[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaczekaj chwileczkę.Chciałem cię o coś zapytać.- Tak?- Co byś.Tylko odpowiedz szczerze: co byś powiedziała, gdybym trochę przedłużyłpobyt?- W Ameryce?- Tak.- Dlaczego?- Powiedzmy, że zrobiłbym sobie krótki urlop.Sophie milczała przez chwilę.- Jak krótki? - spytała.- Nie wiem.Może miesiąc.- To nie jest k r ó t k i urlop, tato! - wytknęła mu.- Tak, wiem.Po prostu.załatwiłem sobie pracę, ale nie mogę jej podjąć na okreskrótszy niż miesiąc.Jedna uwaga, skarbie: to nie jest najważniejsze.Jeśli uważasz, żepowinienem wrócić, wracam natychmiast.Sophie westchnęła.- Nie, prawdę mówiąc uważam to za dobry pomysł.Sama powiedziałam tydzień temubabci, że powinieneś tam zostać trochę dłużej.Zresztą ja i tak przez całe ferie będę kuła doegzaminów.- Naprawdę powiedziałaś tak babci?- Owszem.Moim zdaniem potrzebna ci jest zmiana dekoracji.Słysząc tak rozsądne i pełne zrozumienia słowa córki, David poczuł, że wzruszeniedławi go w gardle.- Ale będziesz pisał? - upewniła się Sophie.- Oczywiście że będę pisał!- I wrócisz przed wakacjami?- Obiecuję.- Wobec tego nie mam żadnych konkretnych obiekcji.Chcesz, żebym przekazała toCharliemu i Harriet?- Nie wiem.Może lepiej będzie, jeśli sam z nimi porozmawiam?- Nie, ty napisz do nich list, a ja im powiem.Charlie co prawda i tak wpuści to jednymuchem, a drugim wypuści, a Harriet jest teraz w dość dobrym nastroju, więc tylko jej o tymdelikatnie napomknę.Tato, ja już naprawdę muszę iść.Napisz prędko, a niezależnie od tego,kiedy wrócisz, nie zapomnij o moich szesnastych urodzinach, dobrze? Pa! Całuję cię bardzomocno!David odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział wpatrzony w ścianę, rozdartypomiędzy ulgą, że Sophie tak łatwo zaakceptowała jego plan, a poczuciem winy, że zachowałsię impulsywnie jak dzieciak.No cóż, wszystko może się jeszcze okazać kompletnymniewypałem - w takim razie po prostu wróci wcześniej do domu.Zdjął ręcznik z wezgłowiałóżka i poszedł do łazienki.Graj na wyczucie, pomyślał, tak będzie najlepiej.Właściwie nie musiał brać samochodu - dom Newmanów nie był zbytnio oddalony, adzięki Dodie miał mnóstwo czasu.Chciał jednak zahaczyć o bistro, by zjeść śniadanie i kupićsobie coś na lunch, a po pracy zamierzał zaopatrzyć się w supermarkecie i wstąpić do„Pomocnej Dłoni”, żeby podać im nowy adres.Dwadzieścia po ósmej wyszedł z domu.Dzień zapowiadał się tak samo gorący i jasnyjak poprzedni.Niebo gorzało błękitem, a słońce wisiało jak ognista kula nad falującym łanemtrawy pampasowej.David miał ochotę opuścić dach garbusa, ale się rozmyślił, nie byłbowiem pewny, jak Dodie zachowa się w samochodzie.Otworzył drzwi.Psina wskoczyła dośrodka, przecisnęła się między fotelami na tylne siedzenie, usiadła i zaczęła dyszeć zpodniecenia.David wsiadł za nią i przekręcił kluczyk w stacyjce.Okazało się jednak, żelekceważący stosunek Carrie do volkswagena rozciągał się na wszelkie jego podzespoły.Dopiero po licznych bezowocnych próbach silnik zaskoczył i samochód wolno potoczył sięulicą.Za kwadrans dziewiąta zatrzymał się naprzeciw domu Newmanów, dopił kawę i zjadłsławetną kanapkę z jajkiem sadzonym.Uśmiechnął się sardonicznie na myśl, jakimispojrzeniami powitali go robotnicy stojący jak zwykle przed bistrem, gdy zajechał tam małymśmiesznym samochodzikiem z pudlem skaczącym po tylnym siedzeniu.Spakował pusteopakowania do papierowej torebki, przekręcił kluczyk i ruszył podjazdem w głąb posesji.Była to bez wątpienia największa i najzamożniejsza rezydencja, jaką dotąd widział wLeesport.Stujardowy żwirowany podjazd, biegnący przez dobrze utrzymany trawnik aż natyły domu, ocieniony był listowiem posadzonych na przemian przysadzistych dębów ismukłych brzóz.Na jego końcu wznosił się podłużny budynek w stylu kolonialnym.Cedrowebelki parteru i piętra miały różne odcienie, co dawało ciekawy efekt kolorystyczny.Dozachodniej ściany domu przylegała spora szklarnia, której dach stanowił zarazem otoczonybiałą balustradą balkon, kąpiący się wieczorem w promieniach zachodzącego słońca.Powschodniej stronie kryta przewiązka łączyła główny budynek z dawną stajnią.Obsypanyróżowym kwieciem powojnik piął się po ganku przy drzwiach wejściowych i zaglądał dookien na piętrze.Wzdłuż ścian biegły rabaty, na których pyszniły się kwitnące azalie ikarłowate rododendrony.David jechał powoli, starając się nie zwracać na siebie uwagi.Zatrzymał się na wprostdrzwi obok metalicznie błękitnego bmw 318.Po chwili jednak, doszedłszy do wniosku, żezwykły ogrodnik powinien zachowywać się nieco skromniej, cofnął i zaparkował poddrzewami, obok długiej drewnianej obrośniętej milinem szopy.Wyłączył silnik.Dodie,gotowa stawić czoło nowej przygodzie, wskoczyła na przednie siedzenie i spojrzała na niegowyczekująco.- Na razie tu zostań - rzekł podkręcając szybę tak, by została tylko wąska szpara dladopływu powietrza.- Za chwilę po ciebie przyjdę.Przyjrzał się domowi, próbując zdecydować, którędy doń wejść.Obokzabezpieczonych poręczą schodków wiodących do dawnej stajni stały dwa kubły na śmieci.Uznawszy, iż powinna się tam znajdować kuchnia, David wszedł na schodki i zastukał.Zsamochodu dobiegło go stłumione szczeknięcie.- Cicho! Siad! - rozkazał głośnym szeptem.Na Dodie wpłynęło to raczej zachęcająco, dotychczasową pantomimę bowiem zastąpiłgwóźdź programu: uniosła łeb i zaczęła przeciągle, żałośnie wyć.David zerknął na drzwi,lecz słysząc, że nikogo za nimi nie ma, zawrócił do samochodu, gestami nakazując psuspokój.- Dodie! - zawołał, tym razem znacznie głośniej.- Zamknij się, na litość boską!Dodie spojrzała na niego z urazą, najwidoczniej nieprzyzwyczajona, by zwracano siędo niej w tak szorstkich słowach, po czym zjechała łapami po szybie i znikła mu z oczu.David obrócił się w stronę domu i przekonał, że nie jest sam.- Och, przepraszam! - rzekł, biegnąc z powrotem.U szczytu schodów stałaciemnoskóra szeroko uśmiechnięta kobieta.- Widzę, że ma pan kłopot? - zaśmiała się.- Poniekąd - przyznał.- Mam w samochodzie czworonożną jędzę, której się wydaje,że może mną rządzić.- A.- Kobieta wolno pokiwała głową.- Skoro to „ona”, to pewnie ma rację!Jego rozmówczyni była tęgą pogodną osobą, odzianą w śnieżnobiałe płóciennespodnie, olbrzymią trykotową koszulkę i niebieskie tenisówki Reeboka.W pierwszej chwiliDavid uznał, że musi być po pięćdziesiątce, bo jej mocno skręcone włosy zaczynały jużsiwieć na skroniach, lecz przyjrzawszy się z bliska gładkiej jak polerowana ochra twarzy, zdałsobie sprawę, że nie potrafi określić jej wieku.- Nazywam się David Corstorphine i.- A tak, oczywiście.- Kobieta ożywiła się na dźwięk jego nazwiska.- Nowy ogrodnikz „Pomocnej Dłoni”, prawda?- Zgadza się.Zapewne mam przyjemność z panią Newman?Odrzuciła głowę w tył i zaśmiała się serdecznie.- Skądże znowu! Jestem Jasmine, prowadzę jej dom.- Wyciągnęła rękę.- Witam, Jasmine, miło mi cię poznać - rzekł ściskając jej dłoń.- Mnie także, Davidzie.Wejdź, proszę.- Usunęła się na bok, a gdy wszedł, zamknęłaza nim drzwi.Nie mylił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Zaczekaj chwileczkę.Chciałem cię o coś zapytać.- Tak?- Co byś.Tylko odpowiedz szczerze: co byś powiedziała, gdybym trochę przedłużyłpobyt?- W Ameryce?- Tak.- Dlaczego?- Powiedzmy, że zrobiłbym sobie krótki urlop.Sophie milczała przez chwilę.- Jak krótki? - spytała.- Nie wiem.Może miesiąc.- To nie jest k r ó t k i urlop, tato! - wytknęła mu.- Tak, wiem.Po prostu.załatwiłem sobie pracę, ale nie mogę jej podjąć na okreskrótszy niż miesiąc.Jedna uwaga, skarbie: to nie jest najważniejsze.Jeśli uważasz, żepowinienem wrócić, wracam natychmiast.Sophie westchnęła.- Nie, prawdę mówiąc uważam to za dobry pomysł.Sama powiedziałam tydzień temubabci, że powinieneś tam zostać trochę dłużej.Zresztą ja i tak przez całe ferie będę kuła doegzaminów.- Naprawdę powiedziałaś tak babci?- Owszem.Moim zdaniem potrzebna ci jest zmiana dekoracji.Słysząc tak rozsądne i pełne zrozumienia słowa córki, David poczuł, że wzruszeniedławi go w gardle.- Ale będziesz pisał? - upewniła się Sophie.- Oczywiście że będę pisał!- I wrócisz przed wakacjami?- Obiecuję.- Wobec tego nie mam żadnych konkretnych obiekcji.Chcesz, żebym przekazała toCharliemu i Harriet?- Nie wiem.Może lepiej będzie, jeśli sam z nimi porozmawiam?- Nie, ty napisz do nich list, a ja im powiem.Charlie co prawda i tak wpuści to jednymuchem, a drugim wypuści, a Harriet jest teraz w dość dobrym nastroju, więc tylko jej o tymdelikatnie napomknę.Tato, ja już naprawdę muszę iść.Napisz prędko, a niezależnie od tego,kiedy wrócisz, nie zapomnij o moich szesnastych urodzinach, dobrze? Pa! Całuję cię bardzomocno!David odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział wpatrzony w ścianę, rozdartypomiędzy ulgą, że Sophie tak łatwo zaakceptowała jego plan, a poczuciem winy, że zachowałsię impulsywnie jak dzieciak.No cóż, wszystko może się jeszcze okazać kompletnymniewypałem - w takim razie po prostu wróci wcześniej do domu.Zdjął ręcznik z wezgłowiałóżka i poszedł do łazienki.Graj na wyczucie, pomyślał, tak będzie najlepiej.Właściwie nie musiał brać samochodu - dom Newmanów nie był zbytnio oddalony, adzięki Dodie miał mnóstwo czasu.Chciał jednak zahaczyć o bistro, by zjeść śniadanie i kupićsobie coś na lunch, a po pracy zamierzał zaopatrzyć się w supermarkecie i wstąpić do„Pomocnej Dłoni”, żeby podać im nowy adres.Dwadzieścia po ósmej wyszedł z domu.Dzień zapowiadał się tak samo gorący i jasnyjak poprzedni.Niebo gorzało błękitem, a słońce wisiało jak ognista kula nad falującym łanemtrawy pampasowej.David miał ochotę opuścić dach garbusa, ale się rozmyślił, nie byłbowiem pewny, jak Dodie zachowa się w samochodzie.Otworzył drzwi.Psina wskoczyła dośrodka, przecisnęła się między fotelami na tylne siedzenie, usiadła i zaczęła dyszeć zpodniecenia.David wsiadł za nią i przekręcił kluczyk w stacyjce.Okazało się jednak, żelekceważący stosunek Carrie do volkswagena rozciągał się na wszelkie jego podzespoły.Dopiero po licznych bezowocnych próbach silnik zaskoczył i samochód wolno potoczył sięulicą.Za kwadrans dziewiąta zatrzymał się naprzeciw domu Newmanów, dopił kawę i zjadłsławetną kanapkę z jajkiem sadzonym.Uśmiechnął się sardonicznie na myśl, jakimispojrzeniami powitali go robotnicy stojący jak zwykle przed bistrem, gdy zajechał tam małymśmiesznym samochodzikiem z pudlem skaczącym po tylnym siedzeniu.Spakował pusteopakowania do papierowej torebki, przekręcił kluczyk i ruszył podjazdem w głąb posesji.Była to bez wątpienia największa i najzamożniejsza rezydencja, jaką dotąd widział wLeesport.Stujardowy żwirowany podjazd, biegnący przez dobrze utrzymany trawnik aż natyły domu, ocieniony był listowiem posadzonych na przemian przysadzistych dębów ismukłych brzóz.Na jego końcu wznosił się podłużny budynek w stylu kolonialnym.Cedrowebelki parteru i piętra miały różne odcienie, co dawało ciekawy efekt kolorystyczny.Dozachodniej ściany domu przylegała spora szklarnia, której dach stanowił zarazem otoczonybiałą balustradą balkon, kąpiący się wieczorem w promieniach zachodzącego słońca.Powschodniej stronie kryta przewiązka łączyła główny budynek z dawną stajnią.Obsypanyróżowym kwieciem powojnik piął się po ganku przy drzwiach wejściowych i zaglądał dookien na piętrze.Wzdłuż ścian biegły rabaty, na których pyszniły się kwitnące azalie ikarłowate rododendrony.David jechał powoli, starając się nie zwracać na siebie uwagi.Zatrzymał się na wprostdrzwi obok metalicznie błękitnego bmw 318.Po chwili jednak, doszedłszy do wniosku, żezwykły ogrodnik powinien zachowywać się nieco skromniej, cofnął i zaparkował poddrzewami, obok długiej drewnianej obrośniętej milinem szopy.Wyłączył silnik.Dodie,gotowa stawić czoło nowej przygodzie, wskoczyła na przednie siedzenie i spojrzała na niegowyczekująco.- Na razie tu zostań - rzekł podkręcając szybę tak, by została tylko wąska szpara dladopływu powietrza.- Za chwilę po ciebie przyjdę.Przyjrzał się domowi, próbując zdecydować, którędy doń wejść.Obokzabezpieczonych poręczą schodków wiodących do dawnej stajni stały dwa kubły na śmieci.Uznawszy, iż powinna się tam znajdować kuchnia, David wszedł na schodki i zastukał.Zsamochodu dobiegło go stłumione szczeknięcie.- Cicho! Siad! - rozkazał głośnym szeptem.Na Dodie wpłynęło to raczej zachęcająco, dotychczasową pantomimę bowiem zastąpiłgwóźdź programu: uniosła łeb i zaczęła przeciągle, żałośnie wyć.David zerknął na drzwi,lecz słysząc, że nikogo za nimi nie ma, zawrócił do samochodu, gestami nakazując psuspokój.- Dodie! - zawołał, tym razem znacznie głośniej.- Zamknij się, na litość boską!Dodie spojrzała na niego z urazą, najwidoczniej nieprzyzwyczajona, by zwracano siędo niej w tak szorstkich słowach, po czym zjechała łapami po szybie i znikła mu z oczu.David obrócił się w stronę domu i przekonał, że nie jest sam.- Och, przepraszam! - rzekł, biegnąc z powrotem.U szczytu schodów stałaciemnoskóra szeroko uśmiechnięta kobieta.- Widzę, że ma pan kłopot? - zaśmiała się.- Poniekąd - przyznał.- Mam w samochodzie czworonożną jędzę, której się wydaje,że może mną rządzić.- A.- Kobieta wolno pokiwała głową.- Skoro to „ona”, to pewnie ma rację!Jego rozmówczyni była tęgą pogodną osobą, odzianą w śnieżnobiałe płóciennespodnie, olbrzymią trykotową koszulkę i niebieskie tenisówki Reeboka.W pierwszej chwiliDavid uznał, że musi być po pięćdziesiątce, bo jej mocno skręcone włosy zaczynały jużsiwieć na skroniach, lecz przyjrzawszy się z bliska gładkiej jak polerowana ochra twarzy, zdałsobie sprawę, że nie potrafi określić jej wieku.- Nazywam się David Corstorphine i.- A tak, oczywiście.- Kobieta ożywiła się na dźwięk jego nazwiska.- Nowy ogrodnikz „Pomocnej Dłoni”, prawda?- Zgadza się.Zapewne mam przyjemność z panią Newman?Odrzuciła głowę w tył i zaśmiała się serdecznie.- Skądże znowu! Jestem Jasmine, prowadzę jej dom.- Wyciągnęła rękę.- Witam, Jasmine, miło mi cię poznać - rzekł ściskając jej dłoń.- Mnie także, Davidzie.Wejdź, proszę.- Usunęła się na bok, a gdy wszedł, zamknęłaza nim drzwi.Nie mylił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]