[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał poderżnąć sobie gardło.Wyrwać język z korzeniami.Bo jak tylko topowiedział, jej twarz poszarzała, a oczy, dotąd pełne irytacji, ukazały głębokozranioną duszę.Odwróciła się bez słowa i poszła na górę.O cholera!Stał nieruchomo, z wyjałowionym mózgiem, próbując wymyślić, jak jąprzeprosić.Z zamyślenia wyrwał go łomot na pokładzie i ochrypłe wołanie Tama:- Hej kapitanie, można na pokład?Dugan wszedł na schodki i wystawił głowę.Przed nosem miał jego marynarskiworek, lecz on sam stał na nabrzeżu.Weronika siedziała na ławeczce zeskrzyżowanymi ramionami i patrzyła na Tama.Dugan wolałby uniknąć jego widoku.Miał przekrwione oczy, był blady i ledwotrzymał się na nogach.82z netu - emalutkausoladnacs - Chryste, Tam, ależ się spiłeś!- Wcale nie, do cholery - odpowiedział, próbując złapać równowagę.- Jestemtrzezwy.No, prawie.Od dwóch godzin nie piłem.- Zdołasz wdrapać się na pokład?- Jasne.Tylko powiedz tej łajbie, żeby się nie kołysała.Tam wskoczył bez trudu,lekko się zachwiał.- On jest pijany - stwierdziła Weronika.Dugan nie chciał kolejnej sprzeczki, więcmilczał.Tam przeszył ją wzrokiem.- Powiedziałem, że nie jestem pijany.- Co on mówi? - spytała.- Mówi, że nie jest pijany.Tam zmrużył oczy.- Po co to echo? Już to mówiłem.- Zamknij się - odrzekł Dugan.- Może pomógłbyś mi przy załadunku?- Jasne.Po to tu jestem, nie? Daj mi tylko godzinkę.- Co on mówi? - znów spytała Weronika.- %7łe idzie na dół zrobić sobie kawy i zdrzemnąć się.My tymczasem pojedziemydo sklepu.- Do sklepu?- Dlaczego ona tak krzyczy? - zapytał Tam.Dugan zignorował go i odpowiedziałWeronice.- Do sklepu.Chyba chcesz jeść przez najbliższe cztery dni?Zanim znów wybuchła, na co niewątpliwie się zanosiło, chwycił ją za ramię,zmusił do zejścia z łodzi i pociągnął do samochodu.- Przestań mnie ciągnąć.- Dobrze, dobrze.- Pragnął, żeby jak najszybciej znalezć się w samochodzie, zwłączoną klimatyzacją i zamkniętymi szybami, zanim Weronika zacznie od nowawrzeszczeć.Inaczej przez następne pięć lat będą kpili z niego, że jakaś babawydzierała się na niego przy nabrzeżu.Mowy nie ma.Do wieczora całe miasto by otym mówiło.Włączył silnik i czekał, aż powietrze zaczęło ich ochładzać.83z netu - emalutkausoladnacs - Ten człowiek jest pijany - znów zaczęła.- Nie jestem głupia.- Szybko wytrzezwieje.Ma wprawę.- I co ja mam myśleć? Zatrudniłam dwóch ludzi do prostej roboty i jużpierwszego dnia jeden jest pijany, a drugi na kacu.- Słuchaj, przystopuj trochę, dobrze? Twój głos świdruje mój biedny mózg jakzgrzytające wiertło.- Obiecuję, to się nie powtórzy - dodał po chwili.- To w ogóle nie powinno się zdarzyć.- No wiesz, to taka stara żeglarska tradycja.Musisz się napić przed wyruszeniemw rejs.- Biorąc pod uwagę, że będziemy wypływać co pięć, sześć dni, to może stać sięprawdziwą zmorą.- Więcej się nie powtórzy.Trzy miesiące to tak jakby jeden rejs.Jej minawyrażała niedowierzanie.- A twój przyjaciel?- O niego się nie martw.Jak będziemy się zabierać do nurkowania, nie tkniebutelki.Nawet o tym nie pomyśli.Brwi miała ściągnięte, jakby z trudem nadążała za słowami, ale wreszcie, ku jegowielkiej uldze, opadła na oparcie ciężko wzdychając.- Lepiej niech się to więcej nie zdarzy.- Na pewno nie.- Miał taką nadzieję.Co do siebie był pewien.Niestety, za Tamanie mógł ręczyć na sto procent.Najwyżej na dziewięćdziesiąt pięć.No,dziewięćdziesiąt.Osiemdziesiąt? Cholera, w ogóle nie był go pewien.Trudno.Wrzucił bieg i ruszył w kierunku Publiksa, supermarketu we wschodniej częściwyspy.Zazwyczaj wolał robić zakupy w Old Town, w Waterfroncie.Ale biorąc poduwagę, że specjalizował się w importowanych makaronach, zdrowej żywności idrogich sokach, teraz postanowił zaopatrzyć kambuz w zwykłym supermarkecie.Poza tym Publix był trochę dalej.A zależało mu na choćby paru dodatkowychminutach, ponieważ każda z nich przybliżała Tama do wytrzezwienia.84z netu - emalutkausoladnacs W milczeniu jechali ulicą North Roosevelt w kierunku centrum handlowego.Byłspory ruch, gdyż biedni miejscowi przekupnie jechali już na spotkanie nowego dnia inowej fali turystów.Zatrzymał się na parkingu blisko wejścia, zaciągnął hamulec, ale silnikpozostawił na chodzie.Spojrzał na Weronikę.Uparcie patrzyła przed siebie i raczej nie wyglądała na szczęśliwą.W uszachmiała słuchawki, wyobraził sobie jak bardzo to musi być niewygodne.Nie mógłsobie wybaczyć, że zachował się jak ostatni cham, mówiąc, że krzyczy.To byłnaprawdę cios poniżej pasa.Dotknął jej, próbując nie zauważać ani jedwabistej skóry ramienia, ani też tego,że odruchowo się skuliła.Podniosła wzrok.- Chciałbym, żebyś zdecydowała, co ci kupić do jedzenia na parę dni.Namwystarczy chleb, paczkowana wędlina i musztarda.Przytaknęła bez słowa.I wtedy bez zastanowienia dodał:- Coś dziwnego wydarzyło się tej nocy.- Co powiedziałeś?Uzmysłowił sobie, że patrzył w drugą stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl