[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A to dlaczego? - zdziwiła się Laurie.- śeby utrudnić wdowom rzucanie się na stosy męŜów - odparł Jawahar.- W indyjskiej tradycji wdowy nie mają łatwego Ŝycia.Wysiadając z łodzi, Jack i Laurie z fascynacją przyglądali się pochy-lonej, na wpół zanurzonej w Gangesie świątyni Siwy.Gdy Jawahar rozliczał się z przewoźnikiem, wraz z Arunem podeszli bliŜej, by przyjrzeć się detalom.Chcąc się dostać ze Scindii do Manikarniki, musieli się przebić przez stare miasto, przylegające do ghatów na odcinku sześciu kilometrów.Gdy tylko oddalili się od rzeki, otoczenie nabrało całkiem średniowiecznego charakteru: cała dzielnica składała się z ciemnych, klau-strofobicznie ciasnych - bo szerokich zaledwie na metr - krętych, bru-kowanych alejek.Nad brzegiem rzeki panował przyjemny, jedwabisty chłód; tu powitało ich skwarne powietrze cuchnące zastarzałym moczem i krowim łajnem.I tu pełno było ludzi, bydła i psów.Laurie miała chęć zwinąć się w sobie jak ślimak, byle niczego nie dotykać.Odór byłtak nieznośny, Ŝe najlepiej byłoby oddychać przez usta, a jednak oddychała nosem, bojąc się chorób zakaźnych.Nieczęsto czuła się tak fatalnie jak teraz, gdy maszerowała śladem Jawahara, rozpaczliwie starając się uniknąć wdepnięcia w odchody.Od czasu do czasu zdarzały się chwile wytchnienia od klaustrofo-bicznej męki, gdy mijali rzęsiście oświetloną restaurację czy sklep albo 377chociaŜ stragan z bhangiem, nad którym kołysała się samotna, naga Ŝarówka.Jednak przez większą część drogi otaczały ich ciemność, du-chota i smród.- Oto i schody - powiedział Jawahar, zatrzymując się w ciemności tak nagle, Ŝe Laurie, która szła za nim, wpadła na niego.Zbył jej przeprosiny machnięciem ręki.– Zaprowadzą nas wprost na tamten wielki taras.Radzę trzymać się razem; lepiej by było, gdybyśmy się nie pogu-bili.Laurie nie mogła uwierzyć, Ŝe powaŜnie brał pod uwagę moŜliwość, iŜ któreś z nich chciałoby się odłączyć od grupy.- Znajdują się tu liczne noclegownie - ciągnął Jawahar.- KaŜdą z nich zawiaduje inny bramin.SłuŜą umierającym.Nie naleŜy do nich zaglądać.Będziemy szli w ciemności, od czasu do czasu napotykając pojedyncze świece.Zabrałem ze sobą latarkę, ale uŜyjemy jej tylko w chwili, gdy będziecie pobierać próbki.Wszystko jasne?Jack i Arun przytaknęli; Laurie się nie odezwała - za bardzo zaschło jej w gardle i ustach.- Wszystko w porządku, Laurie? - spytał z troską Jack.W mroku ledwie się widzieli.- Chyba - wychrypiała Laurie, próbując zwilŜyć wargi resztką śli-ny.- Macie pieniądze? - spytał Jawahar, spoglądając na Jacka.- Ja mam - odparł Jack, klepiąc się po przedniej kieszeni.- I jeszcze jedno - przypomniał sobie Jawahar.- Nie rozmawiajcie z domami.- Kim są domowie? - spytała Laurie.- To niedotykalni, którzy od niepamiętnych czasów zajmują się zmarłymi i doglądają stosów pogrzebowych.Mieszkają tu, w świątyni, wraz z wiecznym ogniem Siwy.Noszą białe szaty i golą głowy.Nie rozmawiajcie z nimi; bardzo powaŜnie traktują swoją pracę.Bez obawy, pomyślała Laurie.Z nikim nie zamierzam tu gadać.Jawahar odwrócił się i zaczął wstępować na schody, skręcające lekko w lewo i ciągnące się bez końca.Wreszcie jednak dotarli na taras otoczony prymitywną balustradą.Mieli przed sobą rozległą połać rzeki, 378skąpaną w poświacie prawie pełnego księŜyca.Nieco bliŜej płonęły stosy pogrzebowe, emanując gorącem, dymem, iskrami i popiołem.Dornowie, którzy długimi kijami manipulowali przy piekielnych ogniach, byli z tej odległości ledwie czarnymi sylwetkami.Na kaŜdym ze stosów widać było wyraźnie płonące ciała.- Poproszę o pieniądze - powiedział Jawahar, wyciągając rękę.Jack usłuchał.- Zostańcie tu wszyscy, zaraz wracam.- Wielki BoŜe, tu jest strasznie - poskarŜyła się Laurie.- Zaraz, czyli ludzie przybywają tu i zajmują te groty, Ŝeby w nich umrzeć? - spytał Jack.- Tak to zrozumiałem - odparł Arun.Jawahar wychynął z mroku, w którym tonęła jedna z wieŜyczek.- Ciała, których szukacie, leŜą w malutkiej kapliczce obok schodów, którymi tu przyszliśmy - powiedział.- Bramin Ŝyczy sobie, Ŝeby-ście działali szybko i starali się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.Problem polega na tym, Ŝe domówię uwaŜają pilnowanie zwłok za jedno ze swych najwaŜniejszych zadań.- Tylko tego nam potrzeba - wymamrotała Laurie, gdy ruszali w drogę powrotną.Czuła, Ŝe zaczyna drŜeć.Dotarłszy do kapliczki, gęsiego wśliznęli się do środka przez niedu-Ŝe drzwi.Odczekali chwilę, by ich oczy przyzwyczaiły się do jeszcze głębszego mroku.Prócz drzwi, było tu tylko jedno, nieoszklone okno.Wpadało przez nie akurat tyle księŜycowego światła, by mogli dostrzec w mroku zarysy dwóch ciał okrytych białym muślinem.- Masz strzykawki? - spytał Jack.Laurie wyjęła je z torby i podała mu jedną.- Ty zajmij się jednym, ja drugim.Latarka chyba nie będzie potrzebna.Rozwiązali sznurki, którymi przewiązane było to, co, jak się okaza-ło, było muślinowymi workami.Laurie z pomocą Aruna, a Jack przy asyście Jawahara, podciągnęli je na tyle wysoko, by odsłonić krocza zmarłych.Kierując igły pionowo w dół, wbili je w podbrzusza i napeł-nili strzykawki moczem.379- Bułka z masłem - szepnął radośnie Jack.Zabezpieczywszy obie strzykawki, Laurie wsunęła je na powrót do torby, a potem wszyscy razem przystąpili do nieco trudniejszego zadania: spowicia ciał na nowo w muślinowe worki.Prawie skończyli, gdy nagle księŜycowa poświata nieco przygasła.Unieśli głowy i zobaczyli, Ŝe w drzwiach stoi dwóch domów.- Co się tu dzieje? - zapytał jeden z nich.Jack zareagował najszybciej: wstał i rozpostarłszy ramiona, odsunąłdomów z przejścia.- Właśnie skończyliśmy - powiedział.- Jesteśmy lekarzami.Sprawdzaliśmy, czy ci dwaj na pewno nie Ŝyją.JuŜ po wszystkim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- A to dlaczego? - zdziwiła się Laurie.- śeby utrudnić wdowom rzucanie się na stosy męŜów - odparł Jawahar.- W indyjskiej tradycji wdowy nie mają łatwego Ŝycia.Wysiadając z łodzi, Jack i Laurie z fascynacją przyglądali się pochy-lonej, na wpół zanurzonej w Gangesie świątyni Siwy.Gdy Jawahar rozliczał się z przewoźnikiem, wraz z Arunem podeszli bliŜej, by przyjrzeć się detalom.Chcąc się dostać ze Scindii do Manikarniki, musieli się przebić przez stare miasto, przylegające do ghatów na odcinku sześciu kilometrów.Gdy tylko oddalili się od rzeki, otoczenie nabrało całkiem średniowiecznego charakteru: cała dzielnica składała się z ciemnych, klau-strofobicznie ciasnych - bo szerokich zaledwie na metr - krętych, bru-kowanych alejek.Nad brzegiem rzeki panował przyjemny, jedwabisty chłód; tu powitało ich skwarne powietrze cuchnące zastarzałym moczem i krowim łajnem.I tu pełno było ludzi, bydła i psów.Laurie miała chęć zwinąć się w sobie jak ślimak, byle niczego nie dotykać.Odór byłtak nieznośny, Ŝe najlepiej byłoby oddychać przez usta, a jednak oddychała nosem, bojąc się chorób zakaźnych.Nieczęsto czuła się tak fatalnie jak teraz, gdy maszerowała śladem Jawahara, rozpaczliwie starając się uniknąć wdepnięcia w odchody.Od czasu do czasu zdarzały się chwile wytchnienia od klaustrofo-bicznej męki, gdy mijali rzęsiście oświetloną restaurację czy sklep albo 377chociaŜ stragan z bhangiem, nad którym kołysała się samotna, naga Ŝarówka.Jednak przez większą część drogi otaczały ich ciemność, du-chota i smród.- Oto i schody - powiedział Jawahar, zatrzymując się w ciemności tak nagle, Ŝe Laurie, która szła za nim, wpadła na niego.Zbył jej przeprosiny machnięciem ręki.– Zaprowadzą nas wprost na tamten wielki taras.Radzę trzymać się razem; lepiej by było, gdybyśmy się nie pogu-bili.Laurie nie mogła uwierzyć, Ŝe powaŜnie brał pod uwagę moŜliwość, iŜ któreś z nich chciałoby się odłączyć od grupy.- Znajdują się tu liczne noclegownie - ciągnął Jawahar.- KaŜdą z nich zawiaduje inny bramin.SłuŜą umierającym.Nie naleŜy do nich zaglądać.Będziemy szli w ciemności, od czasu do czasu napotykając pojedyncze świece.Zabrałem ze sobą latarkę, ale uŜyjemy jej tylko w chwili, gdy będziecie pobierać próbki.Wszystko jasne?Jack i Arun przytaknęli; Laurie się nie odezwała - za bardzo zaschło jej w gardle i ustach.- Wszystko w porządku, Laurie? - spytał z troską Jack.W mroku ledwie się widzieli.- Chyba - wychrypiała Laurie, próbując zwilŜyć wargi resztką śli-ny.- Macie pieniądze? - spytał Jawahar, spoglądając na Jacka.- Ja mam - odparł Jack, klepiąc się po przedniej kieszeni.- I jeszcze jedno - przypomniał sobie Jawahar.- Nie rozmawiajcie z domami.- Kim są domowie? - spytała Laurie.- To niedotykalni, którzy od niepamiętnych czasów zajmują się zmarłymi i doglądają stosów pogrzebowych.Mieszkają tu, w świątyni, wraz z wiecznym ogniem Siwy.Noszą białe szaty i golą głowy.Nie rozmawiajcie z nimi; bardzo powaŜnie traktują swoją pracę.Bez obawy, pomyślała Laurie.Z nikim nie zamierzam tu gadać.Jawahar odwrócił się i zaczął wstępować na schody, skręcające lekko w lewo i ciągnące się bez końca.Wreszcie jednak dotarli na taras otoczony prymitywną balustradą.Mieli przed sobą rozległą połać rzeki, 378skąpaną w poświacie prawie pełnego księŜyca.Nieco bliŜej płonęły stosy pogrzebowe, emanując gorącem, dymem, iskrami i popiołem.Dornowie, którzy długimi kijami manipulowali przy piekielnych ogniach, byli z tej odległości ledwie czarnymi sylwetkami.Na kaŜdym ze stosów widać było wyraźnie płonące ciała.- Poproszę o pieniądze - powiedział Jawahar, wyciągając rękę.Jack usłuchał.- Zostańcie tu wszyscy, zaraz wracam.- Wielki BoŜe, tu jest strasznie - poskarŜyła się Laurie.- Zaraz, czyli ludzie przybywają tu i zajmują te groty, Ŝeby w nich umrzeć? - spytał Jack.- Tak to zrozumiałem - odparł Arun.Jawahar wychynął z mroku, w którym tonęła jedna z wieŜyczek.- Ciała, których szukacie, leŜą w malutkiej kapliczce obok schodów, którymi tu przyszliśmy - powiedział.- Bramin Ŝyczy sobie, Ŝeby-ście działali szybko i starali się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.Problem polega na tym, Ŝe domówię uwaŜają pilnowanie zwłok za jedno ze swych najwaŜniejszych zadań.- Tylko tego nam potrzeba - wymamrotała Laurie, gdy ruszali w drogę powrotną.Czuła, Ŝe zaczyna drŜeć.Dotarłszy do kapliczki, gęsiego wśliznęli się do środka przez niedu-Ŝe drzwi.Odczekali chwilę, by ich oczy przyzwyczaiły się do jeszcze głębszego mroku.Prócz drzwi, było tu tylko jedno, nieoszklone okno.Wpadało przez nie akurat tyle księŜycowego światła, by mogli dostrzec w mroku zarysy dwóch ciał okrytych białym muślinem.- Masz strzykawki? - spytał Jack.Laurie wyjęła je z torby i podała mu jedną.- Ty zajmij się jednym, ja drugim.Latarka chyba nie będzie potrzebna.Rozwiązali sznurki, którymi przewiązane było to, co, jak się okaza-ło, było muślinowymi workami.Laurie z pomocą Aruna, a Jack przy asyście Jawahara, podciągnęli je na tyle wysoko, by odsłonić krocza zmarłych.Kierując igły pionowo w dół, wbili je w podbrzusza i napeł-nili strzykawki moczem.379- Bułka z masłem - szepnął radośnie Jack.Zabezpieczywszy obie strzykawki, Laurie wsunęła je na powrót do torby, a potem wszyscy razem przystąpili do nieco trudniejszego zadania: spowicia ciał na nowo w muślinowe worki.Prawie skończyli, gdy nagle księŜycowa poświata nieco przygasła.Unieśli głowy i zobaczyli, Ŝe w drzwiach stoi dwóch domów.- Co się tu dzieje? - zapytał jeden z nich.Jack zareagował najszybciej: wstał i rozpostarłszy ramiona, odsunąłdomów z przejścia.- Właśnie skończyliśmy - powiedział.- Jesteśmy lekarzami.Sprawdzaliśmy, czy ci dwaj na pewno nie Ŝyją.JuŜ po wszystkim [ Pobierz całość w formacie PDF ]