[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za to, że tak jej nie chciałam,buntowałam się przed nią.Andriej przyjął to z humorem.Powiedział, że jestem najmłodsząbabcią świata, a on w tejsytuacji najmłodszym dziadkiem imożemy w razie czego zarabiać nachleb, pokazując się w cyrku.Roześmiałam się.- Kiedy zobaczęswojego wnuka? - spytał.W jegożartobliwym tonie było coś zdeterminacji, Andriej gotów byłprzyjąć na siebie wszystko, comiało związek ze mną, z moimżyciem.Był szybki, może za szybki.I dlatego zaczęłam sięjakby lekko wycofywać.Podświadomie gromadziłamargumenty przeciw.Był młodszy,był nie stąd, i na dobrą sprawęnie miał pojęcia, z kim chce sięwiązać.Przecież nie byłam osobąłatwą.Mój neurasteniczny sposóbbycia często doprowadzał Jerzegodo rozpaczy, a przecież ja iJerzy to cała historia.To, żeopowiedziałam Andriejowi osobie, było tylko opowiadaniem.Oczywiście, coś musiało znaczyć,nikt poza Jerzym nie został dokońca wtajemniczony.Zresztą,Jerzy w tym uczestniczył.Andriej nie mógł tego pojąć dokońca, musiałby zobaczyć chociażjeden dzień z mojej przeszłości.I to też byłoby za mało, onmusiałby taki dzień ze mnąprzeżyć.A może to właśnie jestszansa.Być dla siebie nawzajemjak czysta karta, zaczynać odpoczątku.Ale czy stać mnie nacoś takiego, czy ja jeszczepotrafię dać nam taką szansę.Może stał się nią mój wyjazd doMoskwy, przecież tam sięspotkaliśmy.Być możepotrzebowałam go dlaodnalezienia zgubionej nitki.Psycholog pewnie by temuprzyklasnął.Wyraz jego twarzybył ostatnio jak podpis na akcieułaskawienia.Zobaczył mnie, idzie w mojąstronę.Za chwilę czuję oboktego człowieka i wszystko, oczym myślałam, traci znaczenie.Odbieram siebie przez niego.- Jesteś moim jedynymwyjściem, Anno - mówi mi wewłosy.Czuję na szyi ciepło jego oddechu.Szesnaście lat temuprzemierzałyśmy z Ewą tę samądrogę starym zatłoczonymautobusem.Teraz jadę taksówkąwynajętą do filmu.Mamy trzy dniprzerwy w zdjęciach, więc wiozęAndrieja w stare kąty na Mazury.To nie są Mazury moje i Jerzego,to są Mazury moje i Ewy.Więc znowu tam jadę, do tego"międzyczasu" mojego życia.Jeszcze wtedy Jerzy był dla mnieutracony i ja nie w pełni dlasiebie istniałam.Dobrze, żewłaśnie tam sięznalazłam, gdziemiałam dużo czasu i mogłam sięsobie do woli naprzyglądać.Zobaczyłam siebie bardzo ostro.Jak pod mikroskopem obejrzałamswoją ułomność.Tak, to byłodobre określenie.Tam, naMazurach, byłam ułomna i jakokobieta, i jako matka.Chciałamto zmienić, ale między mną i Ewądo niczego tam nie doszło wsensie uczuciowym.Fizycznieistniałyśmy bezkonfliktowo.- Idz po mleko - mówiłam, aona posłusznie brała kankę iwychodziła.Po chwili widziałam, jakbiegnie przez drogę."Dziewczynka z kanką" cośmyślało we mnie, ale to coś niemyślało "moja córka".Dopiero wWarszawie zaczęło się zmieniać.Przyzwyczajałam się do uczucia,że ktoś jest blisko, obok.Zaczynałyśmy dzielić ze sobą nietylko dom, ale i życie.I wtedyodnalazłam Jerzego.To spotkanieprzemieniło mnie w kobietę.Alemusiało się to stać kosztemczegoś.Zapłaciła Ewa. Kiedy wjeżdżamy po kocichłbach do wioski, czujęwzruszenie.Przez chwilę widzęsiebie i Ewę w gaziku obokdyrektora Domu Kultury z Piszu.Miałyśmy na sobie te starełachy, w których wróciłyśmy zeZwiązku Radzieckiego.Pierwszą napotkaną osobę pytamo pana Dudę.- A.umarł będzie z pięć lattemu.- A ona?- Ona mieszka tam, gdziemieszkała.Przed jej czerwonym domkiemstoi mercedes zzachodnioniemiecką rejestracją,więc można by pomyśleć, żeodnalazł ją tu wielbiciel zdawnych berlińskich czasów.Aleprawda jest inna.Otóż paniDudowa przemieniła się w ludowąmalarkę.Podobno raz nawet byłau niej telewizja.Najbardziejlubi malować jelenie narykowisku i skłaniające ku sobiegłowy łabędzie.Pokazuje namobrazy, kiedy już jej klientodjeżdża, pozostawiając kilkasetmarek honorarium i uwożąc zesobą żubra z nisko opuszczonymdo ataku łbem.Jego oczynabiegłe krwią miotająbłyskawice, które też sąnamalowane.Jest w tym jakaśgroza.Mogłam to ocenić,porównując pocztówkę, z którejów żubr został przeniesiony napłótno.Na pocztówce po prostupasł się na łące.Pani Dudowa jest bardzowzruszona.Zaraz częstuje nasherbatą i czymś mocniejszym.Proponuje nocleg.Odprawiamtaksówkarza, który przyjedzie tupo nas za trzy dni.Mamy je dlasiebie z Andriejem.Ona właściwie się niezmieniła, zmienił się tylko jej strój.Chodzi teraz w obcisłychczarnych rajtuzach i zielonejkamizelce.Włosy zrobiła sobiena rudo.Całość prezentuje siędość dziwacznie, ale z pewnościąjest to ta sama osoba.Wyglądaczerstwo, mimo zbliżającej sięsiedemdziesiątki.Tak jak jaoszukała swoją datę urodzenia,może nawet bardziej, bo Andriejdaje jej nie więcej niżpięćdziesiąt lat.Poszedł spaćna górę, bo nie rozumie, o czymrozmawiamy.Nie zna przecieżpolskiego.My siedzimy z paniąDudową w kuchni przy stole ipopijamy nalewkę.Jest mocna,słodka i kręci mi się od niej wgłowie.Pani Dudowa zwierza misię, że ma przyjaciela,wędrownego malarza, któryobudził w niej zamiłowanie dopalety.On, w przeciwieństwie doniej, maluje tylko ludzi.Najczęściej portrety zfotografii.Niezle zarabia, aleprzebiła go, bo otrzymujehonoraria w zagranicznejwalucie.Raz wstąpił do niejturysta z D~usseldorfu, kupiłobraz.I tak się zaczęło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl