[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolację zjadł słuchając Boba Dylana z leżaka na werandzie.Na drugim przysiadłaDodie, odprowadzając tęsknym wzrokiem każdy kęs, jaki wkładał do ust.Rzucił jej ściętyczubek drugiego jajka.Nie złapała go, lecz odnalazłszy miejsce, gdzie spadł, pożarła zapetytem.Pózniej David umył naczynia, poukładał je na suszarce i wytarłszy ręce w spodniepodszedł do sekretarzyka.Przesunął telefaks w głąb, zapalił małą lampkę biurkową, wyjął zeswej aktówki arkusz papieru i pióro, po czym usiadł, by napisać długi treściwy list dorodziców.ROZDZIAA 17- Won, panowie! - ryknęła Alicja, potknąwszy się o psa i omal nie przewróciwszy ztacą, na której niosła do stołu dwie filiżanki kawy.Tego ranka nie była w najlepszymhumorze.Zdawała sobie z tego sprawę, a to, że wbrew swym zwyczajom dała temu wyraz,pogłębiło jeszcze jej przygnębienie.Z pewnością przyczynił się do tego telefon, któryzadzwonił w środku nocy i umilkł prawie natychmiast, nim zdążyła odebrać, lecz za toobudził George'a.W efekcie prawie już nie zmrużyła oka - George wiercił się w łóżku,ściągał z niej kołdrę, próbował znalezć pozycję, w której ból krzyży nie będzie aż takdotkliwy.Alicja czuła, że jego stan się pogarsza; co więcej, skarżył się - a właściwie nieskarżył, zaledwie wspominał - na inne boleści, niezwiązane ze starą raną.Martwiła się oniego, o jego zdrowie, o stres, któremu był stale poddany w związku ze zmianami w firmie.Cały weekend spędził w biurze z Duncanem Caple'em, a teraz, w poniedziałek rano, nie miałczasu nawet na porządne śniadanie.Postawiła ocalone filiżanki na stole i podeszła do drzwi.- Georgie! - zawołała, aż w holu odezwało się echo.- Tak? - dobiegł z salonu przytłumiony głos George'a.- Co tam robisz? Zniadanie stygnie.- Już idę!Wróciła do stołu i ciężko opadła na krzesło.Wzięła chrupką grzankę ze stojaka, leczgdy chciała ją posmarować masłem, rozpadła się na drobne okruchy.Alicja zmełła w ustachprzekleństwo, włożyła okulary, wzięła gazetę, strzepnęła nią ze złością i zaczęła przeglądaćnagłówki.Chwilę potem do jadalni wszedł George.- Co robiłeś tak długo? - Zerknęła nań znad okularów wstając i podchodząc dokredensu.- Twoje kiełbaski przypominają ofiarę całopalną.- Wybacz, staruszko - odparł.Wręczyła mu talerz, on w zamian podał jej długi arkuszfaksu pokryty ręcznym pismem.- To przyszło wczoraj w nocy.Od Davida.Tak właśniemyślałem, kiedy telefon nagle zamilkł.- No tak! - bąknęła Alicja, wracając do stołu.- Pisze, kiedy wraca?- Hm.nie.Zresztą sama przeczytaj.George usiadł do śniadania, a żeby uniknąć wzroku żony, gdy będzie czytała list,sięgnął po gazetę i jął ostentacyjnie ją przeglądać, dziobiąc przypalone kiełbaski.Alicjaspojrzała nań podejrzliwie.Znała te gierki; już się domyślała, że nowiny raczej nie pójdą jej wsmak.Poprawiła okulary i zaczęła czytać.Nim dobrnęła do końca, George odłożył sztućce.Alicja złożyła arkusz, rzuciła go na stół, zdjęła okulary i bez słowa oparła się w krześle.- No i? - rzucił mąż, czekając na jej reakcję.- No cóż.- Alicja z wolna pokręciła głową.- Właściwie nie wiem, co powiedzieć.Zjednej strony.owszem, rozumiem, dlaczego chce się od tego wszystkiego oderwać, i jeślibywrócił uleczony.no, to byłoby wspaniale.Z drugiej strony jednak pisze o miesiącu, ba, conajmniej miesiącu! Po pierwsze, nie zdąży przed feriami, choć obiecał to dzieciom; poza tymwszystkie te zmiany w Glendurnich.- Urwała.- Chcę powiedzieć, że cieszy mnie to, iżnajwyrazniej dochodzi do siebie, ale.cóż, skoro istotnie czuje się już lepiej, powinien wrócićdo domu i trochę cię odciążyć.- Alicja podniosła arkusik i zaczęła go czytać od nowa.-Naprawdę wydaje mi się, że jego stan się poprawił, a tobie?George zaczął smarować grzankę, lecz nie powiodło mu się lepiej niż żonie: naciśniętanożem kromka wystrzeliła z talerza i spadła na podłogę.Schylił się z wysiłkiem, chcąc jąpodnieść.- Wydaje mi się, że nie powinien jeszcze wracać - wysapał.- A to dlaczego? - zdziwiła się Alicja.- Georgie, zostaw tę grzankę.Effie będzie tudzisiaj sprzątać.- Psy i tak były szybsze - rzekł prostując się.- Posłuchaj, kochanie, trudno mi się z tobą zgodzić.Przede wszystkim dlatego, że niepozwolę ci dalej się tak przepracowywać.Owszem, parę dni zastępstwa, w porządku, ale teraztyle się przecież dzieje i naprawdę nie idzie ci to na zdrowie.David musi wrócić i pomóc ci wfirmie.George łyknął kawy i spojrzał na żonę.- Nie, Alicjo.Chcę, żeby tam został.Sam miałem mu zaproponować jeszcze przedwyjazdem, żeby spędził trochę czasu u Richardsonów w Massachusetts albo u Penworthów wWirginii; dlatego zresztą kupiłem mu otwarty bilet.I dlatego cieszę się, że znalazł sobie tępracę.- George umilkł na chwilę.- Szczerze uważam, moja droga, że jeśli wróci już teraz,poprawa okaże się krótkotrwała.Zgoda, teraz wydaje się spokojniejszy, lecz zaledwie trzy dnitemu wszystko wskazywało na coś wręcz przeciwnego.Jego rany dopiero zaczęły się goić;chcę dołożyć wszelkich starań, żeby wrócił taki, jakim go kiedyś znaliśmy, gotów objąćkierownicze stanowisko.Ujmując rzecz bez ogródek, to od niego zależy przyszłośćGlendurnich.Widząc błysk niepokoju na twarzy żony, pocieszająco ujął ją za rękę.- Nie martw się o mnie, kochana, naprawdę nic mi nie będzie.Zresztą dziś przyjeżdżaz Londynu nowy szef marketingu, a choć nie jest to może idealne rozwiązanie, przynajmniejodciąży nieco Duncana i mnie.Mówiąc zupełnie szczerze, trochę mi wstyd tych ostrych słów,które ostatnio wypowiadałem pod adresem Duncana.On też się martwi o moje zdrowie,mówił mi wczoraj, i równie stanowczo jak ty obstaje przy tym, abym gdy ten nowy już siętrochę otrzaska, wziął sobie wolne i nie biegał codziennie do biura.Co się zaś tyczy dzieci, poprostu przywieziemy je tu na ferie.To oczywiście tymczasowe rozwiązania, moja droga.-George dopił kawę, wstał i położył jej dłonie na ramionach.- David podał nam numer faksu.Może powinniśmy mu napisać, że w pełni go popieramy, że powinien zrealizować swojeplany.Zgadzasz się ze mną?Alicja nakryła jego dłoń swoją, podniosła głowę i uśmiechnęła się z wysiłkiem.- No dobrze, zgoda.Ale pod warunkiem że zaczniesz się oszczędzać.Nie chcę, byś sięrozchorował.- Nic mi nie będzie - mruknął, całując ją w czubek głowy.Idąc do drzwi, zaśmiał siępod nosem: - Nie zamierzam jeszcze kopnąć w kalendarz! - Obejrzał się i puścił do niej oko,ciągnąc za sobą obolałą nogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Kolację zjadł słuchając Boba Dylana z leżaka na werandzie.Na drugim przysiadłaDodie, odprowadzając tęsknym wzrokiem każdy kęs, jaki wkładał do ust.Rzucił jej ściętyczubek drugiego jajka.Nie złapała go, lecz odnalazłszy miejsce, gdzie spadł, pożarła zapetytem.Pózniej David umył naczynia, poukładał je na suszarce i wytarłszy ręce w spodniepodszedł do sekretarzyka.Przesunął telefaks w głąb, zapalił małą lampkę biurkową, wyjął zeswej aktówki arkusz papieru i pióro, po czym usiadł, by napisać długi treściwy list dorodziców.ROZDZIAA 17- Won, panowie! - ryknęła Alicja, potknąwszy się o psa i omal nie przewróciwszy ztacą, na której niosła do stołu dwie filiżanki kawy.Tego ranka nie była w najlepszymhumorze.Zdawała sobie z tego sprawę, a to, że wbrew swym zwyczajom dała temu wyraz,pogłębiło jeszcze jej przygnębienie.Z pewnością przyczynił się do tego telefon, któryzadzwonił w środku nocy i umilkł prawie natychmiast, nim zdążyła odebrać, lecz za toobudził George'a.W efekcie prawie już nie zmrużyła oka - George wiercił się w łóżku,ściągał z niej kołdrę, próbował znalezć pozycję, w której ból krzyży nie będzie aż takdotkliwy.Alicja czuła, że jego stan się pogarsza; co więcej, skarżył się - a właściwie nieskarżył, zaledwie wspominał - na inne boleści, niezwiązane ze starą raną.Martwiła się oniego, o jego zdrowie, o stres, któremu był stale poddany w związku ze zmianami w firmie.Cały weekend spędził w biurze z Duncanem Caple'em, a teraz, w poniedziałek rano, nie miałczasu nawet na porządne śniadanie.Postawiła ocalone filiżanki na stole i podeszła do drzwi.- Georgie! - zawołała, aż w holu odezwało się echo.- Tak? - dobiegł z salonu przytłumiony głos George'a.- Co tam robisz? Zniadanie stygnie.- Już idę!Wróciła do stołu i ciężko opadła na krzesło.Wzięła chrupką grzankę ze stojaka, leczgdy chciała ją posmarować masłem, rozpadła się na drobne okruchy.Alicja zmełła w ustachprzekleństwo, włożyła okulary, wzięła gazetę, strzepnęła nią ze złością i zaczęła przeglądaćnagłówki.Chwilę potem do jadalni wszedł George.- Co robiłeś tak długo? - Zerknęła nań znad okularów wstając i podchodząc dokredensu.- Twoje kiełbaski przypominają ofiarę całopalną.- Wybacz, staruszko - odparł.Wręczyła mu talerz, on w zamian podał jej długi arkuszfaksu pokryty ręcznym pismem.- To przyszło wczoraj w nocy.Od Davida.Tak właśniemyślałem, kiedy telefon nagle zamilkł.- No tak! - bąknęła Alicja, wracając do stołu.- Pisze, kiedy wraca?- Hm.nie.Zresztą sama przeczytaj.George usiadł do śniadania, a żeby uniknąć wzroku żony, gdy będzie czytała list,sięgnął po gazetę i jął ostentacyjnie ją przeglądać, dziobiąc przypalone kiełbaski.Alicjaspojrzała nań podejrzliwie.Znała te gierki; już się domyślała, że nowiny raczej nie pójdą jej wsmak.Poprawiła okulary i zaczęła czytać.Nim dobrnęła do końca, George odłożył sztućce.Alicja złożyła arkusz, rzuciła go na stół, zdjęła okulary i bez słowa oparła się w krześle.- No i? - rzucił mąż, czekając na jej reakcję.- No cóż.- Alicja z wolna pokręciła głową.- Właściwie nie wiem, co powiedzieć.Zjednej strony.owszem, rozumiem, dlaczego chce się od tego wszystkiego oderwać, i jeślibywrócił uleczony.no, to byłoby wspaniale.Z drugiej strony jednak pisze o miesiącu, ba, conajmniej miesiącu! Po pierwsze, nie zdąży przed feriami, choć obiecał to dzieciom; poza tymwszystkie te zmiany w Glendurnich.- Urwała.- Chcę powiedzieć, że cieszy mnie to, iżnajwyrazniej dochodzi do siebie, ale.cóż, skoro istotnie czuje się już lepiej, powinien wrócićdo domu i trochę cię odciążyć.- Alicja podniosła arkusik i zaczęła go czytać od nowa.-Naprawdę wydaje mi się, że jego stan się poprawił, a tobie?George zaczął smarować grzankę, lecz nie powiodło mu się lepiej niż żonie: naciśniętanożem kromka wystrzeliła z talerza i spadła na podłogę.Schylił się z wysiłkiem, chcąc jąpodnieść.- Wydaje mi się, że nie powinien jeszcze wracać - wysapał.- A to dlaczego? - zdziwiła się Alicja.- Georgie, zostaw tę grzankę.Effie będzie tudzisiaj sprzątać.- Psy i tak były szybsze - rzekł prostując się.- Posłuchaj, kochanie, trudno mi się z tobą zgodzić.Przede wszystkim dlatego, że niepozwolę ci dalej się tak przepracowywać.Owszem, parę dni zastępstwa, w porządku, ale teraztyle się przecież dzieje i naprawdę nie idzie ci to na zdrowie.David musi wrócić i pomóc ci wfirmie.George łyknął kawy i spojrzał na żonę.- Nie, Alicjo.Chcę, żeby tam został.Sam miałem mu zaproponować jeszcze przedwyjazdem, żeby spędził trochę czasu u Richardsonów w Massachusetts albo u Penworthów wWirginii; dlatego zresztą kupiłem mu otwarty bilet.I dlatego cieszę się, że znalazł sobie tępracę.- George umilkł na chwilę.- Szczerze uważam, moja droga, że jeśli wróci już teraz,poprawa okaże się krótkotrwała.Zgoda, teraz wydaje się spokojniejszy, lecz zaledwie trzy dnitemu wszystko wskazywało na coś wręcz przeciwnego.Jego rany dopiero zaczęły się goić;chcę dołożyć wszelkich starań, żeby wrócił taki, jakim go kiedyś znaliśmy, gotów objąćkierownicze stanowisko.Ujmując rzecz bez ogródek, to od niego zależy przyszłośćGlendurnich.Widząc błysk niepokoju na twarzy żony, pocieszająco ujął ją za rękę.- Nie martw się o mnie, kochana, naprawdę nic mi nie będzie.Zresztą dziś przyjeżdżaz Londynu nowy szef marketingu, a choć nie jest to może idealne rozwiązanie, przynajmniejodciąży nieco Duncana i mnie.Mówiąc zupełnie szczerze, trochę mi wstyd tych ostrych słów,które ostatnio wypowiadałem pod adresem Duncana.On też się martwi o moje zdrowie,mówił mi wczoraj, i równie stanowczo jak ty obstaje przy tym, abym gdy ten nowy już siętrochę otrzaska, wziął sobie wolne i nie biegał codziennie do biura.Co się zaś tyczy dzieci, poprostu przywieziemy je tu na ferie.To oczywiście tymczasowe rozwiązania, moja droga.-George dopił kawę, wstał i położył jej dłonie na ramionach.- David podał nam numer faksu.Może powinniśmy mu napisać, że w pełni go popieramy, że powinien zrealizować swojeplany.Zgadzasz się ze mną?Alicja nakryła jego dłoń swoją, podniosła głowę i uśmiechnęła się z wysiłkiem.- No dobrze, zgoda.Ale pod warunkiem że zaczniesz się oszczędzać.Nie chcę, byś sięrozchorował.- Nic mi nie będzie - mruknął, całując ją w czubek głowy.Idąc do drzwi, zaśmiał siępod nosem: - Nie zamierzam jeszcze kopnąć w kalendarz! - Obejrzał się i puścił do niej oko,ciągnąc za sobą obolałą nogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]