[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobno jest pan okropnymsiłaczem.Wojtek zrobił skromną minę.- Trochę krzepy w kościach mam.Nie mogę narzekać.- Niebezpieczny z pana człowiek.- Eee.Jaki tam niebezpieczny.Nie trzeba mi w drogęwłazić, i tyle.- Dawno pan zna Mierzyckiego?- Kawałek czasu odparł wymijająco.Nie miał ochotyrozgadywać się na temat znajomości z Zenonem.- Wspomniał mi pan Mierzycki, że miał pan do niego jakiśżal.- Dawne czasy uśmiechnął się Wojtek. Co było, a niejest, nie pisze się w rejestr, jak to mówią.Teraz to my zesobą jak bracia.- I bracia czasem się pokłócą.- Wiadomo.Ale podobno kto się lubi, ten się czubi.Pani Hortensja uśmiechnęła się dyskretnie.Bez truduodgadła, że jej rozmówca pragnie się wydać człowiekiembywałym i dlatego popisuje się znajomością aforyzmów.- Więc teraz dobrze się panu pracuje z panem dyrektoremMierzyckim?- Nie narzekam.- A widuje pan czasami pana Meysnela?- Naszego szefa? Tego z bródką? Ma się rozumieć.Widziałem go parę razy, ale z nim nie rozmawiałem, bo ontylko po angielsku szwargocze, a ja ani be, ani me.- Jak on się panu podoba?Wojtek wzruszył ramionami.- Co ma mi się podobać? Taki sobie facet.Wygląda namruka, ale bo ja wiem.Trzeba.z człowiekiem pogadać,trochę się zżyć, żeby móc powiedzieć, jaki on.Zresztą szefbardzo rzadko do nas zagląda, a ostatnio prawie wcale gonie widać.Czasem zatelefonuje, pan Wiktor forsę muodwozi, i koniec.Słyszałem, że ma jakieś zmiany w pałacuprzeprowadzić, że będzie to tylko taki dom wczasowy dlacudzoziemców za dolary, że skasuje karcięta i ten burdel.O, przepraszam panią najmocniej.Tak mi się wyrwało.- Nic nie szkodzi roześmiała się pani Hortensja.- Mają stajnię budować mówił dalej Wojtek. I kortytenisowe szykować.Może basen zrobią.Aadnie będzie.Wróciła Marcysia.Przywiozła dwa kosze pełne spra-wunków.Była zaróżowiona od jazdy na rowerze i bardzowesoła.Ucieszyła się z odwiedzin Wojtka.- Jak to dobrze, żeś przyjechał.Dawno cię nie widziałam.- Może pójdziecie sobie porozmawiać do altanki za-proponowała pani Hortensja. Marcysiu, poczęstuj gościanaszymi truskawkami.Dziewczyna wzięła Wojtka za rękę i pociągnęła go za sobądo ogrodu.Pobiegli do dużej altany obrośniętej dzikimwinem.- Siadaj.Zaraz przyniosę truskawki.Zobaczysz, jakiedobre.%7ładnym paskudztwem nie spryskiwane.Po chwili wróciła z pełną kobiałką wspaniałych, pach-nących truskawek. Masz.Jedz, ile tylko chcesz.Tru-skawek mamy a truskawek.Pięknie w tym roku obrodziły.Wojtek jadł i chwalił.- Faktycznie, dobre.Nawet u mojej mamy takie nie rosną.- Dużą mają gospodarkę twoi rodzice?- Sporą.Będzie około dwudziestu hektarów.- O, to kawał ziemi.Ojciec chyba sam nie da rady obrobić.- Ma pewnie jakiegoś parobka.- A czego ty nie pójdziesz gospodarzyć z ojcem?Odwrócił głowę i sięgnął po truskawkę. Tak jakoś mruknął.Wyczuła, że nie chce o tym gadać, i dała spokój.Przezchwilę siedzieli w milczeniu.Było słoneczne lipcowe popołudnie.Ogród pachniał zie-mią i nagrzaną zielenią.Przez ażurowe ściany altany wsą-czały się złotawymi pasmami promienie słońca.Muchybrzęczały sennie.Pojawiła się duża kosmata pszczoła iusiadła na truskawkach.Pierwsza odezwała się Marcysia.- Wojtek.- Co?- Cni mi się.- Za czym?- Za wsią.Za łanami zbóż, za łąkami, za lasem, zadrzewami.- Przecież tu także masz drzewa powiedział bezprzekonania.Potrząsnęła głową.- To nie to samo.Pewnie, że ogród, że drzewa, że kwiaty,ale to nie to samo, oj nie.Pamiętasz, jak pola pachną? Jakświeżo zorana ziemia pachnie? U nas już niedługo żniwa.Jak słoneczko przygrzeje, to za tydzień można będzie żytożąć.Lubiłam snopki na wóz podawać, a potem na snopkachjechać.Ale wysoko.Dziwuję ci się, że do rodziców niejedziesz gospodarzyć, ino się tutaj tym cudakomwysługujesz.- Daj spokój żachnął się Wojtek.- Nie gniewaj się, Wojtuś, ale ja, jakbym mogła, to wjednej minucie wszystko bym rzuciła i na wieś pojechała.Tak mi się za wsią przykrzy, że rady sobie dać nie mogę.Widać to dlatego, żem na wsi urodzona i na wsiwychowana.- yle ci u tej pani?- yle mi nie jest, ale i dobrze także nie.Smutno.Samaciągle siedzę, że aże mi straszno.Ino się w ten telewizorgapię jak głupia.Czasem to i usnę, jak takie byle co zacznągadać.Trudno wyrozumieć, o co im chodzi.- Pani często zostawia cię samą?- Różnie.Ostatnio dwa dni jej nie było.Wczoraj wróciła.Ale nawet jak nie wyjeżdża, to także ze mną wiele nie gada.Powie, co trza zrobić, chwilę porozmawia i koniec, i znowujestem sama, ino z psami.Tego starego ogrodnika to nawetnie ma co i rachować.Nijak gęby nie chce otworzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Podobno jest pan okropnymsiłaczem.Wojtek zrobił skromną minę.- Trochę krzepy w kościach mam.Nie mogę narzekać.- Niebezpieczny z pana człowiek.- Eee.Jaki tam niebezpieczny.Nie trzeba mi w drogęwłazić, i tyle.- Dawno pan zna Mierzyckiego?- Kawałek czasu odparł wymijająco.Nie miał ochotyrozgadywać się na temat znajomości z Zenonem.- Wspomniał mi pan Mierzycki, że miał pan do niego jakiśżal.- Dawne czasy uśmiechnął się Wojtek. Co było, a niejest, nie pisze się w rejestr, jak to mówią.Teraz to my zesobą jak bracia.- I bracia czasem się pokłócą.- Wiadomo.Ale podobno kto się lubi, ten się czubi.Pani Hortensja uśmiechnęła się dyskretnie.Bez truduodgadła, że jej rozmówca pragnie się wydać człowiekiembywałym i dlatego popisuje się znajomością aforyzmów.- Więc teraz dobrze się panu pracuje z panem dyrektoremMierzyckim?- Nie narzekam.- A widuje pan czasami pana Meysnela?- Naszego szefa? Tego z bródką? Ma się rozumieć.Widziałem go parę razy, ale z nim nie rozmawiałem, bo ontylko po angielsku szwargocze, a ja ani be, ani me.- Jak on się panu podoba?Wojtek wzruszył ramionami.- Co ma mi się podobać? Taki sobie facet.Wygląda namruka, ale bo ja wiem.Trzeba.z człowiekiem pogadać,trochę się zżyć, żeby móc powiedzieć, jaki on.Zresztą szefbardzo rzadko do nas zagląda, a ostatnio prawie wcale gonie widać.Czasem zatelefonuje, pan Wiktor forsę muodwozi, i koniec.Słyszałem, że ma jakieś zmiany w pałacuprzeprowadzić, że będzie to tylko taki dom wczasowy dlacudzoziemców za dolary, że skasuje karcięta i ten burdel.O, przepraszam panią najmocniej.Tak mi się wyrwało.- Nic nie szkodzi roześmiała się pani Hortensja.- Mają stajnię budować mówił dalej Wojtek. I kortytenisowe szykować.Może basen zrobią.Aadnie będzie.Wróciła Marcysia.Przywiozła dwa kosze pełne spra-wunków.Była zaróżowiona od jazdy na rowerze i bardzowesoła.Ucieszyła się z odwiedzin Wojtka.- Jak to dobrze, żeś przyjechał.Dawno cię nie widziałam.- Może pójdziecie sobie porozmawiać do altanki za-proponowała pani Hortensja. Marcysiu, poczęstuj gościanaszymi truskawkami.Dziewczyna wzięła Wojtka za rękę i pociągnęła go za sobądo ogrodu.Pobiegli do dużej altany obrośniętej dzikimwinem.- Siadaj.Zaraz przyniosę truskawki.Zobaczysz, jakiedobre.%7ładnym paskudztwem nie spryskiwane.Po chwili wróciła z pełną kobiałką wspaniałych, pach-nących truskawek. Masz.Jedz, ile tylko chcesz.Tru-skawek mamy a truskawek.Pięknie w tym roku obrodziły.Wojtek jadł i chwalił.- Faktycznie, dobre.Nawet u mojej mamy takie nie rosną.- Dużą mają gospodarkę twoi rodzice?- Sporą.Będzie około dwudziestu hektarów.- O, to kawał ziemi.Ojciec chyba sam nie da rady obrobić.- Ma pewnie jakiegoś parobka.- A czego ty nie pójdziesz gospodarzyć z ojcem?Odwrócił głowę i sięgnął po truskawkę. Tak jakoś mruknął.Wyczuła, że nie chce o tym gadać, i dała spokój.Przezchwilę siedzieli w milczeniu.Było słoneczne lipcowe popołudnie.Ogród pachniał zie-mią i nagrzaną zielenią.Przez ażurowe ściany altany wsą-czały się złotawymi pasmami promienie słońca.Muchybrzęczały sennie.Pojawiła się duża kosmata pszczoła iusiadła na truskawkach.Pierwsza odezwała się Marcysia.- Wojtek.- Co?- Cni mi się.- Za czym?- Za wsią.Za łanami zbóż, za łąkami, za lasem, zadrzewami.- Przecież tu także masz drzewa powiedział bezprzekonania.Potrząsnęła głową.- To nie to samo.Pewnie, że ogród, że drzewa, że kwiaty,ale to nie to samo, oj nie.Pamiętasz, jak pola pachną? Jakświeżo zorana ziemia pachnie? U nas już niedługo żniwa.Jak słoneczko przygrzeje, to za tydzień można będzie żytożąć.Lubiłam snopki na wóz podawać, a potem na snopkachjechać.Ale wysoko.Dziwuję ci się, że do rodziców niejedziesz gospodarzyć, ino się tutaj tym cudakomwysługujesz.- Daj spokój żachnął się Wojtek.- Nie gniewaj się, Wojtuś, ale ja, jakbym mogła, to wjednej minucie wszystko bym rzuciła i na wieś pojechała.Tak mi się za wsią przykrzy, że rady sobie dać nie mogę.Widać to dlatego, żem na wsi urodzona i na wsiwychowana.- yle ci u tej pani?- yle mi nie jest, ale i dobrze także nie.Smutno.Samaciągle siedzę, że aże mi straszno.Ino się w ten telewizorgapię jak głupia.Czasem to i usnę, jak takie byle co zacznągadać.Trudno wyrozumieć, o co im chodzi.- Pani często zostawia cię samą?- Różnie.Ostatnio dwa dni jej nie było.Wczoraj wróciła.Ale nawet jak nie wyjeżdża, to także ze mną wiele nie gada.Powie, co trza zrobić, chwilę porozmawia i koniec, i znowujestem sama, ino z psami.Tego starego ogrodnika to nawetnie ma co i rachować.Nijak gęby nie chce otworzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]