[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oknie sypialni rodziców zapaliło sięświatło, na drewnianych schodach zadudniły ciężkie kroki.Ale dziewczynka nic nie słyszała -wpatrywała się w osłupieniu w stojące przed nią ogromne monstrum.Gdy jęk ucichł, z pyskazwierzęcia wydobył się inny dzwięk, który zabrzmiał znajomo.Greta otworzyła szeroko oczyi odruchowo zbliżyła się do wilka, unosząc ręce na znak, że nie ma złych zamiarów.Nocnepowietrze przeszył huk strzału i spod wilczych łap wzbił się tuman śniegu.Dziewczynkawrzasnęła, a zwierzę umknęło w głąb lasu tak szybko, że mogło się wydawać, iż było tylkowytworem jej wyobrazni.Gdy zobaczyła pozostawioną smugę gęstej krwi, nagle ją olśniło.Za plecami usłyszała jeszcze kroki i okrzyki, a po chwili jej oczy wywróciły się białkami dogóry i osunęła się na ziemię.Peter Schuler wypuścił w biegu strzelbę, rzucił się naprzód pośniegu z wyciągniętymi rękami i chwycił córkę w ramiona.Siedział w kuchni na tyłach domu, przy zniszczonym drewnianym stole zajmującymsporą część pomieszczenia.Popijał mocną czarną kawę, którą zaparzyła mu żona po tym, jakodprowadziła córkę z powrotem do łóżka.Kobieta oparła się o kuchenkę pod oknem iwpatrywała się milcząco w męża z niewyrazną miną.Obok stali w ciszy trzej robotnicy, których Peter obudził po powrocie z lasu.Przybylibez słowa skargi i czekali pod ścianą ze strzelbami na ramionach.Sącząc kawę, obserwowaligospodarza, z trudem opanowującego gniew.Peter Schuler jeszcze nigdy nie był tak wściekły.Próbował racjonalnie wytłumaczyćsobie, co wydarzyło się tego wieczoru.Całe życie mieszkał w tym gospodarstwie, którepotem odziedziczył; pracował u swojego ojca Hansa Schulera, zanim strawił go rak; wraz zżoną wychowywali tu córkę.Peter był przekonany, że zna zachowania zwierząt, zarównodomowych, jak i dzikich, tak samo jak inni albo nawet lepiej.Wilki nieraz krążyły po ichpolu; nie wykazywały skłonności do agresji czy okrucieństwa.Tym razem jednak zwierzęzagroziło jego córce, jego nieznośnej, aroganckiej, ślicznej Grecie; szczerzyło do niej kły, rzucając na nią swój ogromny cień, i mężczyzna po raz pierwszy w życiu miał ochotę zabić.Greta była śmiertelnie wystraszona.Przyniósł ją do domu i zawołał do żony, byprzyszła z kocem, a wtedy dziewczynka nagle zesztywniała w jego ramionach i wrzasnęła takgłośno, że omal jej nie upuścił.Potem wtuliła twarz w jego ramię i zaczęła szlochać, drżąc nacałym ciele, nawet po tym, jak matka otuliła ją pledem.Szeptała przy tym jakieś niestworzonerzeczy - o wilku z metalowymi śrubami, który stał przed nią z zakrwawionym pyskiem izamiast rzucić się jej do gardła, podobno przemówił do niej, błagając o pomoc.- Co robimy, szefie? - zapytał Franck, nadzorca robotników, potężny mężczyzna ołagodnym głosie.Wpatrzony w Petera czekał na jego dalsze polecenia.- Włóżcie płaszcze - nakazał w odpowiedzi Schuler.Chwilę potem wszyscy czterej kroczyli przez podwórze uzbrojeni w strzelby.Gospodarz zaprowadził towarzyszy na skraj lasu.W miejscu, gdzie Greta natknęła sięna wilka, wziął głęboki oddech i zaczął iść wzdłuż pozostawionej przez zwierzę smugi krwi.Lars i Sebastian, bracia, którzy od czternastego roku życia pracowali w gospodarstwieSchulerów, ruszyli za nim równym krokiem, a na samym końcu szedł Franck.Znieg skrzypiał pod ich ciężkimi butami, kiedy podążali w głąb lasu za wilkiem.Zwierzę zostawiło wyrazne ślady: tropy wielkości talerzy oraz wiele wygniecionych krzewówi połamanych gałęzi, sterczących w żółtawym blasku latarek.Dalej las otwierał się na polanę,gdzie oczom mężczyzn ukazał się przerażający widok - niewielka, kolista przestrzeń otoczonadrzewami przypominała rzeznię.Na białym śniegu pośrodku polany leżały rozrzucone szczątki jednej z krów PeteraSchulera.W kałuży posoki i wnętrzności sterczały róg, kopyto i płat skóry.Wszędzie byłomnóstwo krwi i kawałków parującego mięsa, w których widniały wielkie ślady wilczych łap.Mężczyzni przystanęli na skraju polany.Makabryczny widok poruszył nawet takich twardychrolników jak oni.- Strzelać bez ostrzeżenia - nakazał cicho Peter Schuler.Jego towarzysze zdjęli z ramion strzelby, wzięli je w drżące dłonie i udali się dalej wgłąb lasu po gigantycznych śladach.Godzinę pózniej, gdy wschodzące słońce majaczyło już nad horyzontem, czterejmężczyzni, drżąc z zimna, wyłonili się z lasu i skierowali się na drogę prowadzącą napołudnie, do Bremy.Zlady, które wiodły po linii prostej, kończyły się metr od miejsca, gdzieprzystanęli - w płacie śniegu rozgrzebanego tak, jakby ktoś się w nim tarzał.Nawetzmarznięta ziemia pod nim była wykopana i rozrzucona.Dalej, wzdłuż drogi, spostrzegli jużinne ślady.Wyminęli ostrożnie wzburzony śnieg, by przyjrzeć się im z bliska. - Mój Boże - szepnął Lars i przeżegnał się.Przed nimi ciągnęły się olbrzymie odciski ludzkich stóp.- Nie rozumiem - mruknął Sebastian.- To przecież.- Cicho - syknął Peter.- Zaraz za wzgórzem jest gospodarstwo Langerów.Chodzmytam.Podążyli wzdłuż śladów.Kilka minut pózniej znad wzgórza wyłonił się szary dachdomu Kurta Langera, starego przyjaciela Schulera.Peter przyspieszył kroku, ponaglająctowarzyszy. Oby nie było za pózno.Daj Boże, żebyśmy w porę tam dotarli.Kiedy weszli na szczyt wzgórza, jego serce zamarło - z kilkudziesięciu metrów widaćbyło ślady stóp ciągnące się do furtki i dalej, do domu, w którym rodzina Langerów miałalada chwila zbudzić się ze snu.Nawołując mężczyzn, Schuler zaczął zsuwać się po zboczu,potykając się i ślizgając na gęstym śniegu.Chwyciwszy się płotu, przystanął i popatrzył naziemię.Dostrzegł dwa rzędy śladów ciągnące się w przeciwnych kierunkach: jedne napodwórze Langerów, a drugie - odciski podeszew ciężkich kozaków - w stronę drogi. Za pózno, za pózno, za pózno.Otworzył szeroko furtkę i wbiegł na podwórze, kierując się z wycelowaną strzelbą dodrzwi domu.Chciał ostrzec Langerów krzykiem, choć bał się, że nie usłyszy żadnejodpowiedzi.Nagle się zatrzymał.Po lewej stronie zauważył gruby sznur do suszenia bielizny, rozciągnięty od dęburosnącego w głębi podwórza do haka zamocowanego w zewnętrznej ścianie domu.W świetleporanka powiewały na nim zimowe ubrania: kraciaste koszule, kalesony, grube skarpety ipodkoszulki.Jednak do połowy sznur był pusty, a na ziemi leżało kilka klamerek.Odciskistóp ciągnęły się pod sznurem na tyły domu, skąd ślady butów biegły w stronę drogi.Peter Schuler drgnął, czując na ramieniu czyjąś dłoń.Gdy się obejrzał, ujrzał dużą,lecz łagodną twarz Francka, który stał za nim z bronią u boku.- Musi pan to zobaczyć, szefie - rzucił, wskazując kciukiem na drogę.Pozostali przystanęli i popatrzyli na ziemię - odciski stóp kończyły się na śniegu tużprzy śladach szerokich opon zimowych. Furgonetka z napędem na cztery koła.Pewnie półciężarówka, taka sama jak nasza.Odciski opon prowadziły łukiem na pobocze drogi, gdzie kierowca zahamował, abywłączyć się do ruchu.Dalej nie było już żadnych śladów.- Zatelefonuję do Karla - powiedział Lars.- Niech podjedzie swoim wozem.Ruszymy za furgonetką.Peter pokręcił głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl