[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rano budzi mnie zgrzyt kluczai glos: Bieritie kipiatok! (Wezcie wrzątek.)Wyłażę z dzbankiem na korytarz po herbatę i na-leżny mi funt chleba.W pierwszych tygodniachpobytu w Moskwie ten funt chleba znikał w jednejchwili, wyglądałyśmy wciąż jeszcze jak wygłodzonecharty; dopiero pod troskliwą opieką CzerwonegoKrzyża przyszłyśmy do zdrowia i sil, i z czasemdzieliłyśmy się naszymi zapasami żywności nawetz innymi tak byłyśmy bogate.Dzbanek, owi-nięty w palto, przechowywał mi ciepłą wodę do11-ej, bo wtedy dopiero wstawałam i zajmowałamsię toaletą.0 12-ej jadą przez podwórze ogromnekotły z zupą.W Moskwie jemy stale coś w rodzajukapuśniaku, ale pływają w nim kawałki mięsa.W ciągu całego dnia trwa na podwórku spacer.Każda cela osobno pól godziny.Cela ogólnarobi masę hałasu, a my spacerujemy samotniewzdłuż ścian po kamiennych płytach.Gdy do-zorca uchyli bramy, widać takiegoż samotnika napodwórzu Moku".Podczas mego spaceru Zosia68siedzi w oknie i rzuca mi od czasu do czasu ja-kieś słówko.Dozorczyni siedzi z robótką w rękuna kamiennych schodach.Po południu słońceprzesuwa się na nasze ściany, wtedy, zaopatrzyw-szy się w książki, przenoszę się na okno i spędzamtam cały wieczór z krótką przerwą na kipiatok".Najmilszym i wyczekiwanym dniem w Butyr-kach był czwartek.W tym dniu panie, przedsta-wicielki Czerwonego Krzyża, przyjeżdżały do nasa pocztą i zapasami żywności.Czerwonemu Krzy-żowi zawdzięczamy nie tylko opiekę i zdrowie,ale i chwile najwyższej radości, gdyż przez jegoręce doszły nas pierwsze listy z domu, pierwszewiadomości o najbliższych, a losów tych najbliż-szych też nie byłyśmy pewne.Witałyśmy panie z Cz.Krzyża jak kogoś blis-kiego, ceniąc sobie ich dobre słowa i uśmiechserdeczny więcej niż wszelkie dary.Z czasem, gdykorespondencja z krajem już się mniej więcejustaliła, prawie za każdym razem był list do któ-rejś z nas.Z powodu cenzury były one krótkiei skąpe w wiadomości, ale podtrzymywały naszesiły i spokój i były głosem ze świata.Gdy list wy-chodził z torebki p.Lewaszkiewiczowej, wnosił doceli subtelny zapach ,,l'Origanu", co było do-datkową przyjemnością.Przesyłki dla wszystkich więzniów Polakówwydawał Czerwony Krzyż na ręce polskiego sta-rosty w oddziale męskim.U nich dzielono wszyst-69ko i starosta, dobrawszy sobie do pomocy dwóchtowarzyszy, wędrował z wielkim koszeni do Moku" i %7łoku", naturalnie pod strażą.Byłoto niejako oddaniem nam wizyty bibliotecznej.W tym czasie starostą polskim był p.Kuroczycki,miły starszy pan, Sybirak.Rzecz jasna, że wszyscy więzniowie Polacyinteresują się wzajemnie swymi sprawami i starająsię nawiązać kontakt między sobą.Wkrótce też roz-winęła się między nami korespondencja na wielkąskalę.Trzeba przyznać, że nasza izolacja niestała temu na przeszkodzie, raczej nawet pozwa-lała na pisanie i odbieranie listów w spokoju, gdyżw celi ogólnej zawsze jest jakaś nasiedka" (do-słownie znaczy to po rosyjsku kwoczka", a jestto po prostu szpieg, udający przez jakiś czaswięznia dla niepoznaki).Wymiana listów odby-wała się przeważnie w obecności dozorców i do-zorczyń z taką wprawą i pomysłowością, że niktnic nie podejrzewał.Zdarzało się i tak, że samibyli listonoszami, nie wiedząc nic o tym; było tobardzo zabawne.A co za radość wyciągnąć listz cukru, czy chleba lub po prostu z czyjejś kie-szeni: (komunikacja bezpośrednia).Jak już wspo-mniałam, żadna z nas nigdy nie wpadła z tą ko-respondencją.Ja byłam może najwięcej pisząca,bo samotność nie działała na mnie deprymującoi po paru miesiącach miałam taką obfitość listów,że przezorność nakazywała je zniszczyć.Postano-wiłyśmy je spalić wspólnie i uroczyście (izolacja!),70a wykorzystać tę okazję w innym celu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Rano budzi mnie zgrzyt kluczai glos: Bieritie kipiatok! (Wezcie wrzątek.)Wyłażę z dzbankiem na korytarz po herbatę i na-leżny mi funt chleba.W pierwszych tygodniachpobytu w Moskwie ten funt chleba znikał w jednejchwili, wyglądałyśmy wciąż jeszcze jak wygłodzonecharty; dopiero pod troskliwą opieką CzerwonegoKrzyża przyszłyśmy do zdrowia i sil, i z czasemdzieliłyśmy się naszymi zapasami żywności nawetz innymi tak byłyśmy bogate.Dzbanek, owi-nięty w palto, przechowywał mi ciepłą wodę do11-ej, bo wtedy dopiero wstawałam i zajmowałamsię toaletą.0 12-ej jadą przez podwórze ogromnekotły z zupą.W Moskwie jemy stale coś w rodzajukapuśniaku, ale pływają w nim kawałki mięsa.W ciągu całego dnia trwa na podwórku spacer.Każda cela osobno pól godziny.Cela ogólnarobi masę hałasu, a my spacerujemy samotniewzdłuż ścian po kamiennych płytach.Gdy do-zorca uchyli bramy, widać takiegoż samotnika napodwórzu Moku".Podczas mego spaceru Zosia68siedzi w oknie i rzuca mi od czasu do czasu ja-kieś słówko.Dozorczyni siedzi z robótką w rękuna kamiennych schodach.Po południu słońceprzesuwa się na nasze ściany, wtedy, zaopatrzyw-szy się w książki, przenoszę się na okno i spędzamtam cały wieczór z krótką przerwą na kipiatok".Najmilszym i wyczekiwanym dniem w Butyr-kach był czwartek.W tym dniu panie, przedsta-wicielki Czerwonego Krzyża, przyjeżdżały do nasa pocztą i zapasami żywności.Czerwonemu Krzy-żowi zawdzięczamy nie tylko opiekę i zdrowie,ale i chwile najwyższej radości, gdyż przez jegoręce doszły nas pierwsze listy z domu, pierwszewiadomości o najbliższych, a losów tych najbliż-szych też nie byłyśmy pewne.Witałyśmy panie z Cz.Krzyża jak kogoś blis-kiego, ceniąc sobie ich dobre słowa i uśmiechserdeczny więcej niż wszelkie dary.Z czasem, gdykorespondencja z krajem już się mniej więcejustaliła, prawie za każdym razem był list do któ-rejś z nas.Z powodu cenzury były one krótkiei skąpe w wiadomości, ale podtrzymywały naszesiły i spokój i były głosem ze świata.Gdy list wy-chodził z torebki p.Lewaszkiewiczowej, wnosił doceli subtelny zapach ,,l'Origanu", co było do-datkową przyjemnością.Przesyłki dla wszystkich więzniów Polakówwydawał Czerwony Krzyż na ręce polskiego sta-rosty w oddziale męskim.U nich dzielono wszyst-69ko i starosta, dobrawszy sobie do pomocy dwóchtowarzyszy, wędrował z wielkim koszeni do Moku" i %7łoku", naturalnie pod strażą.Byłoto niejako oddaniem nam wizyty bibliotecznej.W tym czasie starostą polskim był p.Kuroczycki,miły starszy pan, Sybirak.Rzecz jasna, że wszyscy więzniowie Polacyinteresują się wzajemnie swymi sprawami i starająsię nawiązać kontakt między sobą.Wkrótce też roz-winęła się między nami korespondencja na wielkąskalę.Trzeba przyznać, że nasza izolacja niestała temu na przeszkodzie, raczej nawet pozwa-lała na pisanie i odbieranie listów w spokoju, gdyżw celi ogólnej zawsze jest jakaś nasiedka" (do-słownie znaczy to po rosyjsku kwoczka", a jestto po prostu szpieg, udający przez jakiś czaswięznia dla niepoznaki).Wymiana listów odby-wała się przeważnie w obecności dozorców i do-zorczyń z taką wprawą i pomysłowością, że niktnic nie podejrzewał.Zdarzało się i tak, że samibyli listonoszami, nie wiedząc nic o tym; było tobardzo zabawne.A co za radość wyciągnąć listz cukru, czy chleba lub po prostu z czyjejś kie-szeni: (komunikacja bezpośrednia).Jak już wspo-mniałam, żadna z nas nigdy nie wpadła z tą ko-respondencją.Ja byłam może najwięcej pisząca,bo samotność nie działała na mnie deprymującoi po paru miesiącach miałam taką obfitość listów,że przezorność nakazywała je zniszczyć.Postano-wiłyśmy je spalić wspólnie i uroczyście (izolacja!),70a wykorzystać tę okazję w innym celu [ Pobierz całość w formacie PDF ]