[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeżeli panna młoda nie będzie czekać w holu na górze?Kroki zmierzające dalej zagłuszyła muzyka.Albo może Sam zatrzymałsię na szczycie schodów, kiedy już się znalazł poza zasięgiem wzroku go-ści? Może w ogóle nie poszedł porozmawiać z Susan? To by było nawetbardziej do niego podobne.W każdym razie trąbki nadal rozbrzmiewały,a goście popatrywali na siebie z uśmiechem ( Jaka to nieoficjalna, ro-SR dzinna uroczystość" - zapewne myśleli).Nagle znów rozległy się kroki -po schodach w dół.Każdemu jednak musiało przyjść do głowy, że pannamłoda nie mogłaby schodzić tak gwałtownie i z takim hukiem.Wkroczył Sam i stanął przed doktorem Soamsem.Delii przemknęłoprzez myśl, że może bez względu na wszystko chce kontynuować uro-czystość - złożyć przysięgę w imieniu Susie.Zwilżył jednak wargi i po-wiedział:- Panie i panowie.Delia wyciągnęła rękę i podniosła ramię gramofonu.Przynajmniej tylemogła zrobić, skoro Sam zdecydował się ogłosić, iż ogromnie przeprasza,jest mu przykro, że wszyscy się fatygowali, ale ślub zostaje odrobinęodłożony. Odłożony" było, zdaniem Delii, optymistycznym określeniem.Gościejednak uznali to za naprawdę niewielką zmianę planów, jeśli chodzi oparę narzeczonych.Linda gniewnie oświadczyła, że ona z blizniaczkamimają zarezerwowane bilety na samolot za dwa dni w godzinach połu-dniowych.Muszą lecieć, bo bilety są bezzwrotne, ma więc nadzieję, docholery, że Susie wezmie to łaskawie pod uwagę.Doktor Soams, prze-kładając kartki swojego kalendarza, mamrotał coś o umówionych spo-tkaniach, wizytach, funduszu budowlanym.wreszcie jednak stwierdził,że pod koniec tygodnia sprawy lepiej wyglądają, właściwie całkiem do-brze.Nawet matka Driscolla, która wyglądała na bardziej zmartwioną odpozostałych osób, właściwie głównie martwiła się o przyjęcie, które miaławydać po podróży poślubnej.- Jak uważasz, pobiorą się do soboty wieczór? - spytała Delię.- Mogła-byś może jakoś podpytać Susie? Mają przyjść pięćdziesiąt trzy osoby, nasinajbliżsi przyjaciele.Oczywiście ty również, jeżeli tu zostaniesz.SR - Może kiedy skończą rozmawiać, Driscoll coś więcej będzie wiedział -odparła Delia.- Jak tylko zejdzie na dół, poproszę, by z wami się skontak-tował.Driscoll bowiem poszedł na górę porozmawiać z Susie.Gdyby ktoś py-tał Delię o zdanie, to odpowiedziałaby, że chłopak powinien był tak po-stąpić na początku.Deszcz, na który od rana się zbierało, właśnie zaczął padać.Wszyscygoście więc po wyjściu przed dom pędzili do samochodów.Najpierw od-jechał doktor Soams, potem wuj i ciotka Sama, razem z Eleanorą.Następ-nie siostra Driscolla z bezimiennym mistrzem ceremonii, a na końcu ro-dzice.- Oj, już myślałam, że na zawsze utknę w tym małym sportowym sa-mochodzie Spence! - zawołała Eliza i wymiotło ją, a za nią Lindę z bliz-niaczkami.Ramsey i Carroll pozostali i deptali Delii po piętach, kiedy wynosiła dokuchni talerze z poczęstunkiem.Czyli Velma z Rosalie również zostały.Chociaż nie narzucały się swoją obecnością, tylko poszły do gabinetuoglądać telewizję.Tymczasem Sam ustawił na miejscu meble w dużympokoju, a Carroll opowiedział Delii cały film, który widzieli z Ramseyem.Ten facet - jak mówił - utknął w czymś w rodzaju zakładki czasu, w którejmusiał bez przerwy od nowa przeżywać ten sam dzień.Delia pomyślałasobie, że biorąc pod uwagę wszystkie tematy, jakie mogliby dzisiaj poru-szyć, Carroll dokonał zdecydowanie osobliwego wyboru.Fruwając tam iz powrotem po kuchni i owijając folią talerze, bez przerwy wydawała zsiebie pomruki:- No tak.uhum.aha.Carroll deptał jej po piętach, tak że kiedy chciała ruszyć się w przeciw-nym kierunku, musiała go ostrzegać.Ramsey też nie stał zbyt daleko.Nagle wszedł Sam, niosąc obrus zebrany pośpiesznie w bezkształtnytobołek, i atmosfera się zmieniła.Carroll zacinał się, usiłując dalej ciągnąćswoją opowieść.Ramsey nagle bardzo się zajął zamykaniem drzwiczekSR szafek kuchennych.Obaj jednak obserwowali Delię, nawet nie patrząc nanią.- Obrus - powiedział Sam, wręczając jej tobołek.- Och.aha.dobrze.dzięki - wyrzuciła z siebie.-Tylko zaniosę godo.- I odwróciwszy się na pięcie, ruszyła przez spiżarnię i w dół poschodach do piwnicy.Mimo że tego obrusa absolutnie nie trzeba było prać.U podnóża schodów czekał kot, uparcie się w nią wpatrując.Vernonzawsze uciekał do piwnicy, kiedy byli goście.- Vernon, tęskniłeś za mną? - spytała, pochylając się, by położyć mudłoń na okrągłym miękkim łebku.- Też za tobą tęskniłam, malutki - wy-szeptała.Mruczał przesadnie, jak to koty mają w zwyczaju, kiedy chcąpowiedzieć ludziom, że wszystko jest w porządku.Usłyszała, że ktoś przechodzi przez spiżarkę i idzie po schodach.Wsta-ła i podeszła do pralki.Vernon gdzieś się rozpłynął.Pralka była pełnawilgotnych rzeczy, lecz mimo to Delia wepchnęła do niej obrus i niewielemyśląc, do wlotu na górze wlała płyn do prania.Z tyłu za nią odrząknął Sam.- O, to ty!- Cześć.Zajęła się pralką, wybrała odpowiedni program i przekręciła chrobo-czący programator.Zaczęła lecieć woda, nad głową zabrzęczała rura.Zapokrytym warstwą brudu oknem listki bluszczu podskakiwały pod cię-żarem spadających na nie kropli deszczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl