[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem - odparłam przyciszonym głosem.- Ale najwyrazniej ty nie widzisz niczłego w tym, żeby oczekiwać ode mnie, że zmienię się w ciągu jednego dnia.Odkleiłam jego palce od swojego nadgarstka i odsunęłam się na tyle, żeby nie mógłmnie dotknąć.177 - Idę rozejrzeć się po sali.Dam ci znać, gdy wyczuję albo zobaczę kogoś znajomego.Niemal dostrzegłam malującą się w jego oczach ulgę.- Nie powinnaś robić tego sama.- Liander zamaskował mój zapach i wygląd.Jestem wystarczająco bezpieczna.- Nawet jeśli, jesteśmy tu po to, żeby uzyskać informacje na temat generała Hunta.- Jesteśmy tu po to, żeby wpaść na trop osoby odpowiedzialnej za tę całą aferę zgenetycznymi manipulacjami.Wydaje mi się, że Hunt jest jedynie pionkiem w tej grze, i towłaśnie dlatego chcę się rozejrzeć.W środku mogą się znajdować inne zamieszane w toosoby.Poza tym potrzebowałam chwili samotności.Musiałam uporządkować myśli, zanimponiesie mnie na tyle, że każę mu się ode mnie odwalić raz na zawsze.Biorąc pod uwagęzłośliwość losu, tylko ja mogłam mieć takie szczęście, że facet, od którego odeszłam, możesię okazać mężczyzną mojego życia.- Znajdz Hunta - ciągnęłam - a ja dołączę do ciebie, gdy tylko się rozejrzę.Nie dałam mu szansy na sprzeciw i wmieszałam się szybko w wirujący na parkiecietłum.Zdążyłam przemierzyć trzy czwarte pomieszczenia - czując coraz większe mdłościspowodowane przytłaczającą wonią perfum bijącą od każdej z obecnych tu kobiet, którechyba musiały się w nich kąpać - gdy poczułam ten zapach.Sosna i woń nadchodzącejwiosny.Dwa z zapachów, jakie miałam okazję poczuć w centrum rozrodczym.Zatrzymałam się gwałtownie i przyjrzałam się ludziom stojącym tuż przede mną.Dostrzegłam jedynie grupkę siwowłosych pań dobiegających dziewięćdziesiątki.%7ładnychmężczyzn.Zmarszczyłam brwi, węsząc ostrożnie w powietrzu i zastanawiając się, czy natłokaż tylu zapachów nie dezorientował przypadkiem moim zmysłów.Nadal jednak go wyczuwałam.Był tak samo silny jak poprzednio i zdecydowanieemanował od stojącej przede mną grupy kobiet.Możliwe, że był pośród nich mężczyzna,którego w tej chwili nie potrafiłam dostrzec.Okrążyłam jedną z kobiet, której zapach był tak duszący i zatykający nos, że zagroziłmojemu podrażnionemu żołądkowi wywróceniem się na drugą stronę, i podeszłam do garstkistarszych kobiet.Nie zobaczyłam żadnego mężczyzny.Mimo to zródło zapachu zdawało siętkwić tuż pod moim nosem.- Gdzie się podział nasz Martin? - spytała jedna z kobiet.- Jest mi winien lampkęszampana za przegrany zakład.Martin? Czy ona miała na myśli Martina Hunta? Czyżby to oznaczało, że gdzieś w tej178 grupie była jego żona? Ominęłam kolejną parę i w końcu ją zobaczyłam.W rzeczywistościbyła tak samo nijaka i przeciętna jak na zdjęciu.W sięgającej połowy łydki krwistoczerwonejsukni wieczorowej wyglądała jak śnięta ryba.Spojrzała na mnie w tym samym momencie co ja na nią i nasze spojrzeniaskrzyżowały się na chwilę.Doznałam wstrząsu, który zmroził mnie do szpiku kości iwmurował w podłogę.Oczy miała w kolorze błota, ale jej tęczówki otaczały pierścienie zdwóch innych kolorów - niebieskiego i jasnego bursztynu.Znałam te oczy.Należały domężczyzny z mojej przeszłości.Mężczyzny, który przychodził do mojej celi w centrumrozrodczym.Tylko że te oczy nie należały do mężczyzny, lecz do kobiety.Moje wspomnienia musiały okazać się mylne.Musiały.To nie było możliwe.Wtedy jednak otoczyła mnie chmura znajomego zapachu, który potwierdził, żeniemożliwe było w rzeczywistości możliwe.To nie Martin Hunt zamknął mnie w tym ośrodku, tylko jego żona.179 ROZDZIAA DZIEWITY- Czy my się znamy? - Pytanie pani Hunt przebiło się wyraznie przez paplaninę,powodując, że kilka kobiet stojących w grupie odwróciło się i spojrzało na mnie.- Co? - Uświadamiając sobie natychmiast, co zrobiłam, zamrugałam szybko izmusiłam się do okazania zaskoczenia.- Och, najmocniej przepraszam.Podziwiałam właśniewidoki.Nie chciałam, żeby wyszło to tak, jakbym się na panie gapiła.Co zresztą robiłam, zupełnie jak jakiś cholerny, skretyniały żółtodziób.- A pani to?.- Jej głos był tak samo lodowaty jak przed chwilą i podrażnił mojenerwy równie mocno jak gwózdz szorujący po szkle.Nie był to jednak głos osoby, którysłyszałam w tamtym miejscu, co jedynie spotęgowało moje zakłopotanie.Rzuciłam jej najbardziej niewinny uśmiech i wyciągnęłam dłoń.- Barbie Jenkins.Zignorowała moją wyciągniętą rękę.- Nie przypominam sobie, żeby na liście była jakaś Barbie Jenkins.Meryl?Kobieta o tym imieniu spojrzała na mnie z góry.Niezły wyczyn, biorąc pod uwagę to,że byłam od niej wyższa o dobre dziesięć centymetrów.- Zgadza się.Na liście nie ma osoby o takim nazwisku.- Och, to dlatego, że przyszłam tutaj z przyjacielem.Uniosła zbyt krzaczastą brew.- A ten przyjaciel to?.- Quinn O'Conor.- Nie widziałam nic złego w wymienieniu jego imienia, bez względuna to, co o tej kobiecie mówiły mi zmysły i wspomnienia.Jeśli to ona sporządziła listę gości,wiedziała, że Quinn będzie na przyjęciu.Wyraz jej twarzy uległ ledwo zauważalnej zmianie.Prychnęła pod nosem.Słowo wyniosłość doskonale opisywało jej zachowanie.- Jest bardzo hojny dla naszej organizacji.Serio? A to coś nowego.Z drugiej stronyjednak niemal wszystko, co było związane z Quinnem, stanowiło dla mnie nowość.- Bardzo hojny - zgodziła się poważnym tonem Meryl.To oczywiście znaczyło, że wybór jego towarzyszki na dzisiejszą kolację zostanie180 przemilczany.Gdybym nie była tak bardzo zakłopotana, prawdopodobnie roześmiałabym siętym starym krowom w twarz z powodu ich skostniałych poglądów.I raczej nie zaskarbiłabymtym sobie ich względów.- Jestem pewna, że dalej będzie ją wspierał - powiedziałam wylewnym tonem.-Zawsze powtarza, że to wspaniała.- Oczywiście, moja droga.Dziękuję.- Rzuciła mi nieszczery uśmiech i całą uwagęskierowała z powrotem na wianuszek znajomych.Odprawiona w ten sposób odwróciłam się błyskawicznie i ruszyłam z powrotem wstronę tłumu.Nie miałam pojęcia, co się właściwie działo, ale wiedziałam, że nie mogę daćpani Hunt żadnych powodów do podejrzeń.Nie udało mi się jednak ujść daleko, bo ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronętwardego i znajomego ciała.Otulił mnie zapach ciepłej skóry i egzotycznych przypraw, którypobudził moje zmysły.Znałam ten zapach.Należał do Kellena.- Witaj, Riley - szepnął, owiewając moje ucho gorącym oddechem.- Miło cię widzieć.Los z całą pewnością uwielbiał ze mną pogrywać.A może po prostu wskazywał midobry kierunek, w którym miałam podążyć?Odwróciłam się, żeby zaprzeczyć jego stwierdzeniu, ale gdy tylko moje oczynapotkały jego, słowa zamarły mi na ustach.On wiedział.W jego zielonych oczach nie było nawet cienia wątpliwości.Pomimokamuflażu, pomimo ukrycia mojego naturalnego zapachu on wiedział, że to ja.Przeraziłomnie to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl