[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest.idealna.Ale proszę cię,odwieś ją.Nie będę przymierzać.- Charlotte odwróciła się w stronędrzwi.- Co? Charlotte! Daj spokój, ta suknia ma wyszyte twoje imię.Widzisz, tam, w perłowym świetle.Charlotte Malone.Podaj mi jedendobry powód, dla którego nie miałabyś pójść do ślubu w tej sukni.- Ponieważ nie wychodzę za mąż, Dixie. Charlotte podniosła rękę,na której jeszcze wczoraj błyszczał pierścionek.- Proszę, odwieś ją.- Charlotte, na litość boską, co się stało? - Dixie wyszła za nią zpokoju.- Nie wychodzisz za mąż? Zerwałaś z nim?- Nie, tak naprawdę to on zerwał ze mną.- Zeszła po oświetlonychschodach i poszła do kuchni po skromne pocieszenie w postaci kawy lattei ciastka.- Powiedział, że chce odłożyć ślub na jakiś czas.Japowiedziałam, że albo się pobieramy, albo się rozstajemy.Więc chybajednak to ja zerwałam.Ale on nie oponował.- Och, najdroższa przyjaciółko.przykro mi.Nie do wiary.Czypowiedział, dlaczego chce poczekać? - W delikatnym tonie głosu Dixieznać było empatię.- To nie ma sensu, żadnego sensu.Wszyscy wpadają wpanikę przed ślubem.Ja cała dygotałam, zanim pobraliśmy się z Ciachem.I co z tego? Tim był zakochany po uszy i nagle coś zaćmiło mu rozum?Nie rozumiem. Dixie ruchem ręki odmówiła ciastka, które oferowałajej Charlotte.Rzeczywiście, sprawa przedstawiona w ten sposób wydawała sięzupełnie pozbawiona sensu.Ale w głębokich i ciemnych zakamarkachserca coś mówiło Charlotte, że tak musi być.A to, samo w sobie,wydawało jej się złe.Charlotte siedziała przy stoliku kuchennym,znużona powracającymi jak bumerang emocjami.Wzięła mały kęsdrożdżówki.Wyglądała tak apetycznie, kiedy zobaczyła ją w Starbucksie.Teraz smakowała jak karton.- Wszystko w porządku, Charlotte? - Dixie ścisnęła jej ramię iprzysunęła sobie krzesło.- Tak mi przykro.- Nie spałam dziś najlepiej.- Charlotte rzuciła drożdżówkę naserwetkę na stole.- Rano czytałam Biblię, ale Jezus nie mówi zbyt wiele otym, jak rozpoznać, że facet jest tym właściwym.Dix, chciałam, żeby toTim był tym jedynym.Ale może kierowały mną niewłaściwe pobudki? Przy Dixie Charlotte pozwoliła łzom płynąć. Tim jest cudowny,przynajmniej dla mnie.Lubi się bawić, jest mądry, umie mnierozśmieszyć.Odkąd go poznałam, wyluzowałam się, przestałamcenzurować własne słowa, a pózniej zastanawiałam się, czy nie zrobiłamz siebie idiotki.Kiedy pierwszy raz zadzwonił, by zaprosić mnie nakolację, wierzyłam, że jest w tym wszystkim Boża Opatrzność, bo niejestem przecież aż tak ładna i na pewno nie jestem aż tak dobra weflirtowaniu.- %7łartujesz sobie? Jesteś olśniewająca.I czarująca.Komu potrzebnytalent do flirtowania, kiedy jest tak mądry jak ty? Tim był cholernymfarciarzem, że w ogóle zwróciłaś na niego uwagę.- Dixie usiadła.- Snob.Tim jest snobem.- To raczej ja miałam szczęście.On nie jest snobem, Dixie.Jestszczery.Chciałabyś, żeby Jared się z tobą ożenił, gdyby miał jakieśwątpliwości?- Chyba nie.- Dixie westchnęła, oparła łokieć na stole i przygładziładłonią wysoko upięte włosy. To mnie smuci.- Wiem, ale może Tim ma rację.- Wątły uśmiech Charlotte zadrżał.Wszystko działo się za szybko.- No cóż, Charlotte, o to Tim może winić wyłącznie siebie.Ty nasiebie tego nie bierz.Myślisz, że dlatego dotąd nie wybrałaś sukni? %7łejakoś to przeczuwałaś?- Kto wie.- Charlotte oparła głowę o ścianę, przełykając narastająceemocje.Chciała, żeby ten dzień był już daleko za nią.Ostre światłokuchni sprawiło, że zrobiło jej się zimno i poczuła się naga.- Tylko że kiedy przyszła na mnie kolej, by zostać panną młodą, niewiedziałam, jak się przygotować.W głębi duszy myślałam, że suknia,cały ten dzień, wszystkie kawałki ślubnej układanki po prostu same złożąsię w całość.Wtedy wiedziałabym, że tak ma być.- Ale nie wiedziałaś, prawda?- Kiedyś często śnił mi się mój ślub.To się zaczęło zaraz po liceum,kiedy moja jedyna prawdziwa miłość" - Charlotte narysowała wpowietrzu znak cudzysłowu ze mną zerwała.W tym śnie idę wkierunku ołtarza, do pana młodego.Jestem sama, bo nie mam nikogo, ktopoprowadziłby mnie do ołtarza.Ani ojca, ani brata, ani wujków.- Rose'owie to sami mężczyzni.- Tak, wiem.- Charlotte pochyliła się do przodu i potarła oczypalcami.Dziś nie martwiła się o makijaż.Trochę korektora i pudru.- Kiedy Tim powiedział mi, że ma czterech braci, nie mogłam zasnąćw nocy.Leżałam w łóżku i błagałam Boga, żeby nauczył mnie czegoś omężczyznach.Bałam się, że będę się im przyglądać jak lwom w zoo.- Ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim uśmiechem.- Ale chciałamodgrywać kumpelkę i grać w piłkę kopaną.- Piłkę nożną.- Cokolwiek.- A wracając do snu.Co się stało, gdy szłaś do ołtarza?- Odwracałam się na pięcie i uciekałam z kościoła.- Charlottespojrzała na ścianę, wyobrażając sobie Tima i jego braci.Byli mężczy-znami z krwi i kości, którzy jednak traktowali ją jak siostrę. Zazwy-czaj, gdzieś w pół drogi między drzwiami kościoła a ołtarzem odwra-całam się i wybiegałam, krzycząc Nieeeeee!" - Charlotte rozerwałakrawędz serwetki.- Zniło mi się to dwa, trzy razy do roku.Dopóki.- Może to znak, że nie powinnaś wychodzić za Tima?-.dopóki nie poznałam Tima.Charlotte westchnęła.Przeniosła wzrok znad latte na Dixie.- Aha.- Tak, aha.- Charlotte wstała, pakując ciastko z powrotem dopapierowej torebki.- I co teraz? Jak poznać, że to Ten Właściwy?Dixie przyciągnęła Charlotte do siebie.- Trzeba wierzyć, dziewczyno, wierzyć.Na koniec dnia to wszystko,co mamy.Charlotte oparła swój policzek o niewzruszone ramię przyjaciółki,dając upust ostatnim z porannych łez.Pózniej znów usiadła, sięgnęła poserwetkę i wytarła nią twarz.- Bierzmy się do pracy, Dixie.- Wstała, wygładziła żakiet i odgarnęławłosy z twarzy.- Dziś jest pierwszy dzień z reszty mojego życia.7.EmilyPani Caruthers miała opinię najlepszej krawcowej w Birmingham.Matka umówiła u niej spotkanie osiem dni temu, rano, zaraz pooświadczynach Phillipa.A teraz Emily szła do jej wystawnej pracownimieszczącej się w centrum miasta, w domu towarowym Lovemana.Zciany przymierzalni pokrywała zielono-złota tapeta, a perski dywanzdobił nudną, porysowaną podłogę z litego drewna.Przedpołudnioweświatło padało na lśniącą kanapę z końskiego włosia, hałasy dobiegającez ulicy odbijały się od szyb.Dzwonek trolejbusu przyciągnął Emily do okna.Dziewiętnasta ulicaw samym centrum Birmingham pospiesznie krzątała się wokółkamiennego domu towarowego.Emily kochała tę część miasta.Przyjeżdżała tu z Highland, kiedy tylko mogła.Kiedyś zaproponowałanawet, że mogłaby podjąć pracę w biurze ojca, ale natychmiast ją zganił.- Jesteś damą z towarzystwa - matka wtrąciła się do ich rozmowy.- Toty zatrudniasz innych.Ty sama nie jesteś zatrudniona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jest.idealna.Ale proszę cię,odwieś ją.Nie będę przymierzać.- Charlotte odwróciła się w stronędrzwi.- Co? Charlotte! Daj spokój, ta suknia ma wyszyte twoje imię.Widzisz, tam, w perłowym świetle.Charlotte Malone.Podaj mi jedendobry powód, dla którego nie miałabyś pójść do ślubu w tej sukni.- Ponieważ nie wychodzę za mąż, Dixie. Charlotte podniosła rękę,na której jeszcze wczoraj błyszczał pierścionek.- Proszę, odwieś ją.- Charlotte, na litość boską, co się stało? - Dixie wyszła za nią zpokoju.- Nie wychodzisz za mąż? Zerwałaś z nim?- Nie, tak naprawdę to on zerwał ze mną.- Zeszła po oświetlonychschodach i poszła do kuchni po skromne pocieszenie w postaci kawy lattei ciastka.- Powiedział, że chce odłożyć ślub na jakiś czas.Japowiedziałam, że albo się pobieramy, albo się rozstajemy.Więc chybajednak to ja zerwałam.Ale on nie oponował.- Och, najdroższa przyjaciółko.przykro mi.Nie do wiary.Czypowiedział, dlaczego chce poczekać? - W delikatnym tonie głosu Dixieznać było empatię.- To nie ma sensu, żadnego sensu.Wszyscy wpadają wpanikę przed ślubem.Ja cała dygotałam, zanim pobraliśmy się z Ciachem.I co z tego? Tim był zakochany po uszy i nagle coś zaćmiło mu rozum?Nie rozumiem. Dixie ruchem ręki odmówiła ciastka, które oferowałajej Charlotte.Rzeczywiście, sprawa przedstawiona w ten sposób wydawała sięzupełnie pozbawiona sensu.Ale w głębokich i ciemnych zakamarkachserca coś mówiło Charlotte, że tak musi być.A to, samo w sobie,wydawało jej się złe.Charlotte siedziała przy stoliku kuchennym,znużona powracającymi jak bumerang emocjami.Wzięła mały kęsdrożdżówki.Wyglądała tak apetycznie, kiedy zobaczyła ją w Starbucksie.Teraz smakowała jak karton.- Wszystko w porządku, Charlotte? - Dixie ścisnęła jej ramię iprzysunęła sobie krzesło.- Tak mi przykro.- Nie spałam dziś najlepiej.- Charlotte rzuciła drożdżówkę naserwetkę na stole.- Rano czytałam Biblię, ale Jezus nie mówi zbyt wiele otym, jak rozpoznać, że facet jest tym właściwym.Dix, chciałam, żeby toTim był tym jedynym.Ale może kierowały mną niewłaściwe pobudki? Przy Dixie Charlotte pozwoliła łzom płynąć. Tim jest cudowny,przynajmniej dla mnie.Lubi się bawić, jest mądry, umie mnierozśmieszyć.Odkąd go poznałam, wyluzowałam się, przestałamcenzurować własne słowa, a pózniej zastanawiałam się, czy nie zrobiłamz siebie idiotki.Kiedy pierwszy raz zadzwonił, by zaprosić mnie nakolację, wierzyłam, że jest w tym wszystkim Boża Opatrzność, bo niejestem przecież aż tak ładna i na pewno nie jestem aż tak dobra weflirtowaniu.- %7łartujesz sobie? Jesteś olśniewająca.I czarująca.Komu potrzebnytalent do flirtowania, kiedy jest tak mądry jak ty? Tim był cholernymfarciarzem, że w ogóle zwróciłaś na niego uwagę.- Dixie usiadła.- Snob.Tim jest snobem.- To raczej ja miałam szczęście.On nie jest snobem, Dixie.Jestszczery.Chciałabyś, żeby Jared się z tobą ożenił, gdyby miał jakieśwątpliwości?- Chyba nie.- Dixie westchnęła, oparła łokieć na stole i przygładziładłonią wysoko upięte włosy. To mnie smuci.- Wiem, ale może Tim ma rację.- Wątły uśmiech Charlotte zadrżał.Wszystko działo się za szybko.- No cóż, Charlotte, o to Tim może winić wyłącznie siebie.Ty nasiebie tego nie bierz.Myślisz, że dlatego dotąd nie wybrałaś sukni? %7łejakoś to przeczuwałaś?- Kto wie.- Charlotte oparła głowę o ścianę, przełykając narastająceemocje.Chciała, żeby ten dzień był już daleko za nią.Ostre światłokuchni sprawiło, że zrobiło jej się zimno i poczuła się naga.- Tylko że kiedy przyszła na mnie kolej, by zostać panną młodą, niewiedziałam, jak się przygotować.W głębi duszy myślałam, że suknia,cały ten dzień, wszystkie kawałki ślubnej układanki po prostu same złożąsię w całość.Wtedy wiedziałabym, że tak ma być.- Ale nie wiedziałaś, prawda?- Kiedyś często śnił mi się mój ślub.To się zaczęło zaraz po liceum,kiedy moja jedyna prawdziwa miłość" - Charlotte narysowała wpowietrzu znak cudzysłowu ze mną zerwała.W tym śnie idę wkierunku ołtarza, do pana młodego.Jestem sama, bo nie mam nikogo, ktopoprowadziłby mnie do ołtarza.Ani ojca, ani brata, ani wujków.- Rose'owie to sami mężczyzni.- Tak, wiem.- Charlotte pochyliła się do przodu i potarła oczypalcami.Dziś nie martwiła się o makijaż.Trochę korektora i pudru.- Kiedy Tim powiedział mi, że ma czterech braci, nie mogłam zasnąćw nocy.Leżałam w łóżku i błagałam Boga, żeby nauczył mnie czegoś omężczyznach.Bałam się, że będę się im przyglądać jak lwom w zoo.- Ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim uśmiechem.- Ale chciałamodgrywać kumpelkę i grać w piłkę kopaną.- Piłkę nożną.- Cokolwiek.- A wracając do snu.Co się stało, gdy szłaś do ołtarza?- Odwracałam się na pięcie i uciekałam z kościoła.- Charlottespojrzała na ścianę, wyobrażając sobie Tima i jego braci.Byli mężczy-znami z krwi i kości, którzy jednak traktowali ją jak siostrę. Zazwy-czaj, gdzieś w pół drogi między drzwiami kościoła a ołtarzem odwra-całam się i wybiegałam, krzycząc Nieeeeee!" - Charlotte rozerwałakrawędz serwetki.- Zniło mi się to dwa, trzy razy do roku.Dopóki.- Może to znak, że nie powinnaś wychodzić za Tima?-.dopóki nie poznałam Tima.Charlotte westchnęła.Przeniosła wzrok znad latte na Dixie.- Aha.- Tak, aha.- Charlotte wstała, pakując ciastko z powrotem dopapierowej torebki.- I co teraz? Jak poznać, że to Ten Właściwy?Dixie przyciągnęła Charlotte do siebie.- Trzeba wierzyć, dziewczyno, wierzyć.Na koniec dnia to wszystko,co mamy.Charlotte oparła swój policzek o niewzruszone ramię przyjaciółki,dając upust ostatnim z porannych łez.Pózniej znów usiadła, sięgnęła poserwetkę i wytarła nią twarz.- Bierzmy się do pracy, Dixie.- Wstała, wygładziła żakiet i odgarnęławłosy z twarzy.- Dziś jest pierwszy dzień z reszty mojego życia.7.EmilyPani Caruthers miała opinię najlepszej krawcowej w Birmingham.Matka umówiła u niej spotkanie osiem dni temu, rano, zaraz pooświadczynach Phillipa.A teraz Emily szła do jej wystawnej pracownimieszczącej się w centrum miasta, w domu towarowym Lovemana.Zciany przymierzalni pokrywała zielono-złota tapeta, a perski dywanzdobił nudną, porysowaną podłogę z litego drewna.Przedpołudnioweświatło padało na lśniącą kanapę z końskiego włosia, hałasy dobiegającez ulicy odbijały się od szyb.Dzwonek trolejbusu przyciągnął Emily do okna.Dziewiętnasta ulicaw samym centrum Birmingham pospiesznie krzątała się wokółkamiennego domu towarowego.Emily kochała tę część miasta.Przyjeżdżała tu z Highland, kiedy tylko mogła.Kiedyś zaproponowałanawet, że mogłaby podjąć pracę w biurze ojca, ale natychmiast ją zganił.- Jesteś damą z towarzystwa - matka wtrąciła się do ich rozmowy.- Toty zatrudniasz innych.Ty sama nie jesteś zatrudniona [ Pobierz całość w formacie PDF ]