[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I że tanowa konstelacja gwiezdna, odkryta przez nadwornego astronoma, po wieczne czasy będzienosiła nazwę: Warkocz Bereniki.Podobno królowa Berenika miała prześliczne złote włosy.- Jak ty - dobiegły do niej tak ciche słowa, że nie była pewna, czy je naprawdę słyszała.- Jak ty, Aju.- Jun - powiedziała, aby ukryć zmieszanie - po prostu nie chce mi się wierzyć, że kilkatygodni temu zobaczyłeś Ziemię po raz pierwszy.O czym myślałeś wtedy, co czułeś?- Pomyślałem, że jest naprawdę błękitna, i zapragnąłem usłyszeć jej głosy.Zabrzmiałyprzyjaźnie, ale omijały mnie, jak gdybym nie istniał.- Jun, chcę posłuchać teraz, razem z tobą.Skinął ręką i natychmiast w ciszę wdarł się zgiełk i szum zmieszanych głosów isygnałów.Po chwili w gwarze wyodrębniła poszczególne słowa i z niepokojem usiłowała zrozu-mieć ich sens.Ktoś zawiadamiał, że wysyła samolotem lekarstwa dla zatrutych dzieci z innego kraju.Odetchnęła z ulgą.- Jun - szepnęła - nie myliłeś się.Głosy Ziemi brzmią przyjaźnie.Żadne wołanie opomoc nie przemija bez echa.Nieomal wszystkie kraje śpieszą zawsze na ratunek ludziomzasypanym ziemią, zalanym powodzią, ofiarom tajfunu.Może więc mieszkańcy BłękitnejPlanety wkrótce zrozumieją, że nie wolno im samym powodować straszliwych klęsk?Na tle czerni mignęło coś srebrzyście i na galeryjkę spłynął lekko Marcin.- Zaćmienie Słońca! - krzyknął.- Patrzcie! Prawdziwe zaćmienie Słońca, i to wKosmosie!Jego wyciągnięta ręka wskazywała ciemną tarczę Ziemi, otoczoną płomienną grzywąsłonecznej korony.SŁUPY HERKULESASzare kłębki mgły przepływały za przezroczystymi ścianami pojazdu, ciemniejąc torozjaśniając się na przemian.Cisza.Żaden dźwięk nie dolatywał ani od strony Ceuty, ani od Tangeru.- Wysiadamy - zdecydował Jun - i polecimy od razu na Gibraltar.Nikt nas nie zauważywe mgle, a my będziemy widzieć wszystko.- I dotknął hełmu Marcina i Agnieszki.Natychmiast przed ich oczyma ukazał się masyw gór Atlasu, ciągnącego się nieboty-czną ścianą w odległości około pół kilometra od brzegu.- Gapa - zawołał Marcin, a psiak, który podejrzliwie obwąchiwał kępki spalonej trawy,natychmiast podbiegł i posłusznie skoczył do pojazdu.Jun zostawił jej mały wybieg, coś jakby galeryjkę na wysokości około dwu metrów nadziemią.Spojrzała rozumnie, kiedy nakazywał, żeby nie szczekała.Wichura uderzyła gwałtownymi falami jak halny, ale jej dotknięcia nie były miękkie ipachnące - zapychała usta i nos obrzydliwą wilgocią.Trzymając się za ręce wzbili się wpowietrze jak troje ludków wyciętych z jednego kawałka papieru.Porywy wiatru szarpały ich, ześlizgiwały się po skafandrach; bolała głowa i ramię przyukośnym przebijaniu się przez oporną ścianę powietrza.Męcząca szarpanina przedłużała się w wieczność, ale w końcu wiatr zaczął dąć równo-miernie, lot stał się łatwiejszy i jakoś dość szybko znaleźli się za osłoną skały, o którą rozbija-ły się podmuchy.Przepłynęli nad zielonymi wierzchołkami oliwek i karłowatych sosen, wktórych szeleścił wiatr; nad kamienistymi ścieżkami opasującymi północne zbocze.Mgła rzedła, stawała się przezroczysta i zwijając się w obłoki nikła za skalnymi załama-niami.Kiedy stanęli na szczycie, Agnieszka zsunęła z głowy hełm i promienie słońca, któreprzebiły powlokę chmur, musnęły ciepłem jej policzki, rozbłysły w jasnych włosach.Wzburzone fale z szarych stawały się błękitne.Wiatr je popychał ze wschodu, tworzącna szafirowej powierzchni białe, równoległe, przerywane paski.W głowie się mąciło patrzeć pod nogi, gdzie stromo urywała się skała, rzucając na wodęseledynowy i żółty cień, i gdzie u stóp urwiska przycupnęły domki niby stado gołębi.Jun spoglądał na rozpościerający się przed nimi widok.Kiedy tak milczał, znowu stawałsię dla dziewczyny przybyszem z obcej planety, zamkniętym w sobie i nieodgadnionym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.I że tanowa konstelacja gwiezdna, odkryta przez nadwornego astronoma, po wieczne czasy będzienosiła nazwę: Warkocz Bereniki.Podobno królowa Berenika miała prześliczne złote włosy.- Jak ty - dobiegły do niej tak ciche słowa, że nie była pewna, czy je naprawdę słyszała.- Jak ty, Aju.- Jun - powiedziała, aby ukryć zmieszanie - po prostu nie chce mi się wierzyć, że kilkatygodni temu zobaczyłeś Ziemię po raz pierwszy.O czym myślałeś wtedy, co czułeś?- Pomyślałem, że jest naprawdę błękitna, i zapragnąłem usłyszeć jej głosy.Zabrzmiałyprzyjaźnie, ale omijały mnie, jak gdybym nie istniał.- Jun, chcę posłuchać teraz, razem z tobą.Skinął ręką i natychmiast w ciszę wdarł się zgiełk i szum zmieszanych głosów isygnałów.Po chwili w gwarze wyodrębniła poszczególne słowa i z niepokojem usiłowała zrozu-mieć ich sens.Ktoś zawiadamiał, że wysyła samolotem lekarstwa dla zatrutych dzieci z innego kraju.Odetchnęła z ulgą.- Jun - szepnęła - nie myliłeś się.Głosy Ziemi brzmią przyjaźnie.Żadne wołanie opomoc nie przemija bez echa.Nieomal wszystkie kraje śpieszą zawsze na ratunek ludziomzasypanym ziemią, zalanym powodzią, ofiarom tajfunu.Może więc mieszkańcy BłękitnejPlanety wkrótce zrozumieją, że nie wolno im samym powodować straszliwych klęsk?Na tle czerni mignęło coś srebrzyście i na galeryjkę spłynął lekko Marcin.- Zaćmienie Słońca! - krzyknął.- Patrzcie! Prawdziwe zaćmienie Słońca, i to wKosmosie!Jego wyciągnięta ręka wskazywała ciemną tarczę Ziemi, otoczoną płomienną grzywąsłonecznej korony.SŁUPY HERKULESASzare kłębki mgły przepływały za przezroczystymi ścianami pojazdu, ciemniejąc torozjaśniając się na przemian.Cisza.Żaden dźwięk nie dolatywał ani od strony Ceuty, ani od Tangeru.- Wysiadamy - zdecydował Jun - i polecimy od razu na Gibraltar.Nikt nas nie zauważywe mgle, a my będziemy widzieć wszystko.- I dotknął hełmu Marcina i Agnieszki.Natychmiast przed ich oczyma ukazał się masyw gór Atlasu, ciągnącego się nieboty-czną ścianą w odległości około pół kilometra od brzegu.- Gapa - zawołał Marcin, a psiak, który podejrzliwie obwąchiwał kępki spalonej trawy,natychmiast podbiegł i posłusznie skoczył do pojazdu.Jun zostawił jej mały wybieg, coś jakby galeryjkę na wysokości około dwu metrów nadziemią.Spojrzała rozumnie, kiedy nakazywał, żeby nie szczekała.Wichura uderzyła gwałtownymi falami jak halny, ale jej dotknięcia nie były miękkie ipachnące - zapychała usta i nos obrzydliwą wilgocią.Trzymając się za ręce wzbili się wpowietrze jak troje ludków wyciętych z jednego kawałka papieru.Porywy wiatru szarpały ich, ześlizgiwały się po skafandrach; bolała głowa i ramię przyukośnym przebijaniu się przez oporną ścianę powietrza.Męcząca szarpanina przedłużała się w wieczność, ale w końcu wiatr zaczął dąć równo-miernie, lot stał się łatwiejszy i jakoś dość szybko znaleźli się za osłoną skały, o którą rozbija-ły się podmuchy.Przepłynęli nad zielonymi wierzchołkami oliwek i karłowatych sosen, wktórych szeleścił wiatr; nad kamienistymi ścieżkami opasującymi północne zbocze.Mgła rzedła, stawała się przezroczysta i zwijając się w obłoki nikła za skalnymi załama-niami.Kiedy stanęli na szczycie, Agnieszka zsunęła z głowy hełm i promienie słońca, któreprzebiły powlokę chmur, musnęły ciepłem jej policzki, rozbłysły w jasnych włosach.Wzburzone fale z szarych stawały się błękitne.Wiatr je popychał ze wschodu, tworzącna szafirowej powierzchni białe, równoległe, przerywane paski.W głowie się mąciło patrzeć pod nogi, gdzie stromo urywała się skała, rzucając na wodęseledynowy i żółty cień, i gdzie u stóp urwiska przycupnęły domki niby stado gołębi.Jun spoglądał na rozpościerający się przed nimi widok.Kiedy tak milczał, znowu stawałsię dla dziewczyny przybyszem z obcej planety, zamkniętym w sobie i nieodgadnionym [ Pobierz całość w formacie PDF ]