnikusamochodem był caprice z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku, z naderwanymwinylowym dachem.W zaroślach tkwiły strzępy makulatury i cała dzielnica sprawiaławrażenie kompletnie wypompowanej.Mieszkali tutaj zredukowani inżynierowie, spawacze,którzy musieli zgodzić się na obniżkę płac, młodsi nauczyciele i urzędnicy wszyscy ciludzie, których duma i zarobki nadszarpnięte zostały przez długie lata recesji.Betonowa alejka była popękana, ale generalnie rzecz biorąc posesja pana Markanależała do najlepiej utrzymanych.Wokół okratowanego ganku rosły czerwone róże, a ścianydomu były świeżo pomalowane.Luke nacisnął przycisk przy drzwiach i kurant zagrał TheBluebells of Scotland".Całkiem odpowiednia melodia dla mieszkającej w Iowa czeskiejrodziny pomyślał.Zza węgła wybiegł okryty parchami czarny pies i przez chwilęwpatrywał się w niego z wywieszonym jęzorem.Luke'owi przypomniało to język EmilyPearson i szybko odwrócił wzrok.Wciąż nie potrafił pojąć, co takiego wysunęło się z ustEmily, i nie chciał o tym nawet myśleć.Musiał po prostu znajdować się w stresie.Normanprzysięgał kiedyś, że widział kogoś siedzącego na tylnym siedzeniu swojego samochodu.Natychmiast zatrzymał się, przeszukał samochód i nie znalazł nikogo.Stres potrafi wycinaćczłowiekowi najróżniejsze figle.Nie spłata już tylko żadnego figla oczom Normana.Zobaczył cień, przesuwający się za matową, osadzoną w drzwiach szybą. Niczego nie chcę! Niech pan odejdzie! usłyszał głos z wyraznym obcymakcentem. Pan Marek senior? zapytał. Chciałbym, jeśli to możliwe, chwilę z panemporozmawiać. Nie chcę żadnego szamponu samochodowego! Nie mam samochodu! Niech panodejdzie! Panie Marek, jestem szeryfem, nazywam się Friend.Naprawdę chciałbym z panemporozmawiać.Mogę pokazać panu swoją odznakę.Drzwi uchyliły się mniej więcej na siedem centymetrów.Luke zobaczył błyszczące,nieufne jak u szczura czarne oczy.Wyciągnął odznakę i cierpliwie czekał.Wiatr trzepotał ztyłu rondem jego kapelusza.W końcu drzwi otworzyły się szerzej. Dobrze powiedział nieduży starszy mężczyzna. Niech pan wejdzie.Pan Marek senior miał białe zaczesane do tyłu włosy, pociągłą chudą twarz, zażółconąod wiecznego palenia papierosów górną wargę i krzywy nos, który przypominał ręczniewystrugany otwieracz do puszek z oranżadą.Ubrany był w nieskazitelnie czystą białą koszulę, czerwony jedwabny krawat iczerwono-żółtą jedwabną kamizelkę.Na pokrytym guzami nadgarstku miał prosty ciężkizegarek z nierdzewnej stali. Nie wiem, w czym mógłbym panu pomóc, szeryfie powiedział ochrypłym odnikotyny głosem. Nie zrobiłem nigdy nic złego i nigdy nic nie widziałem.Mimo to wziął Luke'a pod łokieć i zaprowadził do salonu, dużego pokoju w kształcielitery L, z wielkim jak katedra telewizorem i potężnymi dębowymi meblami.Nad kominkiemwisiała podobizna świętego Wacława; wszędzie widać było religijne obrazki.W powietrzuunosił się zapach wilgoci, starych petów i kiszonej kapusty.Pan Marek wytrząsnął z błękitnej paczki jednego gauloise'a i wsunął go w kącik ust. Dziesięć lat temu w okolicy nie popełniono ani jednego przestępstwa.A teraz co?Dzieciaki wszystko kradną.Weszłyby do środka i ukradły ci oczy podczas snu, gdybyś niezamknął powiek. Zapalił Papierosa staromodną mosiężną zapalniczką na benzynę.Niech pan siada powiedział. Chce pan może herbaty? Albo kieliszek Wódki? Dziękuję odparł Luke, siadając na skraju kanapy, która wydała z siebieprzeciągłe sapniecie. Nie odwiedzają mnie na ogół goście wyjaśnił pan Marek.Oglądam trochę telewizję.Czytam gazety [ Pobierz całość w formacie PDF ]